Jon Irabagon / Mark Helias / Barry Altchull - koncert otwarcia Sopot Jazz Festival

Autor: 
Aleksandra Galewska

Pierwszy dzień festiwalu Sopot Jazz. Pogoda wspaniała, morze nie zarośnięte, plażowiczów zero. Można spokojnie popływać, poleżeć z książką bez obaw o wolne miejsce i jedzenie - piach na kanapce naniesiony przez biegnącego obok brzdąca, nicponia z pieskiem. Nie ma imprezowiczów, bo musieli wrócić do szkoły, nie ma meneli, bo bardziej opłaca się życie na zachodzie… Za ten wstęp szykuje mi się nagroda literacka.

Pierwszy dzień festiwalu zainaugurowało trio Jon Irabagon, Mark Helias i Barry Altschul. Bez ogródek przyznam, że jak na koncert otwierający fajerwerków nie było. Skład - saksofon, kontrabas i perkusja jest typowym dla jazzu składem, bezpiecznym, optymalnym i najlepszym w stosunku skład instrumentalny: dzielenie się kasą. Saksofon pogra sola, kontrabas trzyma harmonię, a perkusja pilnuje, żeby było równo. Oczywiście to uproszczenie dyskwalifikuje mnie już na pewno w oczach wielu, ale prawda jest niestety koląca w oczy i coś mi się zdaje, że pomysł na trio w tym przypadku nie był pomysłem, który podpowiedział im sam Bóg Najjaśniejszy i Santa Maria, ale jest odpowiedzią na zapotrzebowanie ludności. Lud jazzu „nie kuma” i będzie już tylko gorzej, bo jest to, najprościej mówiąc, sztuka trudna, a ani edukacja, ani sami muzycy, oddając się swoim coraz bardziej wyszukanym eksperymentom, nie pomagają ludziom tego zrozumieć.

Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Kompozycje saksofonisty, z tego co sam powiedział, okazały się skomplikowanymi pod względem formy, harmonii i melodii (choć słowo „melodia” w tym przypadku jest jakieś takie za proste i uwłaczające, może „aidolem” będzie lepsze) i sam skład instrumentalny nie pomagał w łatwym przyjęciu ich sztuki. Koncert był popisem doskonałej techniki kontrabasisty, na szczególne brawa zasługuje perkusista, saksofonista także odrobił lekcje i na ochotnika rozwiązał zadanie dla szóstkowiczów – wielodźwięki i inne dźwięki, których klasyczna szkoła jazzowa nie wymaga. Każdy muzyk z osobna był niezwykle ciekawy, same kompozycje stanowiły dla mnie zagadkę i chętnie zaglądnęłabym w nuty, żeby zrozumieć, o co chodziło, ale razem nie było to po prostu przyjemne doświadczenie, które chciałoby się przeżyć, idąc na koncert. Brakowało mi tu ciekawszego brzmienia, większego składu, żeby po równo rozdzielić pomysły muzyczne, których było tak dużo, tak gęsto, że interesująco byłoby rozłożyć je na większy skład oraz wyważenia między bezkompromisowym podejściem do jazzu a zrozumieniem dla ludzi, którzy niekoniecznie muszą myśleć i czuć ich rodzaj języka tak samo. I żeby nie być tu odosobnionym malkontentem, kilka osób przede mną wyszło. Być może z powodu pozostawionego dziecka bez opieki w piekarniku, być może mieli następnego dnia na czwartą do pracy, ale być może spodziewali się koncertu, na którym odpoczną, a nie się zmęczą.

Bardzo dziękuję muzykom i organizatorom za koncert, pozdrawiam i ściskam najserdeczniej i do zobaczenia jutro! Ahoj!