Sopot Jazz Festival - pierwszy jubileusz

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
fot. MFK.COM.PL

Za nami jubileuszowy Sopot Jazz Festival. Przez cztery dni na sopockim Monciaku, obok klubowiczów i turystów można było spotkać fanów muzyki jazzowej. W tym roku, występujący na festiwalu artyści byli zróżnicowani w niemal każdej kategorii: instrumentalnej, stylistycznej, geograficznej, czy wiekowej. Wspólny mianownik był tylko jeden - wszyscy z zaangażowaniem i niespotykaną frajdą prezentowali swoją rozwojową muzykę.

 fot. MFK.COM.PL

Festiwal odbył się od 07.10.2015 do 10.10.2015 w trzech, nieprzypadkowo wybranych miejscach, charakterystycznych dla Sopotu. Pierwszy dzień z repertuarem akustycznym - na kameralnej scenie Teatru Wybrzeże, drugi z muzyką młodej sceny jazzowej - w elitarnym, klimatycznym Spatifie, dwa ostatnie -  z gwiazdorską, jazzową obsadą  - na sali koncertowej hotelu Sheraton. Wszystkie koncerty poprzedzone były inteligentną, nieprzedłużaną konferansjerką Artura Orzecha. Dyrektor artystyczny festiwalu - Adam Pierończyk zadbał więc o każdy wymiar, organizowanej po raz piąty już,  imprezy.

 fot. MFK.COM.PL

07.10.2015 - Progresywna inauguracja
Jako pierwsi wystąpili niemieccy muzycy z tria dowodzonego przez filigranową Kathrin Pechlof. Zaprezentowali swój krótki, eksperymentalny materiał napisany na harfę, saksofon i kontrabas. Podczas ich występu, publiczność była rozkojarzona i zdezorientowana, wyraźnie niegotowa na tak zaawansowaną dawkę improwizowanej muzyki. Na sali panował ogólny szmer i urywki rozmów. Co prawda materiał tria był treściwy i logicznie ułożony, a artystka tłumaczyła poszczególne zabiegi i inspiracje dla kolejnych utworów, jednak mimo to, występ Kathrin Pechlof Trio przeszedł bez większego echa. Inaczej ma się sprawa młodego zdobywcy jazzowych Fryderyków, 2015 - Nikoli Kołodziejczyka i jego orkiestry. Muzycy prapremierowo zaprezentowali godzinną suitę pt. Barok Progresywny. Podczas ich koncertu, fani muzyki dawnej byliby z pewnością zawiedzeni, bo oprócz epokowych instrumentów i akustycznego brzmienia zespołu, barokowych figur było tam niewiele. Jednak również jazzowi fanatycy nie mogliby doszukać się w tym występie niezbędnych dla stricte jazzowego grania składników. Suita ta, nie jest bowiem ani jazzem, ani muzyką barokową, nie próbuje też korespondować pomiędzy tymi dwoma epokami; to coś zupełnie odrębnego stylistycznie. Barok Progresywny wykonywany był przez 15 osobowy zespół, składający się zarówno z orkiestry barokowej (skrzypce barokowe, wiolonczela barokowa), jak i jazzowego tria, sekcji dętej (fenomenalny trębacz - Oskar Torok grający zadęciem fletowym), a nawet instrumentów ludowych - suka biłgorajska, sarangi (Marta Sołek). I właśnie to wykluczenie z gatunkowej klasyfikacji uczyniło Barok Progresywny wydarzeniem pięknym i zapierającym dech w piersiach. Nikola Kołodziejczyk stworzył projekt ponadgatunkowy. Sądzę, że dla młodego kompozytora to największy komplement, jaki może usłyszeć z ust odbiorcy swojej muzyki.

08.10.2015 - Polski akcent
Drugi dzień to pochylenie się nad rodzimą, młodą sceną jazzową. W atmosferze artystycznego Spatifu, zgromadzona publiczność wysłuchała dwóch koncertów. Jako pierwsi- Sphere - wykształcone  w duńskiej Carl Nielsen Academy of Music, trio  (wokal - Ania Rybacka, gitara - Marek Kądziela i klarnet - Kuba Dybżyński) które nieszablonowym instrumentarium i folkowymi motywami stworzyło enigmatyczną atmosferę, w jednym z najbardziej działających na wyobraźnię miejsc w Sopocie.  Jako drudzy, tego wieczoru zaprezentowali się muzycy z formacji PSM -  Łukasz Poprawski (saksofon) , Jan Smoczyński (syntezatory) oraz Tomasz Torres (perkusja). Panowie dali soczysty koncert, prezentując swoje improwizacyjne możliwości. Zwieńczyli ten wieczór wieloma kwaśnymi współbrzmieniami i hałaśliwymi solówkami. Ściśnięta pod sceną publiczność doskonale dopełniła jazzową, eksperymentalną atmosferę, tego niecodziennego miejsca.

