Odświeżająca jazzowa noc w Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich w Gdańsku – AlgoRhythm i Pocket Corner

Autor: 
Piotr Rudnicki

Termin „norweski jazz” odmieniałem w ostatnich miesiącach niemal przez wszystkie przypadki. Muzycy stamtąd się wywodzący pojawiali się ostatnio w Trójmieście z dużą regularnością, a każdy z nich do powiedzenia miał coś innego, właściwego dla siebie i zawsze były to rzeczy co najmniej interesujące. Wygląda na to, że od tematu na razie nie odpocznę (nie żebym takiego rodzaju odpoczynku bardzo potrzebował, wręcz przeciwnie!), bo wczoraj w gdańskim klubie Ogród Rozkoszy Ziemskich zagrał pochodzący ze Stavanger zespół Pocket Corner. Przed nimi zaś wystąpili  muzycy z gdańskiej formacji AlgoRhythm.      

Złożony ze studentów gdańskiej Akademii Muzycznej kwintet pokazał się od bardzo dobrej strony, co cieszy z co najmniej dwóch względów: po pierwsze daje nadzieje na sukces zespołu podczas II etapu European Jazz Contest, gdzie panowie zagrają już w najbliższy poniedziałek (koncert odbył się po trosze jako przygotowanie do tego wydarzenia), po drugie zaś, i w perspektywie ważniejsze: jest oznaką żywotności tutejszej sceny jazzowej. W ich, było nie było klasycznym podejściu do gatunku słychać sporo tak niezbędnej świeżości, o której często się w tej chwili zapomina oraz, równie istotnego – feelingu. Rozbudowane tematy na instrumenty dęte (Piotr Chęcki na tenorze oraz świetny Emil Miszk na trąbce) i precyzyjne aranżacje, z racji położenia klubu pod czynnym jeszcze o tej godzinie kinem grane ze średnim natężeniem spokojniejsze utwory (tu na elektronicznym pianie wykazywał się Szymon Burnos) potrafiły czasem pokazać nieco pazura: galopada sekcji rytmicznej w otwarciu rozpoczynającej koncert kompozycji zrobiła znakomite wrażenie. „Klasowy oldschool” - usłyszałem po koncercie od jednego z widzów, szeroko zresztą  uśmiechniętego. Nic dodać, nic ująć.

Kiedy zaś na scenę weszli Norwegowie, trochę się pozmieniało. Zjawisko podobne do tego, które zaszło wczoraj po przerwie w 1958 roku nazwano wielkimi literami na okładce pewnej kanonicznej już dziś płyty słowami: „Something Else!!!”. „Ready To Fly” - głosił napis na koszulce lidera przybyłych gości, trębacza Didrika Ingvaldsena. Hasło okazało się być ze wszech miar prorocze, gdyż pierwszy w Polsce koncert kwartetu Pocket Corner (niestety nie dojechał gitarzysta Vidar Schanche) w rzeczy samej był swego rodzaju orzeźwiającym lotem. Napisane jakby dla zmyłki układnie, lecz bardzo charakterne tematy przechodziły w pełne powietrza solowe partie niesamowitej trąbki Ingvaldsena, która brzmiała nieskrępowanie, z dużą swobodą łamiąc frazy nie gorzej niż sekcja rytmiczna, i była instrumentem prawdziwie wiodącym.


Pozostała trójka szła liderowi w sukurs, nie ustępując mu ani na krok: saksofonista Glenn B. Henriksen, który z początku sprytnie się przyczaił grając klimatyczne, downtown-bluesowe nuty, by w kolejnych utworach uderzyć pełną mocą swojego ponadstuletniego altu Conna. Kontrabasista Mikaell Olsson i Ståle Birkeland grający na perkusji (który pochodzi co prawda z Voss, ale chyba nie przypadkiem odnalazł się jako część sceny Stavanger, miasta, w którym wychował się Paal Nilssen-Love) krzesali ogień i znakomicie operowali rytmem w jego zmianach: przyspieszeniach, zwolnieniach, od przebiegów typowo improwizowanych do regularnego marsza, jak np. w kompozycji imitującej niemal dziecięcą wyliczankę, która wyrosła w prawdziwego free jazzowego potwora. Nie tylko nad nią jedną, ale nad całym występem unosił się bardzo wyraźnie duch muzyki Ornette'a Colemana, do inspiracji któryą Didrik Ingvaldsen chętnie się przyznaje.

Poprzez Pocket Corner doskonale udało mu się przeszczepić idee mistrza z Fort Worth na norweski grunt, do tej pory z powodzeniem krzewił je w przeróżnych miejscach świata, teraz na szczęście dotarł i do nas. A dzięki temu, że ani myśli się oszczędzać i ma w zespole świetnych, młodych muzyków, którzy wkładają w występ całą swą niespożytą energię i talent, o Pocket Corner można za Donem Cherry powiedzieć: There Is The Bomb! To był bardzo, bardzo udany wieczór. Taką bombę energii i świetnej jazzowej rozrywki polecam każdemu, a jest szansa, bo trasa zespołu dopiero co się rozpoczęła!