Pat Metheny Unity Band w Bielsku Białej.

Autor: 
Krzysztof Grabowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski

27 czerwca 2012 roku miało miejsce wielkie wydarzenie muzyczne nie tylko dla regionu Podbeskidzia, ale również dla całej Polski. W Bielsku-Białej dał koncert Pat Metheny wraz z zespołem, promując najnowszą płytę „Unity Band”. Jak się podkreśla w wielu mediach, było to wydarzenie z kilku powodów niezwykłe. Po pierwsze, organizatorzy starali się o przyjazd artysty do miasta od 10 lat, co w końcu udało im się zrealizować, potwierdzając, że nie ma takiego artysty, którego nie można nakłonić do występu w Bielsku-Białej.

Tym większe ukłony należą się organizatorom za to, że bilety były dostępne w cenie zaledwie 40 zł. Po drugie, był to jedyny występ w Polsce podczas obecnej trasy koncertowej obejmującej Europę i Amerykę. Po trzecie, wirtuoz gitary powrócił po ponad 30 latach do grania w składzie z saksofonem, a w tej roli wystąpił Chris Potter. Pat określa go mianem jednego z największych muzyków naszych czasów, przyrównując do takich sław, jak Ornette Coleman czy Gary Burton. Śmiało można powiedzieć, że jeśli szukamy doznań muzycznych na najwyższym poziomie, to powinniśmy zaglądać do kalendarza imprez w Bielsku-Białej. Jest to stałe miejsce na mapie wielkich jazzowych wydarzeń i aż miło zobaczyć je na planie tournée obok Wiednia, Montreux, Padwy, Londynu, Rzymu czy wielkich metropolii amerykańskich.

W pierwotnych założeniach miłośnicy dobrej muzyki mieli słuchać magicznych brzmień i oglądać wirtuozerię Pata na wolnym powietrzu obok Hali Widowiskowo-Sportowej malowniczo zlokalizowanej pod jednym z wyższych szczytów Beskidu Śląskiego – Szyndzielni. Ostatecznie koncert odbył się wewnątrz hali, co Pat Metheny skomentował z lekkim żalem. Wydaje się jednak, że mimo nie najlepszej ogólnej akustyki hali, zwłaszcza w jej wyżej usytuowanych miejscach, muzyka uwalniana w otwartą przestrzeń nie trafiałaby precyzyjnie do uszu słuchaczy.

Każdy, kto zajął miejsce na płycie hali, nie powinien mieć powodów do narzekań. Żółtą kartkę organizatorzy mogą dostać jedynie za niezbyt sprawną dystrybucję biletów, bowiem z jednej strony ogłoszono ich wyprzedaż już kilka tygodni przed koncertem, a z drugiej, dostępne były jeszcze przed samą imprezą i ostatecznie hali nie zapełniono całkowicie. Wiele osób nie wierząc, że uda im się zdobyć jeszcze bilety, po prostu na koncert nie przyjechało, zwłaszcza z odleglejszych miast.

Tam, gdzie w Polsce pojawia się Pat Metheny, nie może zabraknąć bodaj największego jego fana – Marcina Kydryńskiego. Jemu przypadła rola konferansjera. Dziennikarz określił Pata najpierw, jako „Mozarta naszych czasów” – pod względem muzycznym, a potem porównał do Leonarda da Vinci, nawiązując w ten sposób do niezwykłej maszyny muzycznej – orkiestrionu, jaką wraz z inżynierami zbudował ten wiecznie poszukujący nowych możliwości i brzmień muzyk. Co prawda, konferansjer zanotował małą wpadkę, gdy źle odmienił nazwę miasta, w którym przyszło mu już nie pierwszy przecież raz zapowiadać wydarzenia muzyczne, ale dla publiczności i tak liczyło się to, co miało za chwilę nastąpić.

Uczta zaczęła się od samodzielnie wykonanego przez Pata utworu na gitarze akustycznej. Później dołączyli do niego pozostali muzycy – znany bielskiej publiczności z Zadymki Jazzowej saksofonista Chris Potter, kontrabasista Ben Williams i grający na perkusji Antonio Sanchez. Zasłonięty kotarą czekał na swój moment jeszcze jeden członek zespołu, który miał się pojawić w drugiej połowie koncertu.

