Barry Guy Blue Shroud Band - zaplątani w niebieski całun - wielki finał Krakowskiej Jesieni Jazzowej 2014

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Rzeczywiście na piątkowy wieczór czekaliśmy z wypiekami na twarzy. W istocie „Guernica” rozpalała wyobraźnię, bo i jak miała nie rozpalać, skoro szeptane plotki o nowej kompozycji Barry’ego Guya pojawiały się co i raz. Najpierw a to po prostu, że pracuje nad nowym utworem, a to, że będzie on inspirowany wielkim dziełem Pabla Picassa. Później, że to monumentalny utwór, ogromna partytura, bardzo złożona kompozycja. Raz nawet sama Maya Hamburger (prywatnie żona Barry’ego Guya) dała wyraźny sygnał, że takiej kompozycji jeszcze nie napisał wcześniej i, że utwór wyjątkowo mocno pochłania męża. Tak bardzo, że od kilku dni ten w swojej pracowni, niemal nie odkłada pióra i prawdę powiedziawszy nawet nie ma za bardzo czasu odpowiedzieć na mejle.

Tajemnica owiewała Guernicę nawet i wówczas, gdy 14 osobowy zespół, specjalnie na tę okazję skompletowany przez Guya, zjechał już do Krakowa i rozpoczął w podziemiach krakowskiej Alchemii trwające do ostatniej chwili intensywne przygotowania. No właśnie zespół, tę tajemnicę podsycał znakomicie. Nawet zagorzali miłośnicy jego muzyki kiedy czytali listę zaproszonych muzyków chwilami przecierali oczy. Jedni ze zdziwienia inni zaskoczeni, jak wiele w tym składzie osób, których do tej pory w orbicie muzycznej kompozytora nie było łatwo spotkać. Poza Agustim Fernandelem i Ramonem Lopezem, z którymi Guy tworzy trio AURORA, Lucasem Nigglim – perkusistą znanym choćby z członkowstwa w słynnej London Jazz Composers, no i Mayą Hamburger, reszta to twórcy jeśli nie po prostu z innych dziedzin muzycznych, to spoza dotychczas zapoznanego kręgu jego stałych muzycznych kompanów. Owszem, niektórzy znani z improwizowanego podwórka jak trębacz Peter Evans, czy mistrz tuby i tajemniczego pradawnego instrumentu o nazwie serpent Michel Godard. Inni znani byli już znacznie mniej, tym mniej ima mniej czytający zainteresowany był muzyką klasyczna, dawną. I także tajemnicę podsycało, bo o co może chodzić, w sytuacji, w której do zagrania całkowicie nowego utworu, do pracy zwołani zostali muzycy połączeni niezliczoną ilością połączeń między sobą, ale jednak nigdy wcześniej razem na scenie nie działający.

No i ten stylistyczny rozmach. Weźmy choćby kilkoro z nich. Altowiolistka Fanny Paccaud znana z grupy Amarylis grającej muzykę dawną, Benjamin Dwyer – klasyczny improwizujący gitarzysta, penetrujący jednak głównie obszary muzyki współczesnej, Michael NIesemann – oboista w Musica Antiqua Koln czy English Baroque Soloists oraz profesor Hochschule für Musik w Würzburgu i w Folkwang Universität der Künste w Essen, no i w końcu zdumiewająca grecka śpiewaczka Savina Yannatou mająca na koncie z jednej strony dorobek w dziedzinie pieśni greckich, muzyki dawnej i całkiem naprawdę nie małe doświadczenia z elitą improwizatorów z Peterem Kowalem, Florosem Floridisem i właśnie Barry Guyem na czele. Sądzę, że spokojnie można odnotować, że Blue Shroud Band to ansambl ludzi ogromnych horyzontów muzycznych.

