Marcin Olak Poczytalny - Sława drwala

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Obejrzałem wczoraj w telewizji program o drwalach. To znaczy najprawdopodobniej o drwalach – nie jestem pewien, oglądałem od połowy. Byłem naprawdę zmęczony, usiadłem i włączyłem na chwilę telewizor – a tam jacyś ludzie ścinali drzewa, gdzieś je wieźli i coś z nich budowali. Więc może nie drwale, ale jacyś specjaliści od drewnianych budowli. Albo mieszkańcy takiej na przykład Alaski, którzy muszą nazwozić drewna żeby zbudować magazyn. Czy cokolwiek innego. Nie mam pojęcia. Przez większość czasu cięli, więc niech będą drwale. Ku swojemu zdumieniu patrzyłem na to dobre 20 minut, czyli do końca odcinka. Faceci w kraciastych koszulach ścięli chyba ze cztery drzewa, a ja z własnej woli siedziałem i to oglądałem.

W zasadzie nic szczególnego się tam nie działo. Drwale pracowali, wymieniając zdawkowe uwagi. Od czasu do czasu któryś z nich mówił, że to ciężka praca, i że nie jest pewien, czy zdążą na czas. Narrator opisywał to, co widziałem na ekranie – mówił, że ścinają, że używają maszyn, że muszą się spieszyć. Czyli emocje jak na rybach. Zero akcji, dialogi zdawkowe – zdjęcia świetne, to im trzeba przyznać, ale poza tym w zasadzie nic szczególnego. Ale jakimś cudem całkiem dobrze mi się to oglądało… Nie, nie wciągnęła mnie ta opowieść na tyle, żebym chciał się dowiedzieć co było dalej i czy zdążyli – ale z przyjemnością popatrzyłem przez chwilę, sam w zasadzie nie rozumiejąc, dlaczego.

Ciekawe, dlaczego nie ma takiego programu o muzykach? O tym, jak szukamy pomysłu na nowy materiał, jak próbujemy to wszystko zapisać, zebrać zespół, zrobić jakieś próby… Przecież nas też gonią terminy, też pracujemy pod presją, a kraciaste koszule od biedy moglibyśmy założyć. No tak, byłoby gorzej ze zdjęciami, wnętrza sal prób nie mogą się równać z Alaską. Moglibyśmy za to zapewnić nieco mnie zdawkowe dialogi – choć nie jestem pewien, czy z punktu widzenia producenta to akurat byłoby zaletą… Tak czy inaczej jestem pewien, że dałoby się tak sfilmować pracę nad nowym projektem, żeby wyszedł z tego całkiem ciekawy program. A przy okazji widz mógłby lepiej zrozumieć muzykę, dookoła której snułaby się taka opowieść.

Na przykład taki Joe Morris mógłby opowiedzieć o tym, w jaki sposób chciał łączyć gitarę z instrumentami smyczkowymi, z jakimi trudnościami zmagał się tworząc swój nowy projekt. Pierwsze podejście, gdy całość muzyki była skomponowana, nie spełniła oczekiwań twórcy – coż za napięcie! Po jakimś czasie Morris wraca do tej koncepcji, tym razem we współpracy z Agusti Fernandezem, i tym razem opiera się o improwizację. Powstaje nagranie, do którego twórca początkowo podchodzi z dystansem, aby po dwóch bodajże latach odkryć, że ta muzyka jest dobra, że trzeba i warto ją wydać. Historia absolutnie filmowa: upadki i wzloty, sukcesy i porażki, emocje – nic, tylko kręcić! A przecież takich historii każdy z nas ma przynajmniej kilka, co płyta to opowieść… Nie wiem, może drwali łatwiej nakręcić? Może producent może w większym stopniu kształtować narrację niż mógłby sobie na to pozwolić z muzykami? Nie mam pojęcia. Ale naprawdę jestem ciekaw, czy taki program o muzykach kiedyś powstanie.

Tymczasem słucham Joe Morrisa. Ultra. Świetna płyta, zdecydowanie warta posłuchania. Oczywiście ta muzyka jest hermetyczna i niezabiegająca o uznanie, czy choćby zrozumienie odbiorców. Twórcy chodziło tu o muzykę, a nie o popularność czy jakkolwiek rozumiany sukces komercyjny… Ale to w zasadzie oczywiste. Przecież, gdyby chciałby być sławny, prawdopodobnie zostałby drwalem.