Time Travel

Autor: 
Paweł Baranowski
Dave Douglas Quintet
Wydawca: 
Green Leaf
Dystrybutor: 
Grean Leaf
Data wydania: 
14.06.2013
Ocena: 
3
Average: 3 (1 vote)
Skład: 
Dave Douglas: trumpet; Jon Irabagon: tenor saxophone; Matt Mitchell: piano; Linda Oh: bass; Rudy Royston: drums.

Dave Douglas nagrał kilka wspaniałych płyt. Bodaj jedną genialną. Przynajmniej tak mi się wówczas wydawało. Potem, po latach eksperymentowania z przeróżnymi składami zrobił woltę w stronę... Cóż, od lat wydaje mi się, że jedyne co robi, to mniej lub bardziej udanie tworzy "w stylu". Przede wszystkim Milesa Davisa, choć odwołań do muzyki wielkich mistrzów z przed lat jest zdecydowanie więcej. Niezależnie, od tego, czy są to składy elektryczne, czy też akustyczne, zawsze mam wrażenie przepełnienia tej muzyki, twórczością kogoś sprzed wielu lat. Najczęściej jest to Davis. Doszło do tego, że niekiedy miewam wrażenie, że nowe kompozycje Douglasa są jakby kalką dokonań muzyki jazzowej gdzieś od końca lat 50 po wczesne 70 ubiegłego wieku. Odwoływanie się do Davisa, zauroczenie jego twórczością jest też obecne u całej rzeszy młodych muzyków, którzy poszli jego śladami. 

Nie inne wrażenie mam, słuchając bodaj najnowszej propozycji, zatytułowanej "Time Travel". Z dzisiejszego punktu widzenia, z mojego punktu widzenia, mainstreamowe granie trącające myszką. Trącające m.in. drugim kwintetem Davisa, choć muzycznych odwołań, szczególnie do mainstreamu lat 50 i 60 ubiegłego wieku, można byłoby znaleźć zdecydowanie więcej. Co z tego, że fajnie zagrane, co z tego, że kompozycje może i dobre. Każdy z utworów, które Douglas miał do zaprezentowania na tym nagraniu powoduje u mnie wrażenie, że jest to jakiś odrzut, z któreś płyty, któregoś muzyka sprzed 40, czy 50 lat.

Być może nawet, niektórym muzykom, szczególnie tym na początku swej drogi, mógłbym to wybaczyć. Niestety w przypadku Douglasa nie mam tyle pobłażliwości. W przeszłości, dał się poznać jako muzyk o nieprzeciętnej wyobraźni, wrażliwości i dysponujący obłędną techniką. Trzy atrybuty, które powodowały, że każdej jego płyty, każdego koncertu wyczekiwałem i za każdym razem robiłem sobie ucztę słuchając nowych nagrań. Dziś jego muzyka jest nie tylko przewidywalna, ale ociera się wręcz o kalkę dokonań innych twórców sprzed lat. A przecież, Douglas mógłby tworzyć swoją własną. Niech i ma jakieś korzenie, ale niech będzie to jego muzyka, a nie kompilacja utworów "w stylu". Jeśli chciałbym posłuchać tych muzyków, sięgnąłbym po ich oryginalną twórczość, a nie po wykład Douglasa na temat jak należy grać i komponować muzykę jak X, Y czy Z. Mam z tą muzyką jeszcze jeden, wielki problem. Gdzieś mi się zgubiło poczucie szczerości tej muzyki. Gdzieś jest ona odgrywana przez muzyków, a nie grana. Można grać dowolny gatunek, sięgać po dowolne inspiracje, ale grając winno się zachować szczerość. Wobec siebie i wobec słuchaczy.

Mówiąc zatem dosadnie Douglas marnuje swój talent. Ten - wydawać by się mogło - nieprzeciętny twórca, zaczął tworzyć przewidywalną muzykę. I to już jest grzech. Zwłaszcza, że to już nie pierwszy raz. Cóż z tego, że komuś się nagranie to (jak i wiele innych spośród ostatnich poczynań Douglasa) może podobać. Ja od niego wymagam wiele więcej.

Bridge to Nowhere; Time Travel; Law Of Historical Memory; Beware of Doug; Little Feet; Garden State; The Pigeon and the Pie