Charles Gayle Trio w Pardon To Tu - zespół niemal spełnionych nadziei

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Kiedy tria Charlesa Gayle’a po raz pierwszy objawiło się w tym składzie to pojawiły się nadzieje. Tym większe, że zespół zagrał nie tylko mini trasę koncertową w Polsce, ale także pojechał odwiedzić inne miasta Europy. Nadzieje związane były co tu kryć z obecnością w składzie Ksawerego Wójcińskiego, którego z pewnością nikomu z czytelników Jazzarium przedstawiać nie potrzeba.

Wkrótce potem okazało się, że jeden z polskich koncertów, ten z Poznańskiego klubu Dragon wydany zostanie na płycie. Nadzieje ciągle rosły, bo jakże było dobrze gdyby to spotkanie z panem Gaylem nie było tylko incydentalne, żeby miało swój ciąg dalszy, bo przecież zagrali bardzo dobre koncerty, a obecność Ksawerego u boku nowojorskiej legendy, to także potencjalnie możliwość, żeby usłyszało o nim więcej ludzi, żeby tak jak my tutaj, mający Ksawerego na co dzień niemal, dowiedzieli się o jego istnieniu i posmakowali jego gry.

Dzisiaj, kiedy trio Charlesa Gayle’a, powróciło w niezmienionym składzie na drugą trasę koncertową niegdysiejsze nadzieje może nawet zmieniły się w małą obietnicę, że grupa zaistnieje mocniej na jazzowym rynku, a może w ogóle będzie nowym wehikułem dla muzycznych poszukiwań Charlesa.

 

Lubię w to wierzyć, tym bardziej im częściej przypominam sobie o niedzielnym koncercie tria w pardon To Tu, a szczególnie gdy wracam pamięcią do tego wszystkiego, co potrafi się wydarzyć na linii Gayle-Wójciński. Te momenty kiedy byli głównymi aktorami na scenie były w moim odczuciu szczególnie przejmujące. Dwóch ludzi, którzy tak bardzo odsłaniają swoje wnętrze wspólnie muzykując, to zawsze robi wrażenie, nawet jeśli stylistyczna etykietka, w tym przypadku zdecydowanie freejazzowa, niekoniecznie musi budzić przesadnie wielki podziw. Ale i tym razem okazało się, że o wiele bardziej istotne jest nie to co jest grane, ale w jaki sposób jest grane. Że kluczową rzeczą jest wiedzieć co się mówi, a nie mówić co się wie.

 

Jak przejmująco zabrzmiał „Nature Boy”, jak rozdzierająco „Flowers For Albert”, jak zamaszyście „Giant Steps” ! I w końcu też, jak wiele ciekawych i poruszających rzeczy można było odnaleźć poza świętymi nutami, zapisanymi niegdyś na papierze.

Myślę, że jest szansa, aby to trio stało się bardzo ważnym zespołem. Jest też mam nadzieję możliwe, że z czasem stanie się bandem idealnie zrównoważonym, homogenicznym, pełnym w brzmieniu i panującym nad paletą barw, skalą dynamiki. Aby tak się stało z pewnością potrzeba jeszcze trochę czasu, być może czasu dla Klausa Kugela – skądinąd dobrego i bardzo doświadczonego drummera.