Pasja, poza i „bezczelny hałas” – jazz w filmie „Utalentowany pan Ripley”

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 

Dawno skończyły się już czasy, gdy słowo „wakacje” oznaczało błogą, dwumiesięczną labę. Dorosłość przynosi taką zmianę postrzegania tego określenia, że lato – zamiast z chodzeniem po górach, spływami kajakowymi czy nadmorską opalenizną – bardziej kojarzy się z opustoszałym, dającym wreszcie odetchnąć miastem, serwisami informacyjnymi pełnymi ciekawostek naukowych oraz pierwszymi kolejkami lig piłkarskich. Wówczas tego, co „wakacyjne”, trzeba szukać gdzie indziej, ot, na przykład sięgając po film. „Lato miłości” Pawlikowskiego? „Paulina na plaży” Rohmera? „Wakacje z Moniką” Bergmana? A jakby tak wybrać się do rozpalonych słońcem Włoch lat 50. ubiegłego wieku i spędzić czas z bohaterami thrillera „Utalentowany pan Ripley” Anthony'ego Minghelli z 1999 roku, w którym przy okazji usłyszeć można niemało soczystego jazzu? Tym bardziej, że ów gatunek nie pełni tam wyłącznie funkcji barwnego akompaniamentu, ale jest znaczącym elementem opowieści? Mając w pamięci te cechy, postanowiłem właśnie w jeden z letnich wieczorów do tego filmu wrócić – i po raz kolejny przekonałem się zarówno o ogromnej sile jego historii, jak i wyjątkowo zręcznym wykorzystaniu muzyki.

Mamy rok 1958. Po raz pierwszy spotykamy Toma Ripleya (w tej roli Matt Damon), gdy w pożyczonej marynarce Princeton University poprawnie przygrywa na fortepianie w trakcie kameralnej imprezy dla zamożnego nowojorskiego towarzystwa. Na symbol uczelni zwraca uwagę potentat przemysłu stoczniowego Herbert Greenleaf, którego syn Dickie (Jude Law) jest jej absolwentem. Tom nie zaprzecza domniemaniu bogacza, że się znają. Młody Greenleaf okazuje się przebywać teraz w nadmorskim miasteczku pod Neapolem, marnotrawiąc pieniądze ojca, bawiąc się na jego koszt i... grając jazz. „On uwielbia tę muzykę, ale dla mnie to tylko hałas. Bezczelny hałas” – mówi do Ripleya. Oferuje mu 1000 dolarów, aby wyjechał do Włoch i nakłonił Dickiego do powrotu do domu. Tom nigdy nie był w Europie, ima się słabo płatnych prac w oczekiwaniu na życiową szansę aby odmienić los. Ma świadomość, że być może przed taką właśnie stoi, zatem akceptuje propozycję, mimo że nie zna syna Greenleafa. I tak oto poznajemy Toma Ripleya-mistrza ceremonii, który rozpoczyna swój improwizowany koncert.

By dobrze improwizować, należy mieć za sobą przygotowania, posiadać gruntowną wiedzę, być pewnym siebie. A zatem Tom wyszukuje informacje o młodym Greenleafie, studiuje jego zainteresowania, w tym uczy się jazzu. Nabywa albumy Bakera, Basiego, Coltrane'a, Gillespiego, Parkera czy Rollinsa, organizuje sobie sprawdziany z ich znajomości i kolekcjonuje to, co może mu posłużyć do zjednania sobie Dickiego. Gatunek ten w jego rękach staje się gadżetem, atrybutem, składową pożądanego wizerunku, który potrzebny mu jest do osiągnięcia celu. Umiejętność „zawłaszczenia” jazzu to kolejny – obok fałszowania podpisów czy udawania głosów – talent Ripleya. Zręcznie go wykorzystuje: takie płyty, jak „Chet Baker Sings”, „Newk's Time” Rollinsa czy „Blue Train” Coltrane'a wysypują się we właściwym momencie z torby Toma (w filmie pojawiają się też okładki m.in. „Complete Communion” Cherry'ego i „Tutu” Davisa – albumów wydanych odpowiednio w 1966 i 1986 roku, a więc ich obecność w dziele, którego akcja toczy się w latach 50., to nieścisłość; ciekawe, czy to świadomy test reżysera na czujność jazzfanów czy błąd rekwizytora). Dickie, widząc je, jest zachwycony. Ekscytuje go ich wspólna pasja. I jak na życiowego improwizatora przystało, spontanicznie decyduje, że zabierze przybysza do pobliskiego klubu jazzowego.

