The Invention of Animals
Jeszcze przed kilkoma tygodniami nie podejrzewałbym, że przyjdzie mi pisać recenzję premierowego materiału Johna Lurie’go. Nowojorski artysta, człowiek wielu dyscyplin twórczych, od 14 lat nie sięga po instrument z przyczyn zdrowotnych i wydawało się, że już nigdy słuchacze nie dostaną od niego prezentu w postaci nowej muzyki. Obecna sytuacja jest niestety tylko połowicznym sukcesem, ponieważ Lurie wypuścił w świat materiał nagrany w latach 90. Na korzyść wydawnictwa przemawia jednak fakt, że dostajemy właściwie płytę koncertową, w znakomitej większości z nigdy niewydaną muzyką, będącą dziełem pobocznego, mniej znanego projektu artysty, tria National Orchestra.
W zespole obok Lurie’go grali Billy Martin i Calvin Weston. Zatem zestaw: saksofon i de facto dwóch perkusistów. Kombinacja dość nietypowa, szczególnie w kontekście twórczości The Lounge Lizards, której brzmienie charakteryzowało się bogactwem wielu instrumentów. Lurie komponując materiał na kolejną płytę wspomnianej grupy zaprosił do wspólnego jamowania Martina z Westonem. Efektem spotkania w kameralnym gronie stała się muzyka wręcz minimalistyczna, mająca z konwencjonalnie pojmowanym jazzem jeszcze mniej wspólnego niż samo The Lounge Lizards. Trio finalnie okazało się zespołem odrębnym, o własnej oryginalnej formie, z którą słuchacze mogli się do tej pory zapoznać na albumie „Men with Sticks” z 1993 roku. W 20 lat później zostaje wydana właśnie “The Invention of Animals”, druga płyta grupy z archiwalnym materiałem studyjnym i koncertowym.
Album można postrzegać jako składankę. Jest to jednak kompilacja, w której nie mało zmysłu dobrego selekcjonera, a całość sprawia wrażenie bardzo jednorodnego, w dużej mierze koncertowego materiału. Kompozycje zgromadzone na płycie mają pod względem wydawniczym charakter w większości premierowy - poza utworem “Men with Stics” z debiutu i otwierającego zestaw “Flutter”, które ukazało się na soundtracku do autorskiego mini-serialu Lurie’go „Fishing with John”. Dzięki temu w pewnym sensie jest to płyta z zupełnie nową, nieznaną szerszym kręgom muzyką. Strategia artystyczna przyjęta w zespole jest dość czytelna: transowe, wręcz plemienne, powtarzalne rytmy wygrywane przez duet stanowią podkład - niekiedy brzmiący niemalże jak samplowany bit - dla saksofonowych improwizacji Lurie’go, którego sposób gry decyduje o wyjątkowości tej muzyki. Kiedy mówi się o muzyce improwizowanej zwykle podkreśla się niebywałe zdolności techniczne instrumentalistów, bądź ich wyjątkową energię i ekspresję wykonawczą. Cóż, nie da się ukryć, że są to czynniki bardzo istotne, ale dość często ich mitologizacja przyczynia się do dewaluowania muzyki dobrej, której asy polegają jednak zgoła na czymś innym. John Lurie nie jest wirtuozem saksofonu, jego najmocniejszą stroną jest (było?) tworzenie wręcz przebojowych, bardzo charakterystycznych kompozycji opartych na jazzowym instrumentarium, a także komponowanie niezwykle obrazowych, zapadających w pamięć motywów muzycznych, które tak doskonale sprawdzały się jako ścieżki dźwiękowe do filmów. W odsłonie artysty jako członka National Orchestra można zauważyć niejako rewers - muzyk improwizuje, ale nie nazwałbym tej improwizacji swobodną w typowym, stricte jazzowym znaczeniu. Lurie jest rodzajem „twórcy melodyjek” i buduje swą narracje z szeregu bardzo małych, powtarzalnych niemal do znudzenia tematów, które jednak ewoluują, choć często tak płynnie, że niezauważalnie. Duża w tym z pewnością rola asystujących muzykowi perkusistów, tworzących jednostajną, transową, polirytmiczną tkankę. Traktowałbym zatem bardzo demokratycznie narrację Lurie’go względem podkładów rytmicznych Westona i Martina, ponieważ oba czynniki brzmieniowe okazały się komplementarne - powstała muzyka hipnotyczna, o zabarwieniu lekko orientalnym, przypominającym mantrowe powtórzenia na tle plemiennych, gęstych perkusjonaliów. Podobny schemat obecny jest właściwie w każdym z obecnych na płycie nagrań, ze szczególnym uwzględnieniem najdłuższych: „I Came to Visit Here for a While” i prawie dwudziestominutowej, zamykającej zestaw kompozycji tytułowej. Rozwlekły czas wymienionych kawałków pozwala na lepsze doświadczenie transowej, linearnie budowanej struktury tej muzyki. Na płycie jest też miejsce na bardziej typowe dla saksofonisty miniatury, które dodają temu bardzo spójnemu albumowi różnorodności.
John Lurie niestety już od lat nie zajmuje się muzyką, a swej kreatywności daje upust w twórczości malarskiej - w moim odbiorze znakomitej i bardzo charakterystycznej (okładka albumu przykładem). Plastyczna część aktywności artysty rzuca według mnie również sporo światła na całą estetykę Lurie’go bazującą na prymitywizmie, specyficznym humorze, ale też niecodziennej kompozycji środków i motywów. Taka właśnie jest płyta “The Invention of Animals” - trochę dziwaczna, koślawa, ale uwodzicielska i wciągająca. Wielka szkoda, że John Lurie (prawdopodobnie) już nigdy nie nagra nowej muzyki, jednak póki ma zdolność kompilować takie albumy z pozostałości po dawnych latach, to kto wie? Być może usłyszymy od niego jeszcze więcej? Póki co z pewnością nie jest to odcinanie kuponów po dawnej sławy, tylko inteligentnie ułożona składanka pełnowartościowych rarytasów. Album śmiało można postawić koło innych wydawnictw muzyka, który w ten sposób doskonale o sobie przypomniał. A przypominanie sobie o takiej muzyce to czysta przyjemność.
1. Flutter, 2. Men with Sticks, 3. I Came to Visit Here for a While, 4. Ignore the Beast, 5. Little, 6. Ignore the Giant, 7. The Invention of Animals
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.