Arrival
Jest w tym paradoks, że gdy sięgamy po płyty którejś z formacji prowadzonej przez saksofonistę Matsa Gustafssona, to możemy wręcz obstawiać zakłady, na jaką formę uzewnętrznienia zdecyduje się szwedzki artysta. Na pierwszy rzut oka dziwi to tym bardziej, że w zasadzie niemal każdy z projektów ma swoje charakterystyczne brzmienie, formę przekazu i nierzadko szeroki wachlarz inspiracji. Nie mogę zatem odmówić pomysłowości Matsowi Gustafssonowi i konsekwencji w działaniu. A jednak pomimo mojego uznania dla saksofonisty muszę stwierdzić, że dosyć łatwo w ostatnim czasie rozszyfrować jego zamiary artystyczne. I tak np. nie od dzisiaj wiadomo, że z Fire! będzie miażdżył wszystko, co napotka na swojej drodze, a w Fire! Orchestra Mats odda pole wokalistkom i innym instrumentalistom.
Idę o zakład, że “Arrival” nie zaskoczy wszystkich tych słuchaczy, którzy mieli już do czynienia z gustafssonowską orkiestrą. I to mimo to, że zmienił się skład zespołu i na pierwszej od 2016 roku płycie dominuje brzmienie instrumentów smyczkowych oraz klarnetów. Fire! Orchestra w bardziej kameralnym i klasycznym wydaniu wbrew zapewnieniom, które można znaleźć na stronie internetowej grupy, nie jest czymś nowym. Orkiestra z płyty na płytę kurczyła się pod względem liczebnym i teraz liczy już tylko kilkanaście osób, ale to też nie wpływa znacząco na percepcję słuchową dzieła. Czy zatem mamy do czynienia z najlepszym dokonaniem zespołu od czasu powszechnie i słusznie wychwalanego pod niebiosa “Exit”? Niektórzy recenzenci i słuchacze idą zresztą dalej i twierdzą, że to najlepsze, co Fire! Orchestra wypuściła do tej pory na światło dzienne.
Przyznam, że podchodzę sceptycznie do tych wszystkich ochów i achów, które płyną z niemal wszystkich stron wartkim strumieniem. Oczywiście doceniam kunszt i wykonawstwo artystów - pod tym względem album dopracowany jest wręcz do perfekcji. Podobają mi się też wokalizy Sofii Jernberg i Mariam Wallentiny, które są kluczowymi postaciami w tej układance. Zdecydowanie mniejszą rolę odgrywa trzon zespołu, czyli trio Fire!, a gra lidera Matsa Gustaffsona schodzi na dalszy plan. Pierwsze skrzypce odgrywa chyba tylko na początku “Dressed In Smoke, Blown Away”, gdzie nawet krzyczy przez saksofon. Potem jednak prym wiodą wokalistki. Śpiewają pięknie, radzą sobie z autorskim repertuarem oraz przeróbkami utworów Robbiego Basho (“Blue Crystal Fire”, notabene ze świetnej płyty “Visions Of The Country”) i grupy Chic (“At Last I Am Free”).
“Arrival” jest zatem doskonale zagrane, zaplanowane, a pod względem koncepcyjnym dopięte na ostatni guzik. Fani będą zachwyceni, a recenzenci już pieją z zachwytu. A ja trochę narzekam, bo do pełni szczęścia brakuje mi na tym albumie powiewu świeżości, ciekawych pomysłów wykonawczych i motywów przewodnich, które zapadają w pamięci. Bez tego wyżej oceny wywindować się nie da.
1. (I Am A) Horizon; 2. Weekends (The Soil Is Calling); 3. Blue Crystal Fire; 4. Silver Trees; 5. Dressed In Smoke. Blown Away; 6. (Beneath) The Edge Of Life; 7. At Last I Am Free;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.