 

Tam widzimy skalę zaangażowania Dickiego w muzykę. Dołącza do artystów na scenie (w roli lokalnego zespołu kwintet Guya Barkera), komentuje na saksofonie frazy piosenki „Tu vuò fa l'americano”, porywa swoją grą widownię, a także zaprasza na estradę Toma. Nie ulega wątpliwości, że młody Greenleaf jest wielkim pasjonatem jazzu. Kolekcjonuje płyty, zasłuchuje się w nowościach w sklepach z winylami, bywa w klubach i na festiwalach – w tym celu odwiedza z Ripleyem San Remo – a nawet nazywa swą łódź „Bird”. Jazzowa muzyka i ornamentyka są naturalnymi barwami tego niebieskiego ptaka, a nie kamuflażem – jak dla Toma. Są autentycznym wyrazem wolności, energii, siły i fantazji Dickiego, który uosabia, jak określiła to recenzentka New York Timesa, „erosa i adrenalinę”. Muzyka nie służy mu jednak wyłącznie do zabawy, ale także do wyrażania innych emocji: gdy nieszczęśliwie zakochana w nim Włoszka popełnia samobójstwo, Dickie w samotności wygrywa posępne tony na saksofonie. Przypomina wówczas Gene'a Hackmana w filmie „Rozmowa” Coppoli – introwertyka, który zwierza się tylko swojemu instrumentowi.

 

W porównaniu z postawą tego nieskrępowanego utracjusza, Tom jawi się tym bardziej jako wystudiowany gracz, życiowy aktor, jazzowy pozer. Bieg filmu pozwala jednak dojrzeć to, co jest mu bliskie. Otóż znacznie lepiej czuje się w świecie muzyki klasycznej i teatru operowego. Patos, kostium, makijaż – to interesuje i wzrusza Toma. Kiedy znajdujemy się w wynajętym i udekorowanym przez niego mieszkaniu w Rzymie, czujemy się jak w wykwintnej scenografii filmów Viscontiego – reżysera znanego z operowej stylizacji swych dzieł. Jedną ze scen, w której Tom zdaje się nie grać a po prostu być sobą, jest wizyta w operze i smakowanie – a jakże! – ”Eugeniusza Oniegina” Czajkowskiego.

Paradoksalnie jednak naturalność i spontaniczność Dickiego zachwyca go. Ripley nie raz jest przez niego skrzywdzony, mimochodem odtrącony, lecz zauroczenie nim przez długi czas bierze górę. Włada nim seksualna, ale i finansowa fascynacja Greenleafem. Dzieje się tak do momentu ostatecznej konfrontacji, gdy wybierają się na małej łódce w morze. Po tym, jak Tom zwierza się z planów zamieszkania razem i pozbycia się Marge, narzeczonej Dickiego (Gwyneth Paltrow), dochodzi między nimi do tragicznej w skutkach kłótni

 

Łódka, konflikt, jazz... Ku jakiemu innemu filmowi nas te tematy kierują? Oczywiście w stronę „Noża w wodzie” Polańskiego, z którym obraz Minghelli w sposób naturalny dialoguje. Dwóch ścierających się ze sobą mężczyzn wobec racjonalnej kobiety; odmienność klasowa; protekcjonalizm względem nowicjusza; kontrast między klaustrofobiczną przestrzenią łodzi a otwartą wodą; voyeuryzm. Ale w przeciwieństwie do polskiego arcydzieła, tam, gdzie „Nóż w wodzie” się kończy – czyli tuż po opuszczeniu łodzi – „Utalentowany pan Ripley” rozkręca się na dobre. Poza tym w filmie Minghelli ten, który okazuje się słabszy, ginie.

Czy jest to niewierny, spontaniczny i uwodzący Dickie, czy wyrachowany, niespełniony i arcyinteligentny Tom? Podpowiedź może przynieść komentarz do filmu samego reżysera: „Kocham jazz ale bardzo lubię także Bacha (…). Ripley nienawidzi jazzu, podczas gdy Dickie nie znosi muzyki klasycznej. Kiedy mówimy o jazzie, myślimy o improwizujących muzykach, zaś w klasyce wszystko wydaje się być formalne. Jednak Bach również był wybitnym improwizatorem”.