Jazz nad Odrą: Wrażliwość doskonała!

Autor: 
Karolina Micuła
Autor zdjęcia: 
Sławek Przerwa

Amerykański, swingujący Houston Person Quartet, triumfator ubiegłorocznego konkursu na indywidualność jazzową  Tomasz Licak nie przysłonili jednak talentu bohatera wczorajszego wieczoru na festiwalu jazz nad Odrą. Okazał się nim oto Dominik Wania i jego trio!

Tomasz Licak (ts), Carl Winther (pn), Martin Buhl (dbb) i Radek Wośko (dr), to polsko-duński kwartet powstały z inicjatywy polskich studentów Konserwatorium w Kopenhadze. W zeszłym roku otrzymali Grand Prix na Festiwalu Jazz Nad Odrą. Zespół prezentował autorskie kompozycje, dając z siebie wszystko i starając się wciągnąć publiczność w grę ekspresji. Tym razem publiczność nie dopisała do końca tak, jak chcieliby tego muzycy. Kilka rzędów świeciło pustkami, a większa część słuchaczy czekała wyłącznie na występ gwiazdy wieczoru – Houstona Persona. Być może nieco niefortunnie zestawiono z sobą głos młodego pokolenia z gigantem mijającej ery.

Houstonowi Personowi (ts) towarzyszyli muzycy największego formatu – John Di Martino (pn), Matthew Parrish (dbb) i Chip White (dr). Kariera każdego z nich przebiegała w kooperacji z największymi nazwiskami sceny muzycznej, bo nie tylko jazzowej, jak choćby Chip White nagrywający niegdyś dla Toma Waitsa. Koncert miał w sobie nutę melancholii i tęsknoty za tradycyjnym, perfekcyjnie swingującym jazzem amerykańskim. Co znamienne – dawna szkoła charakteryzuje się również sporym szacunkiem w stosunku do publiczności. Tego nie dało się nie odczuć, kwartet Persona postanowił bowiem dać dwuipółgodzinny koncert wybierając pod koniec koncertu również standardy kojarzone dziś raczej z muzyką rozrywkową, w tym „Sunny”, „Guilty”, „What A Wonderfull World”, czy „The Way We Were”. Person, mimo poważnego już wieku, zaprezentował najwyższą formę. Jedwabiste dźwięki jego saksofonu tenorowego nadawały lekkości balladom, a wtórował mu w tym subtelny do granic możliwości Di Martino, którego motywiczne solówki brzmiały nad wyraz ckliwie. Nie sposób pominąć w tym miejscu zasług Parrisha, idealnie swingującego, ciekawie frazującego w balladach i w partiach solowych. Salę Impartu wypełniły takie standardy, jak „Skylark”, „Don't Get Around Much Anymore”, „It Had To Be You”, czy zagranym na bis „Mack The Knife”. Koncert prezentował odchodzącą już wrażliwość, przez co wzbudził w publiczności mocny sentymentalizm.

Podróż po dawnej wrażliwości zakończyła się wraz z wejściem do klubu festiwalowego. Wczorajszy wieczór po brzegi wypełniła muzyka Dominika Wanii (pn) i towarzyszących mu Michała Kapczuka (dbb) i Dawida Fortuny (dr). Osobiście najbardziej czekałam na ten właśnie koncert, mimo iż odbywał się niejako poza główną sceną Festiwalu. Wania jest nieprzyzwoicie perfekcyjnym pianistą, który potrafi wydobyć ze swojego instrumentu więcej, niż drugie dno. Czaruje brzmieniem, bawi się dynamiką i rytmem, a w dodatku bardzo czytelnie buduje ekstremalnie szybkie frazy. Muzycy, którzy tworzą jego trio, nie odbiegają ani na trochę od jego wirtuozerii i feelingu. Doskonale brzmią jako nierozerwalna, interesująca całość. Dominik Wania, to artysta, na którego kolejny koncert zawsze będę czekać z niecierpliwością i ciekawością. Mam wielką nadzieję usłyszeć go na dużej scenie w którejś z kolejnych edycji Jazzu Nad Odrą.