Learn To Live
Choć jest młodym pianistą, ma już za sobą granie na najlepszych nowojorskich scenach i współprace z prawdziwymi wyjadaczami muzyki jazzowej, zarówno free, jak i tej głównego nurtu. Tym razem, John Escreet wydał album, do którego sam zaprosił gości z nowojorskich kręgów. „Learn To Live” to muzyczna karuzela, która co chwila prezentuje inny muzyczny wymiar i dzisiejsze możliwości instrumentów klawiszowych. Jednak przede wszystkim, pokazuje jak ważna przy komponowaniu muzyki jest spójna wizja i konsekwencja brzmienia. Cech, których w przypadku „Learn To Live” zdecydowanie zabrakło.
John Escreet w mojej pamięci rezyduje głównie za pomocą świetnego albumu w 2014 roku: „Sound Space and Structures”. Krążek nagrany z Evanem Parkerem to istny majstersztyk. Improwizowane szaleństwo, spójne dialogowanie i bulgocząca energia to dowód, że John Escreet jak ryba w wodzie czuje się na polu muzyki nienaznaczonej schematem. Pozostałe dokonania Johna Escreeta, zarówno, jako sidemana („New Life” z Antoniem Sanchezem), jak i lidera (debiutancki „Consequances” między innymi z Ambrose Akinmusire) również nastrajają pozytywnie. Jednak mimo całej sympatii wobec dotychczasowych dokonań pianisty, jego ostatni pomysł „Learn To Live” nie do końca mnie do siebie przekonuje.
Na album, John Escreet zaprosił trębacza Nicholasa Paytona, saksofonistę Grega Osby’ego, basistę Matta Brewera i dwóch perkusistów: Erica Harlanda i Justina Browna. Jednak pierwsze skrzypce na „Learn To Live” bez dwóch zdań należą do Johna Escreeta. Pianista gra na fortepianie, rhodes’ie i legendarnym syntezatorze Sequential, Prophet 6. Klawiszowe eksperymenty przyprawiają o zawrót głowy i mam wrażenie, że lider w trakcie tych poszukiwań zgubił gdzieś swoje prawdziwe brzmieniowe preferencje.
Album otwiera utwór „Opening” – pierwsze akordy mocno przywołują skojarzenie muzyki rozrywkowej lat 80: sekwencje niczym z gry komputerowej, beztroskie muzykowanie i w gruncie rzeczy tandetne brzmienie. Jeszcze śmieszniej robi się w przypadku tytułowego „Learn To Live” – gdzie John Escreet usiłuje zabrać nas w kosmos, za pomocą międzyplanetarnego brzmienia. Sekcja dęta robi, co może, ale niestety dominujący syntetyczny sound propheta przygniata już po pierwszym przedstawieniu tematu i z tym ciężkim wrażeniem pozostawia do końca numeru. Jedynymi udanymi urozmaiceniami dla akustycznego piana, które (nie od dziś wiadomo) jest wielkim sprzymierzeńcem Johna Escreeta okazują się mocno grooviące: „Lady T’s Vibe”, niepokojące i mocno dynamiczne „Global Citizen” i zamykające, pełne rozmytych motywów – „Humanity Please”, stanowiące świetne wyciszenie i godny epilog albumu „Learn To Live”.
Kiedy John Escreet wraca na dobrze znaną ścieżkę akustycznej muzyki improwizowanej jestem wniebowzięta. Utwory takie jak mroczne „Smokescreen” czy „Test Run” to synonimy wyzwolenia, otwartości, muzycznej przestrzeni i pomysłowości muzyków zebranych na „Learn To Live”. Niestety wszystkie powyższe, niewymuszone aspekty muzyczne, do których Escreet nas przyzwyczaił, na „Learn To Live” często stoją w cieniu brzmieniowych, nie zawsze udanych eksperymentów.
Muzyczne poszukiwania zawsze są w cenie, świadczą o kreatywności muzyka, jego szerokich horyzontach i abstrakcyjnym myśleniu. Często jednak nie kończą się sukcesem. Łatwo zboczyć z obranej ścieżki, zgubić się i przestać być wiarygodnym. Brak absolutnej spójności na „Learn To Live” jest dla mnie takim właśnie zagubieniem, zboczeniem ze ścieżki świetnego improwizatora, jaką do tej pory, z sukcesami podążał John Escreet. Mieszanka mainstreamowej formy z otwartym graniem a także muzyki improwizowanej z retro-elektroniczną, mocno grooviącą, a momentami romantyzującą to fusion, które prędzej czy później dla każdego skończy się niestrawnością.
1. Opening; 2. Broken Justice (Kalief); 3. Lady T's Vibe; 4. Test Run; 5. Learn To Live; 6. A World Without Guns; 7. Smokescreen; 8. Global Citizen; 9. Contradicting; 10. Humanity Please;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.