Muzyka ze specjalną dedykacją dla Ciebie – finał Ad Libitum 2013

Autor: 
Anna Początek
Autor zdjęcia: 
Fotografia partytury pochodzi z liner note do DVD „Harmos. Live at Schaffhausen”, Intakt Records 2012.

Kilkunastu muzycznych mistrzów. Wśród nich, w tym małym tyglu bez gwiazdorskich błyskotek, lecz otoczonych aurą, kilka osobowości, które potrafią zmienić całe życie jednym spotkaniem.

Finał każdego festiwalu ma być na tip-top. Jedni organizatorzy zapraszają gwiazdy, których splendor gwarantuje kasowy sukces oraz niezapomnianą zabawę. Albo wytrawnych zjadaczy sceny, nieraz nawet niezależnej. Inni planują dla znanych muzyków niespodziewany, a czasem zupełnie nowy materiał. Kolejni stawiają na propozycję, która zwieńczy przebieg festiwalu niczym ostatnia przyprawa dodana do sosu. Bez względu na sposób realizacji finał zawsze planowany jest z użyciem jakiegoś wytrychu. W przypadku Ad Libitum pomysł był jeden: na koniec zagra London Jazz Composers. I był to pomysł wyśmienity, bo ten jedyny w swoim rodzaju zespół jest jeszcze w Polsce zbyt mało znany. 

Przed LJCO czekały nas jeszcze dwa koncerty. Jako pierwsi wystąpili amerykański flecista Robert Dick i wokalista  Thomas Buckner. Przecudny duet starszych panów, którzy zaawansowane techniki gry i śpiewu wykorzystują do beztroskiej, dziecięcej zabawy dźwiękiem. Było to granie superswobodne, nieskalane pretensją formalną. Dodatkowym atutem dla słuchaczy była sama sala koncertowa, która umożliwiła wychwycenie najmniejszych niuansów i jednocześnie uwydatniła moc dźwięków (akustykę studia S1 docenił podczas prób Barry Guy – był zachwycony). Koncert duetu był tego wieczoru najbardziej osadzony w muzyce współczesnej, w ciekawy sposób sięgającej do kultury azjatyckiej. 

Jako drugi wystąpił duet małżeński: Maya Homburger i Barry Guy. Przygotowali pięć utworów: siedemnastowieczny Annunciation z I Sonaty misteryjnej Heinricha Ignaza Franza Bibera, Hommage à J.S.B. György’ego Kurtága w opracowaniu Barry’ego Guya, Celebration autorstwa Guya, Kurtága And thus it happened i  na koniec Barry’ego Guya Tales of  Enchantment. Przed koncertem Maya poprosiła, aby nie klaskać w przerwach. Uzasadnienie tej prośby usłyszeliśmy zaraz potem, gdy skrzypce i kontrabas w wyrafinowany sposób połączyły w całość odległe w czasie, stylu i pochodzeniu dzieła. W tej niezwykłej aranżacji duet odkrywał przed publicznością piękno barw instrumentów i utajone zakamarki każdej z kompozycji. Występ Mai i Barry’ego płynnie przeszedł w finał. 

London Jazz Composers było zapowiadane artykułem w Jazzarium, ja nadmienię tylko kilka rzeczy, które są istotne z perspektywy sobotniego koncertu. W studiu polskiego radia LJCO wystąpili w składzie: Barry Guy – lider, kontrabas; Evan Parker, Michael Niesemann, Trevor Watts, Simon Picard, Pete McPhail – saksofony i inne instrumenty stroikowe; Henry Lowther, Herb Robertson, Rich Laughlin – trąbki; Conrad Bauer, Johannes Bauer, Alan Tomlinson – puzony; Marc Unternährer – tuba; Phil Wachsmann – skrzypce; Howard Riley – fortepian; Barre Phillips – drugi kontrabas; Paul Lytton, Lucas Niggli – perkusje. Widać jak na dłoni, że muzycy LJCO są kwintesencją europejskiej sceny improwizowanej, poszukującej, nowatorskiej, a liderem tego niecodziennego bandu jest charyzmatyczny mag kontrabasu i…wyobraźni.

Ich koncert był wyczekiwany przez melomanów od dawna, przy czym niektórzy namawiali niezaznajomionych z tematem znajomych, żeby koniecznie przyszli do „Lutosa”, bo pewnych rzeczy w życiu żal przegapić. Bo – wbrew temu, co można było wczoraj przeczytać na portalu jednej z ogólnopolskich gazet codziennych – w studiu S1 zgromadziło się dużo osób, które znały kompozycję „Harmos” i głównie dla niej odwiedziły Ad Libitum.

Tym, którzy jeszcze jej nie znają, należy się wstęp. Bary Guy napisał „Harmos” w 1987 roku, a wydał w Intakt Records dwa lata później. LJCO wydali osiem znakomitych albumów, ale wśród nich „Harmos” jest ewenementem. W perspektywie całej muzyki. Głównymi założeniami tej ponad czerdziestominutowej kompozycji jest kolektywna improwizacja kilkunastu wyrazistych osobowości (tak, jak dziwnie to by nie brzmiało) pod prymatem melodii. Powrót melodii był tutaj zwrotem w muzyce współczesnej, przeciwstawieniem się hasłu abstrakcyjności jako gwaranta postępu.

Guy jest za barwą, za fakturą, za dynamiką (za czasem), za napięciami, którymi tylko najlepsi muzycy potrafią sterować lub po prostu je wytwarzać. Lider pełni wyzyskuje to, co najlepsze w muzykach, równocześnie w pełni wykorzystuje moc melodii w przestrzeni niemal symfonicznej. Melodia, która w pierwszych minutach wyłania się z pierwotnego chaosu, wycofuje się jak fala i gdzieniegdzie jak fala nagle wyłania się z wolnej improwizacji, innym razem jest tylko sugestią, przypomnieniem, że tak, że cały czas za energetycznymi wybuchami jest uporządkowanie. Wszytko to razem sprawia, że kompozycja ta z jednej strony jest improwizatorsko żywotna, posiada niekończone możliwości metamorfoz i indywidualnych wyrażeń, a z drugiej strony jest bez przerwy poskramiana przez przeszywająco piękną melodię. Wywołuje to w słuchaczu bezustanne napięcie w oczekiwaniu na kolejną niespodziankę i zachwyt, gdy ze zgiełku nagle (chociaż ponownie) wyłania się temat.

„Harmos” jest bytem osobnym, stale przekształcającym się stworzeniem, magią. Jednocześnie jest dziełem (dziełami) kilkunastu indywidualności, którzy współtworzą z niespotykaną atencją i kulturą. Szacunek dla słuchacza jest niemal słyszalny, nie ma chwili wątpliwości, że zespół gra dla wszystkich zgromadzonych na widowni i dla każdego z osobna. Przez cały koncert czułam się tak, jakby każdej sekundzie, każdemu dźwiękowi towarzyszył przekaz: tak, po to tutaj jesteśmy, by pokazać ci piękno, które dane nam jest wyłaniać z bezkresu muzyki. 

Ów kulturalny sznyt jest zapewne po części przeniesiony ze świata klasyki, w którym Guy znajduje coraz to nowe inspiracje. Nie jest „Harmos” jednak dzieckiem trzeciego nurtu, ale jest niepowtarzalnym tworzeniem (tworzeniami) konkretnej grupy ludzi. Ci muzycy bezbłędnie rozpracowują kody kulturowe, tak że słuchacz po jednym spotkaniu z ich dziełem wychodzi bogatszy o cały świat. Wychodzi z koncertu zmieniony.