50-lecie London Jazz Composers Orchestra w Krakowie - relacja

Autor: 
Bartosz Adamczak

Szalone czasy zmieniają perspektywę. Jeszcze 3 tygodnie temu było dane słuchaczom w Krakowie uczestniczyć w muzycznej uroczystości, jubileuszowych koncertach London Jazz Composers Orchestra. Dzisiaj wydaje się, że to było w innym świecie, w innej, być może równoległej rzeczywistości. Dzisiaj samo uczestnictwo w koncercie (jakimkolwiek) jawi się czymś niezwykłym. Zmagam się więc troche ze wspomnieniami, wciąż świeżymi ale jednak bardzo odległymi.

Jubileusz 50lecia działania postanowiła świętować właśnie w Krakowie London Jazz Composers Orchestra pod przywództwem Barry Guya. 2 dni (pierwszy wieczór w Alchemii, drugi już w sali Manggha) w formacjach mniejszych, dzień 3ci finałowy to już prezentacja pełnego 17-osobowego składu LJCO. Z jednej strony weterani ensemblu (Henry Lowther, Alan Tomlinson, Philipa Wachsmann, Simon Piccard), w większości mało znani krakowskiej publiczności.  Z drugiej strony muzycy znani w Alchemii dobrze dzięki współpracy np z Blue Shroud czy Barry Guy New Orchestra (Augusti Fernandez, Torben Snekkestad, Lucas Niggli, Michael Niesemann). Niełatwe zadanie im przypadło zastąpić wielkich – m.in Evana Parkera, Trevora Wattsa, Paula Dunmalla czy Howarda Riley. Wzmocnieniem specjalnym na krakowską okazję był wyśmienity kontrabasista Bruno Chevillon, dla mnie jedno z objawień tych wieczorów.

Formuła składów mieszanych dostarczyła w sumie 12 muzycznych fragmentów (w każdego wieczoru 2 sety, w każdym po 3 składy). Wieczór w Alchemii chyba zdecydowanie bardziej udanych, przestrzeń klubowa bardziej jednak sprzyja scenicznym roszadom, nawet jeśli formuła daleko jest tutaj od spontanicznego jam session.

Dokładna sekwencja zdarzeń zaciera się tutaj w pamięci. Wyśmienicie przywitał się publiczności puzonista Alan Tomlinson w swojej improwizacji żonglując elementami humorystycznymi (zarówno w warstwie dźwięków jak i gestu czy mimiki). Znakomity, gęsty, wielowątkowy set zagrali Augusti Fernandez – Barry Guy – Torben Snekkestad (i tu chyba jednak wyraźnie zaznacza się, że to nie jest współpraca incydentalna, że to jest zespół, który razem pracuje nad dźwiękiem, narracją). A jeszcze ogólnie ucieszyła mnie wielce ilość blaszaków, dęte brzmienia w takiej obfitości (kilka trąbek, puzonów, tuba) od dawna nie gościła Alchemiczna scena związana z Jesienią Jazzową. Kulminacja wieczoru była wyśmienita – Martin Eberle (trąbka) Jurg Wickihalder (sax tenor / sopran) oraz Bruno Chevillon (kontrabas) z Lucasem Niggli (bębny). Kwartet zagrał z ułańską wręcz fantazją, sypiąc niezwykle melodycznymi improwizacjami podlanymi czasami nieprzyzwoicie tłustym groovem. Fantastyczny poziom energii przy zachowaniu najwyższych muzycznych standardów.

Dzień drugi w pamięci przyznam mniej wyraźnie sie zapisał, może za wyjątkiem fragmentu na tube oraz 2 kontrabasy – spotkanie na lini Bruno Chevillon – Barry Guy to jest spotkanie na szczycie. Poza tym jasna, obszerna sala Mangghi to jest przestrzeń, która pozbawia koncerty w małych składów tego poczucia intymności a jednocześnie entuzjazmu, który tak łatwo się udziela w  zapełnionej, przyciemnionej piwnicy klubu muzycznego.

Finał to prezentacjia całego ensemblu – można się zastanawiać ilu osób nie ma, ile % Londynu zostało w London Jazz Composers Orchestra, ale widok big bandu raduje oczy. Set pierwszy to nowa improwizacja/kompozycja “Flow” nad którą muzycy pracowali w ciągu ostatnich dwóch dni. Flow to sekwencja improwizacji w małych 2-3 osobowych sekcjach, Barry Guy niczym demiurg pociąga tu za sznurki wskazując kolejnych uczestników gry. I choć improwizatorzy wyborni to gdzieś czuję niedosyt – bo przecież improwizacje w mały składach już były? Dopiero pod sam koniec dźwięk narasta, orkiestra uderza z pełną siłą dźwięku w fanfarowym, efektownym staccato. Apetyt na drugą część rośnie.

A część druga to prezentacja kompozycji “Harmos”, nagranej 3 dekady temu po raz pierwszy (CD Intakt 1989). To niemal Credo orkiestry, przebój na miarę jazzowej awangardy. Kompozycja która odżywa po raz kolejny w Krakowie. Zespół zagrał ją ponownie po 10 latach od premiery na festiwalu w Berlinie, potem w Schaffhausen w roku 2008 (DVD), kilka let temu można było wysłuchać Harmos w Warszawie na festiwalu Ad Libitum. To kompozycja spięta w klamrę cudowną melodią. W symfonicznym rozmachu, uroczystym patosie to kompozycja właściwie staroświecka. Barry Guy balansuje w niej elementy poetyckie, liryczne z epickimi. Fragmenty “Harmos” brzmią jak hymn odśpiewany przez przyszłych bohaterów przed wielką batalią o losy Śródziemia. Gdzieś do boju prowadzą swoje oddziały Michael Niesemann oraz Torben Snekkestad (w kompozycji nie ma wcale aż tak wiele miejsc na rozbudowane solowe improwizacje ale ta dwójka ma okazję się wykazać co też czyni).

Koncert wzruszający, uroczysta muzyką na uroczystą okazję. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział jak w istocie podniosły był to moment. Bo Muzyka, zwłaszcza taka jak “Harmos” ma moc podnoszenia na duchu. A w tych trudnych czasach bardzo tego potrzeba. Niech żyje nam London Jazz Composers Orchestra!