Ray Dickaty / Ksawery Wójciński / Tim Daisy - w krakowskiej Alchemii

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Tim Daisy, Ray Dickaty i Ksawery Wójciński spotkali się we wtorek na scenie krakowskiej Alchemii. Trzej muzycy znani dość dobrze w polskim improwizującym światku, każdy z zupełnie inną historią. Tim Daisy, bez wątpienia najlepiej znany, reprezentant stolicy jazzowych freaków Chicago, drummer znany w Krakowie przede wszystkim z wieloletniej współpracy z Kenem Vandermarkiem (Vandermark V, Resonance) ale też lider własnych projektów (warto przypomnieć sobie płytę wydana przez nasze rodzime Multikulti - Frame Quartet, kompozycje Tima pełne są inspiracji muzyką afrykańską czy indie rockiem) a także i wydawca - właściciel Relay Records.

Ray Dickaty to nasz własny, warszawski brytyjczyk, zaangażowany w kreowanie warszawskiej sceny muzyki improwizowanej. W Krakowie można było go posłuchać do tej pory rzadko. A szkoda, bo to muzyk umiejętnościami i wyobraźnią gwarantującymi dźwieki ciekawe. Wyraźny jest wpływ brytyjskiej szkoły improwizacji w jego grze, co tworzy ciekawy kontrast dla zdecydowanie bardziej zakorzenionej we free-jazzowej tradycji grze basu i perkusji.

Ksawery Wójciński, basowa podpora cenionej Hery ale też i legendy freejazzu Charlesa Gayle’a kiedy tylko ten wystepuję w Europie. Basiści bywają niedoceniani, o basistach opowiada się dowcipy (o perkusistach też). Ale Ksawery to artysta pełen groove’u i bluesa, któremu kontrabas śpiewa i tańczy pod palcami, wypełnia scenę pozytywną energią.

Pierwszy set zagrany został przez duet perkusji - saksofon sopranowy, zapowiadany jako 20 minutowy wstęp do wystepu tria, rozrósł się do rozmiaru pełnoprawnej półówki koncertu - widać było wyraźnie, że Tim i Ray czerpią ze wspólnego grania dużo satysfakcji. Między dźwiękowymi zabawami a melodyjną medytacją rozpostarta była ta improwizacja. Przy czym zabawa dźwiękiem to sprawa często poważna bo widać i słychać skupienie muzyków na każdym odkrywanym dźwięku. Ale jednoczesnie nie sposób powstrzymać się od uśmiechu kiedy Tim szoruje bębny ręcznikiem albo wprowadza do improwizacji element losowy - szum radiowych fal. (na marginese - tak sobie myślę, że relacje między improwizacją muzyczną a teorią gier i zabaw należałoby pogłębić).

 

Po krótkiej przerwie na scenę weszło trio. Sax (tym razem tenor), bas i perkusja - formuła ograna przecież niemiłosiernie przez wszystkie pokolenia okołojazzowej awangardy, a jednocześnie formuła, która przynosi tyle radości grania i słuchania, że jej popularność jest jak najbardziej uzasadniona. W występie tria Daisy - Dickaty - Wójciński pojawiły się elementy, których po występie takiego tria spodziewać się można było, abstrakcje, impresje, refleksje, eksplozje i różne takie story. Ale nie chodzi tu o ćwiczenie wolnej formy ale wyrażanie emocji i czerpanie radości szczerej z tworzenia i słuchania. A tej było sporo, zwłaszcza, kiedy panowie wrzucili szósty bieg i rzucili się w muzyczny pościg, groove był taki, że Ksaweremu kontrabas się zsunął do podłogi, co bynajmniej gonitwy nie spowolniło. Na zakończenie spomiędzy radiowego szumu rozbrzmiało kilka popowych taktów a zaraz potem śmiech muzyków i widowni.

To było dopiero drugie spotkanie tej trójki, dzień wcześniej poznawali się w Pardon To Tu, koncert w Alchemii wskazywał na to, że ta muzyczna znajomość rozwija się w dobrym kierunku. Panowie dzień później zakończyli trzydniową trasę w poznańskim Dragonie. Należy mięć nadzieję, że jeszcze będą mieli okazję się spotkać.