Jazz w dużej obsadzie

Autor: 
Marta Jundziłł
Zdjęcie: 

Nie ma określonego instrumentarium, ani minimalnej liczby muzyków. Najbliżej jej do współczesnej formy big-bandu,  choć sami muzycy wolą posługiwać się określeniem „orchestra”, konsekwentnie dodając ten element do nazw swoich projektów. Muzyka wielkich jazzowych składów, bo o niej mowa, jest wymagająca zarówno dla słuchacza, jak i samego artysty. W zamian oferuje wiele: moc, czytelność i bogactwo brzmienia oraz stylistyczną rozpiętość.

Wydawać by się mogło,że popularność wielkich zespołów bezpowrotnie minęła z erą swingu. W dekacie 1935 -1945 styl riffowy, walking bass, spopularyzowanie bitu na cztery (four beat jazz) i przeniesienie wszystkich tych elementów na wielkie sekcje dęte amerykańskich orkiestr, porwały tłumy odbiorców. Orkiestry Benny’ego Goodmana, Artiego Showa, Glenna Millera czy wreszcie Duke’a Ellingtona spopularyzowały muzykę jazzową, a ich nagrania, choć dziś nie tak bardzo popularne, niezaprzeczalnie stanowią cenny dorobek kultury ubiegłego stulecia.
Przez lata orkiestry  były zepchnięte przez składy kameralne na drugi plan jazzowej sceny, jednak cały czas zbierały siły i rozwijały plastyczność wielkoformatowego brzmienia. Dzisiaj mają się całkiem dobrze i zdecydowanie aspirują bardziej do miana muzyki nowoczesnej, niż do big-bandowej klasyki. Nadal ich epicentrum stanowią Stany Zjednoczone, ale również scena europejska na tym polu może pochwalić się niezłą gromadką świetnych muzyków.

Jednym z moich ostatnich odkryć sceny europejskiej dużego formatu jest orkiestra szwajcarskiej saksofonistki, kompozytorki i aranżerki  - Sary Chaksad. Polskiej publiczności nie dała się jeszcze poznać od strony koncertowej, natomiast w Internecie jej dokonań posłuchać  można nawet na portalach streamingowych. Jej debiutancki album „Windmond” wydany w 2016 to zbiór kompozycji na szesnastoosobową orkiestrę: stylistycznie bardzo rozległy. Zawiera bowiem zarówno elementy swingowe, rockowe, improwizowane, a także wokalne (świetna Juie Fahrer). Sarah Chaksad w pełni wykorzystuje duży potencjał zespołu, angażując każdego z członków w tworzenie wielowarstwowej muzyki orkiestrowej, w głównej mierze opartej na melodyjnych motywach sekcji dętej, której partie miejscami przypominają filmowy soundtrack.

 

Polskim słuchaczom zdecydowanie bardziej znana jest orkiestra Fire! Matsa Gustaffsona. Do tej pory formacja wydała trzy albumy, w których przeważa eksperymentalny charakter, ciekawe wokale i przyjemne niskotonowe ciążenie. Oparte na rockowych preferencjach, miejscami krzykliwe popisy nie posiadałyby tak potężnej dawki mocy bez fenomenalnej linii wokalnej wykonywanej przez Mariam Wallentin (która jest również autorką tekstów) i Sofię Jernberg. To prawdziwe współczesne divy: nie stroniące od elektronicznych efektów, melorecytacji, pojękiwań i krzyków, ale też oczywiście –świetnie wyśpiewanych partii. Liderem grupy pozostaje jednak niezastąpiony Mats Gustaffson – nadający całej ognistej orkiestrze awangardowego sznytu. Starania te uzupełnione o brzmienie pozostałych członków orkiestry tworzą prawdziwą ognistą kulę, demonstrującą nieskończone możliwości współczesnego freejazzowego big-bandu.

 

NDR Big-Band – to z kolei propozycja dla tradycjonalistów. Istniejąca od dekad niemiecka orkiestra to po prostu świetny, rozbudowany konglomerat, z powodzeniem kultywujący swingowe tradycje pod różnymi nazwami od lat 40. XX wieku (nazwa NDR Big-Band funkcjonuje od roku 1987). Zespół słynie z nośnych kompozycji, świetnych aranżacji, miejscami nawiązujących do muzyki świata (latino, flamenco), a także muzyki filmowej. Przede wszystkim jest to jednak muzyka, która uderza przestrzennością dźwięku, wydobywanego przez kilkunastoosobową sekcję dętą.

