McPhee / Zerang / Rogiński w Pardon, to tu

Autor: 
Kajetan Prochyra

W pewnym sensie każdy koncert muzyki improwizowanej jest taki sam. To rozmowa, w której jedna strona mówi, a druga słucha. Jednak gdy publiczność przestaje słuchać, muzykowi dużo gorzej się opowiada. „We’re a team!” - wykrzyknął w przerwie swojego niedzielnego koncertu w Warszawskim 'Pardon, to tu' Joe McPhee, dziękując publiczności za tak liczne przybycie. Pierwszy z dwóch wieczorów z gigantami improwizowanej sceny amerykańskiej - saksofonistą i trębaczem Joe McPhee oraz perkusistą Michaelemi Zerangiem składał się z dwóch części: ich duetu a następnie tria z udziałem Raphaela Rogińskiego.

"Skoro przyszliście mnie posłuchać, opowiem wam o sobie" - zdaje się mówić swoją grą Joe McPhee - człowiek, który w latach 60tych przemierzał Nowy Jork u boku legendarnego przywódcy ruchu afroamerykańskiego - Malcolma X. Doświadczony czasami segregacji rasowej zwykł podobno nie podawać białym ręki. Dekadę później, w roku 1975, Werner X. Uehlinger powołał do życia wydawnictwo HatHut, po to, by dokumentować muzyczne poczynania McPhee. Dziś szwajcarska oficyna jest jednym z najbardziej prestiżowych wydawnictw związanych z muzyką improwizowaną, a sam Joe McPhee, jednym jej z najbardziej otwartych twórców - mistrzem dla wielu adeptów tej sztuki na całym świecie. 

Niedzielny wieczór w Pardon, to tu upływał wśród dźwięków dużo delikatniejszych, niż mogli się spodziewać niektórzy fani bohaterów tego koncertu. Siła ich przekazu oparta była na, w gruncie rzeczy, prostych środkach - brzmieniu i trwaniu. Choć podczas pierwszego, duetowego setu, to McPhee dominował przebieg wydarzeń, które miały miejsce na scenie, gra znakomitego Michaela Zeranga, tak na klasycznym zestawie perkusyjnym, jak i tradycyjnych metalowych misach i perkusjonaliach wzbogaciła muzyczną przestrzeń o swoistą aurę rytuału.

W grze Joe McPhee bardzo dobitnie słychać było, że muzyka jest formą wypowiedzi - mówieniem. Jego improwizacje brzmiały wielobarwną tradycją czarnej muzyki amerykańskiej. Gdzieś pod spodem tego, co wydarzało się w dialogu z Michaelem Zerangiem - dźwiękowymi akcjami i reakcjami - wybrzmiewały z oddali gospel i blues. Słychać też było krzyk, tak z saksofonu jak i momentami z ust saksofonisty. Kto kogo naśladował: muzyk saksofon czy instrument krzyk swojego opiekuna - rozróżnić było cudownie nie sposób.

Po przerwie do Amerykanów dołączył bohater warszawskiej sceny - gitarzysta Raphael Rogiński. I znów koncert stał się lekcją rozmowy. W pierwszym secie, muzycy, którzy znają się tak dobrze jak Zerang i McPhee mogli mówić ze sobą otwarcie, poruszając kwestie osobiste, delikatne, wewnętrzne, bez konieczności ustalania warunków i ram tego spotkania. Wyraźna i mocna była ich muzyczną przyjaźń. Gdy dołączył do nich Rogiński, panowie zaczęli rozmawiać „na temat”. Pojawiły się motywy, struktury, trochę muzycznego ping-ponga. Nie było to spowodowane różnicą w biegłości w sztuce improwizacji. Spotkało się oto trzech inteligentnych i elokwentnych dyskutantów, ale - w porównaniu z pierwszą częścią wieczoru - zabrakło w ich rozmowie odrobiny chemii, bezpośredniości, bezgranicznej szczerości. Bo ta, przecież potrzebuje przecież czasu.

Na pewno warto poświęcić swój czas po to, by udać się dziś do Pardon, to tu na drugie wieczorne spotkanie z Joe McPhee i Michaelem Zerangiem. Dziś ich gościem specjalnym będzie klarnecista Wacław Zimpel. Czytelnicy, którzy w poniedziałek nie mogą pojawić się w Warszawie, będą mieli szansę posłuchać tych znakomitych improwizatorów także w Krakowie, w środę, w Centrum Manggha, gdzie w ramach 7 Krakowskiej Jesieni Jazzowej, wystąpią PETER BRÖTZMANN + KONSTRUKT oraz THE DAMAGE IS DONE.