Rzecz o granicy dźwięku czyli pierwszy dzień Forum Mistrzów Improwizacji Solowej SuperSam

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Łukasz Rusajczyk www.rusajczyk.com

Październik prawie zawsze jest miesiącem ofensywy kulturalnej i dość łatwo pogubić się w natłoku wydarzeń, na które zapraszają rozliczne instytucje twórcze. Zabiegając o nasz wolny czas, serwują rozrywkę opakowaną w miliony reklamowych haseł, z których każde ma ambicje brzmieć lepiej od poprzedniego. Tymczasem często to, co naprawdę interesujące i cenne odbywa się gdzieś na uboczu, nie wołając o atencję szerokiego grona publiczności. Dla samowzbogacenia się warto jednak czasem nad instytucję kultury przedłożyć jej instytut – miejsce, które biorąc w nawias elementy komercyjne proponuje zupełnie inny wymiar sztuki. Można było to uczynić na przykład na Forum Mistrzów Improwizacji Solowej SuperSam, które od czwartku do soboty odbywało w klubie Plama w gdańskiej Zaspie. 

Forum Mistrzów Improwizacji Solowej nie ma pretensji do bycia imprezą masową. Ma raczej charakter kameralnego, choć otwartego spotkania ludzi zainteresowanych zagadnieniami improwizacji i eksperymentu muzycznego. Ojcem przedsięwzięcia i jego dyrektorem artystycznym jest zasłużony gdański klarnecista Jerzy Mazzoll, który nie krył z tego faktu ogromnej satysfakcji. Zaproszeni na SuperSam artyści oraz jego goście mogli nie tylko podziwiać koncerty, ale również uczestniczyć w rozmowach i pokoncertowym Forum, funkcjonującym jako przestrzeń wymiany twórczej myśli jego członków. Całość wydaje się być bardzo perspektywiczna i w przyszłości można sobie po niej naprawdę wiele obiecywać. Już pierwszego dnia mieliśmy do czynienia z wydarzeniami wysoce niepowszednimi. 

SuperSam otworzyło spotkanie z kontrabasistą i założycielem legendarnego bydgoskiego Mózgu Sławomirem Janickim. Choć w programie widniało ono jako wykład, w ostatniej chwili zdecydowano, iż bardziej naturalną – i przez to właściwą charakterowi wydarzenia formułą - będzie rozmowa. Poprowadził ją rzecz jasna sam Jerzy Mazzoll i oczywistym następstwem spotkania dwóch długoletnich znajomych była opowieść o prapoczątkach klubu oraz ruchu yassowego, nierozerwalnie z tym miejscem związanego. Kluczem do streszczenia tych kwestii oraz samego dialogu obu panów jest sama nazwa owego słynnego miejsca: Mózg założono po to, by w dowolnej chwili mieć możliwość balansowania między jego wnętrzem a poboczami. By posiadać własny teren, na którym sposobność działania nieskrępowanej myśli twórczej łączyć można z głęboką samoświadomością tworzenia – i w efekcie kreować prawdziwie własną i wolną sztukę. Mózg był, jest i pragnie pozostać miejscem, do którego artyści przyjeżdżając wiedzą, po co się tu znaleźli – dużo istotniejszym, niż kolejna zwykła sala koncertowa, którą opuszcza się po koncercie nie pamiętając następnego dnia jej nazwy czy adresu.

Po zakończeniu rozmowy przyszedł czas na muzyczną część wieczoru. Sławek Janicki wraz ze swym kontrabasem pozostał na ciemnej scenie (super)sam - oświetlony jedynie punktowym żółtym światłem – rozpoczął koncert. Stanięcie przed publicznością jedynie w towarzystwie instrumentu i własnych myśli – w szczególności w przypadku koncertu improwizowanego - jest dla każdego muzyka ogromnym wyzwaniem. Wymaga koncentracji i umiejętności całkowicie swobodnego wyrażenia siebie w warunkach, kiedy należy jednocześnie sprostać oczekiwaniom zebranych – sytuacja taka jest ze wszech miar ekstremalna. Atmosfera sali teatralnej Plamy, świadome audytorium i – przede wszystkim – doświadczenie Sławka Janickiego w znajdowaniu się w podobnym położeniu zaowocowały znakomitym wykonaniem tego jednego w swoim rodzaju utworu. Próżno opisywać wszystkie techniki, którymi artysta posłużył się przy jego konstrukcji – dość powiedzieć, że nie ograniczył się w szukaniu źródła dźwięku jedynie do kontrabasu, na finał zostawiając krótką impresję smyczkowo-wokalną.

Wokaliza zresztą stała się wydarzeniem wieczoru dopiero za sprawą kolejnego występu, kiedy po piętnastominutowej przerwie na deski Plamowej sceny weszła pani Olga Szwajgier

„Usłyszeć te dźwięki na żywo jest okazją i przeżyciem zupełnie wyjątkowym” - zapowiedział ten występ Jerzy Mazzoll i miał absolutną rację. To, co zademonstrowała wokalistka i wieloletnia pedagog krakowskiej PWST nieświadomych jej możliwości – i nie tylko ich, jak sądzę – dosłownie wbiło w fotele. Sześciooktawowy głos Olgi Szwajgier, którego niemal najwyższych tonów użyła dosłownie w pierwszych sekundach swego występu przeszyły przestrzeń i zaskoczyły niczym niespodziewane ukłucie kilkoma igłami na raz. Jej głos naprawdę “sięga dalej, niż klawiatura fortepianu” (taki cytat znajdziemy na stronie internetowej artystki) a ona – doskonale tego świadoma – prezentując go, bawi się znakomicie. Improwizowany koncert Olgi Szwajgier przepełniony był humorem i elementami teatralnej groteski. Artystka strojąc miny przebierała w drobnych perkusjonaliach i wydając z siebie przeróżne odgłosy zaserowała lekko żartobliwe, ale nader pasjonujące przedstawienie. W ostatniej akcie na scenie pojawili się Sławek Janicki oraz Jerzy Mazzoll, i choć skala możliwości ich instrumentów nie sięga w połowie tak daleko, jak skala głosu pani Olgi Szwajgier, to dzięki nim występ zyskał magiczne zwieńczenie. To jednak i tak był dopiero początek emocji, których w programie SuperSamu czekało jeszcze wiele...