Solo znaczy lepiej

Autor: 
Piotr Wojdat
Zdjęcie: 

W ostatnich tygodniach w trakcie koncertu w Pardon, To Tu miała miejsce premiera pierwszej solowej płyty w karierze Mikołaja Trzaski. “Delta Tree”, bo taki tytułu nosi wspomniany przeze mnie album, być może dla niektórych słuchaczy będzie tylko jednym z wielu wydawnictw gdańszczanina, o którym dosyć szybko trzeba będzie zapomnieć. Chociażby z tego względu, że saksofonista wykazuje się dużą aktywnością, uczestniczy w rozmaitych projektach, a co za tym idzie, momentami trudno za nim nadążyć. Oczywiście jeśli pominiemy kontekst tego zdarzenia, możemy stwierdzić, że wszystko to prawda. Jednak właśnie ze względu na kontekst, pozwolę sobie mieć inne zdanie na ten temat - solowy album tak doświadczonego i cenionego w pewnych kręgach artysty to nie tylko nowe otwarcie, ale i potwierdzenie, że mamy do czynienia z wykonawcą bezkompromisowym. Z pewnością też takim, który lubi duże ryzyko i nie próbuje się na siłę przypodobać szerszej publiczności.

Premiera “Delta Tree” poniekąd wpisuje się jednocześnie w pewien trend, który od pewnego już czasu jest stale obecny na naszej scenie jazzowej. Sprowadza się on do tego, że co raz większe rzesze muzyków próbują swoich sił w solowym repertuarze. Pozornie może się wydawać, iż nie o muzykę jako taką tutaj chodzi. Ktoś chce w ten sposób połechtać swoje ego, decydując się na grę ze słuchaczem w otwarte karty? Nie jest to wykluczone. Ale co jeśli ta tendencja owocuje muzyką najwyższych lotów? Czy wobec tego solo znaczy lepiej?

W przypadku ostatnich dokonań takich muzyków jak Wacław Zimpel, Tomasz Dąbrowski, czy Mikołaj Trzaska solo znaczy inaczej. To inaczej idzie zresztą w parze z wysokim poziomem wykonawstwa, kreatywnością i pewną dozą szaleństwa. Słowem każdy ze wspominanych artystów ma coś do zaoferowania. Każdy jest na innym etapie swojej kariery, ma za sobą nieco inny bagaż doświadczeń. I to właśnie jest najbardziej fascynujące w tej narastającej fali solowych dokonań.

Z jednej strony to sprawdzian dla instrumentalistów, który dobitnie ukazuje, z kim mamy do czynienia. Z drugiej zaś to prawdziwe wyzwanie dla współczesnego słuchacza, poświęcającego co raz mniej czasu niż kiedyś na konkretną wypowiedź artystyczną. W zabieganym świecie muzyk jazzowy decydujący się na nagranie płyty bez towarzyszącego mu zespołu ma dużo mniejsze szanse na przebicie się z tym wszystkim, co ma aktualnie do powiedzenia.

W cenie nie jest stawianie na minimalizm środków i surowość przekazu. W przypadku naszych muzyków w zupełności to jednak wystarcza, by pokazać szeroki wachlarz umiejętności. Tomasz Dąbrowski czyni to za pomocą trąbki i tłumików, Mikołaj Trzaska gra na saksofonie i klarnecie, a Wacław Zimpel stawia na szersze spektrum instrumentalne - jednak co do jednego nie mam żadnych wątpliwości - wszyscy wymienieni wyrażają w ten sposób siebie i niczym w kalejdoskopie ukazują wielobarwność doświadczeń i wizji artystycznych.

Granie solo może oczywiście znaczyć lepiej. Trudno jednak ocenić, czy tak jest w istocie - wszak zespołowa twórczość rządzi się innymi prawami. Dużo na ten temat mówili mi zresztą sami muzycy. Niezależnie do tego, czy rozmowa odbywała się w formie zaaranżowanego wcześniej wywiadu, czy luźniejszej pogawędki w trakcie lub po koncertach, zazwyczaj największa trudność z graniem solo polegała na stałym podtrzymaniu słuchacza w zainteresowaniu tym, co się aktualnie dzieje. Artysta bez towarzyszenia innych instrumentalistów nie tylko nie może wycofać się, czy zejść na dalszy plan. Powinien też stale utrzymywać koncentrację, być w pełnej gotowości na to, co się może wydarzyć.

Aspekty techniczne grania solo są rzecz jasna bardzo ważne i dużo na ten temat można się dowiedzieć od samych zainteresowanych. Ale najistotniejsze jest jednak to, co należy postrzegać jako dobrą wiadomość, że w naszym kraju na solowe recitale w dużej mierze decydują się ci artyści, którzy mają dużo ciekawego do powiedzenia. Tak jakby z góry wiedzieli, czy są w stanie podołać temu wyzwaniu i czy mają ku temu odpowiednie predyspozycje. Można zresztą zaryzykować stwierdzenie, że ta tendencja na solo jest już stała. Dowodzą temu aktualne premiery, jak i wydawnictwa z poprzednich lat: Ksawerego Wójcińskiego, Jacka Mazurkiewicza, czy Pawła Szamburskiego. Jeśli ta passa zostanie podtrzymana, nie będę mieć nic na przeciwko, żeby ten trend przerodził się w coś dużo bardziej znaczącego. A są na to duże szanse, zważywszy na to, że jest już na rynku solowa płyta trębacza Artura Majewskiego, a ukazać ma się album flecisty Dominika Strycharskiego interpretującego nagrania Erica Dolphy’ego.