W końcu też tytułowa Guernica. Sam Barry Guy nie krył, że monumentalne płótno Picassa, z całym jego symbolicznym dostatkiem, zniewalającą metaforyką i krzyczącą w wyrazie emocjonalnością stała się dla niego kluczową inspiracją. Nie krył również, że powody jej stworzenia, w 1937 roku, w reakcji na bestialskie bombardowanie małego baskijskiego miasteczka, przez niemiecki oddział lotniczy służący pod rozkazami generała Franco, także odegrały istotną rolę. Nie mniejszą jak mniemam niż  znacznie późniejsze zdarzenie, wystąpienie Collina Powella w ONZ, zapowiadające amerykańską inwazję na Irak. To właśnie wówczas Picassowska Guernica, której replika zdobiąca siedzibę Organizacji Narodów Zjednoczonych, a powieszona tam by przypominać o okrucieństwach wojny i przestrzegać przed nią  zasłonięta została na czas trwania wojny w Zatoce Perskiej, właśnie tytułowym Niebieskim Całunem.

 

Dlaczego o tym piszę? Bo pewnie każdy kto widział Guernicę, choćby i tylko na reprodukcjach, a zasiadł w piątkowy wieczór w sali koncertowej Radia Kraków, mógł mieć nieskończenie wiele skojarzeń wiążących wielki obraz z wielką muzyką, jakiej wysłuchaliśmy. Być może dopatrzył się podobieństw w formie, które w jakimś największym skrócie może można byłoby określić jako architektoniczną trójdzielność kompozycji obydwu dzieł. Możliwe także, że odlazł je w imponującej atencji dla mnogości detali Guernici stworzonej niegdyś farbami i dzisiaj nutami. Nie zdziwiłbym się również, gdyby w dźwiękowym poemacie Barry’ego Guya ktoś pokusił się o poszukanie odwołań do kubistycznych deformacji postaci stworzonych przez Picassa. Albo przełożył skomplikowaną acz czytelną liniaturę geometrycznych kształtów skrywanych w obrazie, na niemniej złożoną ilość linii łączących każdego z 14 muzyków ze sobą nawzajem. Tak na marginesie, kto przysłuchiwał się uważnie poprzedzającym finał koncertom małych składów BLue Shroud Band bez trudu mógł dostrzec, że wiele improwizowanych mementów odnalazło swoje miejsce w całym finałowym muzycznym obrazie.

To zaledwie niektóre myśli, jakie mogły towarzyszyć prawykonaniu Guernici. Czy w istocie są uprawnione? By się przekonać, pewnie zajrzeć trzeba by do nutowego zapisu albo rozpytać kompozytora o jego twórcze intencje. Można było jednak zupełnie odciąć się od konotacji z dziełem Picassa. Można było zostać w świecie samych dźwięków i zanurzyć się w zadziwiające sploty brzmień instrumentów, zdumiewające metamorfozy narracji od pieśni, przez recytatyw, inkrustacje muzyką J.S. Bacha czy H.I. F Bibera, po rozległą harmonię właściwą muzyce współczesnej i siłę indywidualnej, szybującej ponad stylami improwizacji.

To właściwie w zupełności wystarczało by wpaść w Guericę jak w otchłań, z której wydobywały już chyba tylko fragmenty poezji irlandzkiej poetki Kerry Hardie podane stanowczym głosem Saviny Yannatou. Ogromne skupienie muzyków spotkało się tu z nie mniejszym skupieniem słuchaczy i kiedy w pewnym momencie utwór zakrzyczał kilkoma mocnymi akcentami ginącymi w ciszy długich pauz, z widowni nie wydobył się nawet cichy szmer oddechów. Takie chwile zarezerwowane są chyba tylko dla najbardziej natchnionych sytuacji, w których grający i słuchający oddychają jednym powietrzem, w identycznym rytmie, wszyscy zaplątani w niebieski całun. I tę jedność można było odczuć niemal fizycznie.

Po tym kiedy już Guernica zamilkła w ciszy, nie za bardzo wiadomo było co powiedzieć. Jakikolwiek komentarz wydawał się co najmniej nieadekwatny, zbyteczny i bardzo nie na miejscu. I tak w żadnym wypadku nie oddawał tego, co pozostawiła po sobie muzyka. Podobnie zresztą jaki te ponad trzy strony maszynopisu relacji.