Jazz na Starówce: Po raz pierwszy w Polsce - Hiromi Uehara Trio

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Plenerowy festiwal Jazz Na Starówce od lat trzyma on pewien ustalony, artystyczny poziom, a jego historia obfituje w koncerty doskonałych artystów światowej klasy i sławy. W tym roku, pośród występujących na warszawskim Rynku Starego Miasta muzyków pojawiła się jedna prawdziwa perła. Pierwszy polski koncert tria Hiromi Uehary bez dwóch zdań nawet najstarsi weterani jazzowych festiwali zapamiętają na długo. 

Niewiele czasu potrzebowała Hiromi aby zdobyć serca publiczności. Od początku skromna i bezpretensjonalna, wyglądała na scenie niczym mała dziewczynka, która nareszcie znalazła się na ulubionym placu zabaw. Swą wirtuozerię i kunszt ujawniła momentalne – nie mogło być zresztą inaczej w przypadku kogoś na którego talencie już kilkanaście lat temu poznał się sam Chick Corea. Poczynając od otwierającego koncert (nomen omen) “Move”, ruszyła ze zwiewną, pędzącą niczym huragan energią poprzez klawiaturę koncertowego fortepianu, rzucając towarzyszącym jej muzykom wyzwanie nie tylko z racji tempa poszczególnych utworów, ale także swej niesamowitej wyobraźni, łamiącej je po kilkakroć zdawałoby się niespodziewanymi przejściami.

Wyraźnie od niej starsi basista Anthony Jackson oraz siedzący za perkusją Steve Smith nieźle musieli się natrudzić, by dotrzymać  kroku, jednak doskonale orientowali się w przejściach, i meandrach wewnętrznych partii, często ad hoc wybrzmiewających nawiązaniami to do “Sous le ciel de Paris” to znów “My Favourite Things”... Żywa, ekspresyjna muzyka nie pozwalała Hiromi ani na chwilę usiedzieć w miejscu:  krzesło zdawało się całkowicie zbędne, kiedy obszerne fragmenty koncertu grała na stojąco, tańcząc a gdy przechylała się w zapamiętaniu z jednej na drugą stronę klawiatury, miało się wrażenie, że lada chwila wyfrunie gdzieś poza jej obręb.

Zazwyczaj w takich właśnie momentach, filuternie spoglądając w stronę słuchaczy ni stąd ni zowąd przechodziła w balladę, wyraźnie ze swego żartu zadowolona (nie bez wzajemności, zresztą). Radość z gry czerpała nieustannie, wplatając progresywne podejścia, power-rockowe akordy na groteskowo brzmiącym mini korgu (lub na dwóch instrumentach naraz) a także wciągając swych muzyków w dialogi, umożliwiające tym ostatnim prezentację pełni swoich talentów -  podczas bisu popisał się zwłaszcza Steve Smith. Kompozycje garściami czerpiące z fusion i rocka pozwalały Hiromi w pełni rozwinąć skrzydła i japońska pianistka była po prostu - w swoim żywiole.

Jej wielka klasa i rozbrajający autentyzm złożył się na znakomitą ucztę muzyczną, na szczęście nieprzerwaną przez drobny zgrzyt, jakiego dopuścił się jeden z organizatorów, w środku koncertu wkraczając na scenę by mimo własnego wcześniejszego zakazu obfotografować zacne trio. No, ale jeśli wziąć pod uwagę dwuletnie starania o ten występ i to, że zespół pozostał niezrażony, można tę niefrasobliwość puścić w niepamięć...