Krakowska Jesień Jazzowa: Ab Baars & Zlatko Kaucic w Alchemii.

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Muzyka improwizowana to miejsce spotkań. Międzykulturowych, międzypokoleniowych. To zasypywanie różnych takich miedz, łączenie natur sprzecznych oraz konfliktowych. Piszę o tym z dwóch powodów – obu dotyczących ostatniego w tym miesiacu koncertu w ramach Krakowskiej Jesieni Jazzowej. Z jednej strony, spotykając się mniej więcej w połowie drogie, przybywają do nas muzycy z przeciwstawnych kierunków geograficznych. Z drugiej strony duety perskusja – dęciak w moim rozumieniuto jest właśnie wygrywanie na różne sposoby konfliktu i rozbieżności natur tych dwóch instrumentów.Rytm z jednej, melodia z drugiej strony. Na pozór oczywiście bo wszelkie role i atrybuty są w muzyce improwizowanej płynne. Ab Baars wydobywając rwane, chropowate tony z saksofonu tenorowego, skupia się raczej na brzmieniu poszczególnych dźwięków a nie na ich melodycznej konstrukcji, Zlatko Kaucic za tradycyjnym zestawem perkusyjnym, płynnością swojej gry akcentuje z kolei właśnie pewną linearność muzycznej narracji. Kiedy Baars sięga po klarnet, cieszy moje uszy jeszcze bardziej, a w jego grze, obok tonalnej abstrakcji, pojawiają się echa zdecydowanie bardziej jazzowych fascynacji - głównie grą Johna Cartera, ale gdzieś, być może za jego pośrednictem, pojawia się jakaś bluesowa nuta.Muzycy często urywają frazę, zawieszając dzwięki w próżni, po to by wznowić grę z nową energią. W ramach pierwszego setu w medytacyjny nastrój wprowadza liryczna sekwencja, za sprawą długich, pojedynczych dźwięków (rezonujące gongi i “oddychający” saksofon) poczucie czasu ulega pewnemu rozmyciu a muzyka nabiera pewnego baśniowego charakteru.Drugi set rozpoczyna się gęstym solem perkusji oraz, delikatną miniaturą na flet bambusowy. Ale ozdobą koncertu jest główna jego część, w której rockową motoryką zaskakuje gra na perkusji Zlatko Kaucica, saksofonowe okrzyki Aba Baarsa nabrały w takiej oprawie dodatkowego pazura.Jestem fanem duetów tego rodzaju, podoba mi się pewna bezpośredniość muzyki granej w takim składzie, bez ogródek, bez zbędnych upiekszeń. Taki skład wymusza bezwzględnie szczerość muzyków względem publiczności ale też siebie nawzajem na scenie, absolutne partnerstwo. I z tej perspektywy koncert należy uznać za jak najbardziej udany. Na następne wrażenia w ramach festiwalu, w tym na powrót Ab Baarsa, należy poczekać (nie)cierpliwie do listopada.