fot. MFK.COM.PL

09.10.2015 Gwiazdorski piątek
Koncerty w ekskluzywnym hotelu Sheraton były znacznie bardziej widowiskowe (światła reflektorów, nagłośnienie, wielkość sali). Nie ma się jednak co dziwić:  podczas dwóch ostatnich dni, na festiwalowej scenie pojawiły się gwiazdy nie tylko z całej Europy, ale także z krańców świata. W dużej sali Columbus, w piątkowy wieczór zaprezentowały się aż trzy zespoły, serwując zgromadzonej publiczności ponad trzy godziny wytrawnego jazzu. Zaczęło się jednak bardzo minimalistycznie i nastrojowo. Duet doświadczonych muzyków (pianista - Jasper van’t Hof, oraz saksofonista - Tony Lakatos) zaprezentował autorskie utwory pianisty. Romantyczna, balladowa aura unosiła się z ich akustycznego, tradycyjnego grania aż do ostatniego dźwięku wygranego przez tę długo współpracującą  ze sobą dwójkę przyjaciół. Kolejnym koncertem tego wieczoru było przezabawne trio Chambertones. Po raz kolejny podczas Sopot Jazz Festivalu zaprezentował się zespół o nieszablonowo dobranym instrumentarium (gitara, klarnet basowy, kontrabas). Na czele tria stał młody, holenderski gitarzysta - Jesse van Ruller, który z dużą swobodą i poczuciem humoru zapowiadał coraz to kolejne utwory (nieco kreskówkowe motywy, lekkie, bardzo chwytliwe melodie). Na finał warto było czekać - legendarny perkusista - Daniel Humair ze swoim kwartetem zagrali koncert pełen egzotycznych dźwięków. Muzycy na nowo zdefiniowali pojęcie improwizacja. Często bazowali na skalach arabskich, w tle mając jednak swoje francuskie korzenie i tradycyjną francuską melodykę (akordeonista - Vincent Peirani). Występem kwartetu zdecydowanie zawładnął sopranista - Emilie Parisien, który oprócz wydobywanych ultradźwięków, zaprezentował zgromadzonym przejmującą choreografię (nierzadko stawał na jednej nodze, wyginał się, podskakiwał, bujał w każdą stronę). Wspaniale było też obserwować sposób w jakiś muzycy z kwartetu Daniela Humaira byli sobą wzajemnie pochłonięci. Stali w bliskich odległościach, tworząc spójny, ścisły krąg. Dzięki temu, wygrywane przez nich frazy stanowiły komplementarną ciągłość, dźwięk odbijał się od poszczególnych członków zespołu budując jednolitą całość brzmieniową.

10.10.2015 - ŚWIAT
Ostatniego dnia Sopot Jazz Festivalu na sopockiej estradzie zaznać można było światowego jazzu (zarówno geograficznie, jak i metaforycznie). Na początku wieczoru zaprezentowało się holendersko- senegalskie trio wokalno - instrumentalne (Reijseger / Fraanje / Sylla). Mola Sylla, który swoimi etnicznymi wokalizami uwiecznił ten niekonwencjonalny występ, stworzył atmosferę niemal intymną. Jego głos stapiał się ze współgrającą wiolonczelą, która została optymalnie wykorzystana: zarówno jako instrument melodyczny, jak i perkusyjny. Po tym nastrojowym koncercie przyszedł czas na ekspresyjne, soczyste granie prosto z Francji. Legendarny Henri Texier i jego kwartet, już od pierwszych dźwięków zawładnęli festiwalową sceną. Korespondujący ze sobą soliści, mingusowski klimat kompozycji i nadpobudliwość perkusisty, razem stworzyły występ kipiący jazzową energią.  Na zakończenie festiwalu, crème de la crème tegorocznego line- upu - Ambrose Akinmusire, wraz ze swoim kwartetem. Obsypany nagrodami trębacz zagrał koncert zaawansowany technicznie i materiałowo. Shorterowskie harmonie i wielobarwne kształtowanie dźwięku to sprawdzony sposób, by oczarować nawet najbardziej wymagających fanów jazzu. Ambrose często popisywał się dynamicznie, wyraźnie przewodząc całemu zespołowi, który z kolei, z szalonym zapałem dorównywał wyznaczonemu przez młodego trębacza poziomowi.

Moim numerem jeden, podczas tegorocznego Sopot Jazz Festival jest Nikola Kołodziejczyk Orchestra - nieszablonowy, wymykający się wszelkim ramom, godzinny trans pięknej, niezdefiniowanej muzyki. Projekty takie jak Barok Progresywny poszerzają granicę współczesnej muzyki, nie poprzez dzikie, hałaśliwe eksperymenty, ale poprzez nieoczywistą fuzję współbrzmień. Z niecierpliwością czekam więc na kolejne pomysły tego wielkoformatowego artysty.

fot. MFK.COM.PL
Sopot Jazz Festival to ożywczy powiew świeżości dla wydarzeń kulturalnych na mapie Trójmiasta. Inicjatywa ważna, potrzebna, rozwojowa i ciesząca się dużą popularnością (frekwencja zdecydowanie dopisała). Malkontentom przekonanym o miałkości wydarzeń jazzowych na pomorzu mówię stanowcze „nie”, a panu Adamowi Pierończykowi od serca dziękuję, za wrażenia z tegorocznego Sopot Jazz Festivalu.