Posłuchaj koncertu Mikołaj Trzaska / Mike Majkowski / Paweł Szpura z Pardon, to tu

Autor: 
Beata Rau, Redakcja
Autor zdjęcia: 
Rafał Pawłowski, https://www.facebook.com/rplus.jazzphotography

Tym razem nie mogliśmy tak po prostu napisać relacji... Godzinę po opublikowaniu przez nas wyników ankiety autorów Jazzarium.pl Mikołaj Trzaska, którego nasi współpracownicy wybrali muzykiem roku 2012 oraz autorem płyty roku - "Zikaron Lefanay" zagrał koncert w miejscu roku, czyli w warszawskim Pardon, to tu. Z tej okazji, dzięki uprzejmości Daniela Radtke z Pardonu i samego Mikołaja mamy dla Was drugi set tego koncertu w całości do wysłuchania - i tak przez siedem dni. Zapraszamy! Świętujmy!

Mikołajowi Trzasce towarzyszył kontrabasista Mike Majkowski. Muzycy znają się od dawna, a i bywalcy „Pardon, To Tu”  mieli już okazję posłuchać tego coraz częściej bywającego w Polsce kontrabasisty. Wystąpił bowiem we wrześniu zeszłego roku przy okazji koncertu „Pieśni Gusanów” Pawła Postaremczaka i Pawła Szpury. 

W środę sala „Pardon, To To” była wypełniona po brzegi nie tylko publicznością, ale pozytywną energią. Byliśmy uczestnikami jakiegoś niebywałego feedbacku. Muzyczne sygnały płynące ze sceny ogarniały sobą publiczność, która przepuszczała je przez siebie i na powrót oddawała muzykom. To było tylko podnietą, zachętą do wygenerowania przez Trzaskę i Majkowskiego kolejnej zwiększonej dawki muzycznej energii. Do momentu osiągnięcia jednego poziomu mocy. I nie wiadomo już kto, kogo uwodził, muzycy publiczność czy publiczność muzyków? Jedni i drudzy mieli ogromną moc i tajemnie na siebie wpływali. To był piękny koncert.

Mikołaj Trzaska był niewątpliwie bohaterem koncertu i wielu z widowni z pewnością przyszło specjalnie dla niego, ale Majkowski w niczym mu nie ustępował. Ekspresja z jaką grał, to, co czynił ze strunami kontrabasu smyczkiem, ale nade wszystko nieziemsko długimi palcami dłoni, było ambrozją dla uszu, a dla oczu niecodziennym spektaklem. Był jak z „Wiolonczelisty” Modiglianiego. Uduchowiony  z zamkniętymi oczami, pochłonięty graniem i skupiony na instrumencie. Nawet te palce były, jakby pociągnięte pędzlem Modiego, nienaturalnie wydłużone, nadające niematerialny wyraz całej postaci muzyka. Nie wiadomo, co lepsze było, zamykać oczy i tylko słuchać, czy podzielić zmysły na wzrok i słuch, odrobinę tracąc na jednym  bądź drugim? Trudny wybór. Dla mnie gra Majkowskiego zdominowała cały koncert. I, broń Boże nie dlatego, że wychodził przed szereg. Wręcz przeciwnie, świetnie partnerował Trzasce, wchodził z nim w wielopoziomowy dialog, słuchał go, rozwijał jego muzyczne pomysły, a nawet, jak trzeba było poddawał „pomocne” frazy.  Ale właśnie za to, że w żaden sposób nie dał się zdominować uznanemu saksofoniście, z którym z lekkością nawiązywał rozmowę, że zachował suwerenność od początku do końca, że zaprezentował bogactwo muzycznej wyobraźni i wrażliwość przy zdecydowanej sile.

Sytuacja uległa nieco zmianie w drugim secie, gdy po przerwie Mikołaj Trzaska zaprosił na scenę perkusistę Pawła Szpurę. Szpura z miejsca wszedł w narzucony przez Trzaskę ton i był w tym bardzo konsekwentny. Nie odpuścił nawet na moment. Mieliśmy więc z jednej strony bardzo głośną, rytmiczną perkusję, a z drugiej intensywne, mocarne brzmienie saksofonu. Razem stworzyli ścianę, jak nie mur, dźwięku, który zagłuszył Majkowskiego. Szczęśliwie tylko na moment. Narracja do końca popłynęła płynnie już bez zaskoczeń.

No cóż, może niewiele w tej relacji o samym Mikołaju Trzasce, ale może dlatego, że był... dobry? Tak. Był dobry. Cholera! Niczym nie zaskoczył. Bez zmian dobry.