W big-bandowej podróży przeniesiemy się teraz za ocean, a w  Stanach, wiadomo - królowa kompozycji na wielkie składy jest tylko jedna. Maria Schneider i jej orkiestra – to muzyka instrumentalna najwyższych lotów. Wielokrotnie nagradzana artystka (m.in. trzy nagrody Grammy, nagrody magazynu Downbeat) jest prekursorką współczesnej muzyki orkiestrowej. Na swoim koncie ma albumy, które nawiązują do muzyki ilustracyjnej; pomimo dużego składu przebija się z nich subtelność i finezja. W tej kwestii zasługi przypisywane Marii Schneider są niekwestionowane. Jej muzyka to wskrzeszenie idealnego brzmienia klasycznej orkiestry i aplikowanie go do jazzowych aranżacji. Od prawie dwudziestu lat oprócz klasyki, Maria Schneider w swoich projektach inspiruje się muzyką hiszpańską, latyno-amerykańską, a nawet… operową. Ze względu na mnogość wpływów, wykonawczą perfekcję, a także muzyczną błyskotliwość zapoznanie się z dyskografią tej artystki z pewnością dostarczy nam wielu uniesień.

Ale aby nie odnosić się tylko do dobrze ugruntowanych na rynku, znanych i powszechnie cenionych artystów, warto zboczyć do zaułku z młodymi nazwiskami. Reprezentantem tej sceny jest Adam Lane i jego Full Throttle Orchestra. Co prawda skład zespołu jest ruchomy i raczej kilkuosobowy, więc teoretycznie do miana orkiestry tylko pretenduje, jednak przestrzeń dźwięku i rozmach kompozycyjny lidera, bez wątpienia sytuuje Full Throttle Orchestra w tym zestawieniu.  Album „Ashcan Rantings” wydany w 2010 roku powyższe potwierdza. To muzyka oparta na klasycznych swingowych motywach i strukturach, ubarwiona o freejazzowe, śmiałe improwizacje, dzięki czemu tworzy  naprawdę ciekawy twór, nawet dla ludzi nielubiących specjalnie dużych form.

 

Z kolei zdecydowanie dużą formą, obok której nie można przejść obojętnie jest świetny projekt kanadyjskiego aranżera, Darcy’ego Jamesa Argue - Secret Society. Osiemnastoosobowy zespół na swoim koncie ma trzy albumy, w tym najnowszy materiał – „Real Enemies” (od razu nominowany do nagrody Grammy w kategorii Best Large Jazz Ensemble Album). Sercet Society powołane zostało co prawda w roku 2003, jednak ze względu na perfekcjonizm lidera, ich debiutancki album „Infernal Machines” wydany został dopiero po 6 latach koncertowo–studyjnych działań. Darcy James Argue to świetny aranżer, który  w swoich kompozycjach stawia na eksperymentalną narrację. W pełni wykorzystuje możliwości dźwiękowe swojego big-bandu, nie zapominając o składnikach muzycznych, budujących chwytliwe, melodyjne frazy.

 

A u nas? Na polskim podwórku swoich sił nieśmiało próbuje Nikola Kołodziejczyk. Jego Orchestra radzi sobie całkiem nieźle, co pokazują liczne nominacje projektu do wielu nagród (m.in. trzech Fryderyków w roku 2015). Debiutancka płyta Nikola Kołodziejczyk Orchestra „Chord Nation” to pięcioczęściowa suita, która zyskała dużą uwagę krytyki i sympatię słuchaczy. Sukces powtórzył drugi album Nikola Kołodziejczyk Orchestra – „Barok Progresywny”. Muzyka z mocnymi wpływami muzyki klasycznej (orkiestra barokowa), a także ludowej (sarangi, suka biłgorajska) stanowi bardzo ciekawą, międzygatunkową propozycje, dzięki której Nikola Kołodziejczyk zyskuje miano jednego z najciekawszych kompozytorów i aranżerów w naszym kraju. Nic dziwnego – jego orkiestra to świetny zespół, nieustępujący jakością zagranicznym projektom wieloosobowym. 

Jak widać  we współczesnej muzyce na duże składy jest w czym wybierać. Ten odłam jazzu ma się dobrze, wbrew pozorom  - nie osiadł na kartach historii jazzu, a wręcz przeciwnie nadal się rozwija i skupia uwagę coraz bardziej wnikliwych i żądnych szerokiego brzmienia słuchaczy.