W kolejnym utworze Pat sięgnął po swoją wielostrunową gitarę Pikasso, kontrastującą swym niezwykłym designem z surową przestrzenią hali. W rękach Pata ten instrument brzmi, jakby koncertował zespół gitarzystów. Co można napisać więcej o muzyku genialnym i w najwyższym stopniu profesjonalnym, pochłoniętym w całości swojej pasji i o jego twórczości? Chyba nie warto silić się na zamykanie w nieudolnych słowach jego kunsztu, gdy on poświęca muzyce całe swoje życie, a my, zalewani codziennie tysiącem różnorakich kawałków muzycznych i dźwięków, słuchamy go zaledwie kilka minut w tygodniu? Tego należy doświadczyć i wchłonąć w głąb siebie samego. Takim momentem był fragment, gdy

Pat Metheny zagrał bezpośrednio po sobie trzy utwory w duecie z każdym z muzyków ze swojego „zespołu jedności”. Chyba najmocniej w pamięci zapadł ten z Chrisem Potterem. Pat doskonale dobrał brzmienie gitary do barwy saksofonu tworząc z przyjacielem fantastyczny dialog, przekomarzanie, dyskusję. Z kontrabasistą przeszedł prawdziwy pochód, a z kolei w duecie z perkusistą dał Sanchezowi najwięcej miejsca do popisów solowych. A nie był to, bynajmniej, koniec atrakcji. Oto, w pewnym momencie odsłoniły się kotary znajdujące się za muzykami i ujrzeliśmy słynny orkiestron. Maszyna w wersji „kieszonkowej”, czyli sporo uboższej niż ta, której używał do nagrań studyjnych i tak zaprezentowała się znakomicie, generując niezliczone ilości dźwięków, tworzących głównie rytmikę utworu. To faktycznie było granie jakby z kolejnym członkiem zespołu, o czym można było się przekonać, gdy po zakończeniu, Pat wskazał rękoma na muzyków przekazując im aplauz od publiczności i wreszcie zrobił ten sam gest w kierunku orkiestronu. Pat pokazał też, że jest artystą ciągle nienasyconym w poszukiwaniach muzycznych i do tego potrafi sam sobie być akompaniatorem. Najpierw szuraniem po strunach zapętlił kilka fraz za pomocą looperów sterowanych nogą, by następnie rozpocząć lekko psychodeliczne granie.

Cały występ był wyprawą przez brzmienia, barwy, rytmikę, aranżacje, a wszystko podane ponad podziałami gatunków – prawdziwa szkoła muzyki w najlepszym wydaniu. Koncert zakończył się owacją na stojąco, po której Pat skinął ręką, by zachęcić oddalonych dotychczas od sceny fotografów i wszystkich fanów do podejścia bliżej. Zagrany w ten sposób ostatni utwór jeszcze bardziej podsycił publiczność, która długo po zejściu muzyków wciąż biła brawa, wtórując w ten sposób Marcinowi Kydryńskiemu, który zapowiadając koncert, nie spodziewał się reakcji słabszych niż ogólna histeria. Pod samą sceną można było kosztować muzykę całym sobą w towarzystwie Anny Marii Jopek i Marcina Kydryńskiego, a na widowni nie zabrakło też Prezydenta Miasta Jacka Krywulta.

Podczas trwających obecnie mistrzostw Euro 2012 po każdym meczu prezentowane są statystyki, z których bardziej ulubiona wśród komentatorów, to mówiąca o czasie posiadania piłki przez poszczególne drużyny. Idąc tym tropem, najwięcej minut podczas tego meczu Pata z dźwiękami, muzyk spędził z gitarą elektryczną. Jak dalece by nie eksperymentował z maszynami i dziwnymi instrumentami, i tak najbardziej kocha „sześć stalowych cienkich strun”, a miliony fanów kochają jego i to, co im daje.