Marcin Olak Poczytalny: Smutny

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Wszystko się kończy. Przecież o tym wiem, tak jest w naturze. Coś jest, potem chwilę trwa, potem się kończy. A potem gdzieś zaczyna się coś innego, ale to już zazwyczaj zupełnie inna historia. Trochę jak taki mały, lokalny koniec świata. Może mały i lokalny – ale jednak jakiś świat się kończy. Zmienia.

Tak, jestem smutny.

Słucham dziś ostatniej płyty Keitha Jarreta. Wszystko wskazuje na to, że to naprawdę jego ostatni album. Może pojawią się jeszcze jakieś publikacje nagrań archiwalnych, ale to już nie będzie nowa płyta. Po prostu płyta, ale nie nowa. Wszystko wskazuje na to, że gigant fortepianu już nie zagra. Nigdy.

Pisałem już o tym, jak wiele zaczęło się dla mnie wraz z pierwszymi dźwiękami koncertu z Kolonii – to był początek, inicjacja… Potem kolejne płyty, słuchane do zdarcia płyty ze standardami. Gary Peacock, Jack DeJonette – i on; na wiele lat w zasadzie wzorzec metra. I preludia i fugi Bacha. I tyle innych. W jakimś sensie to słuszne, że wszystko kończy się na solowym koncercie, tak, jak się zaczęło. Ale to już zupełnie inne granie.

Budapeszt…

Za oknami też dziś więcej widzę smutku niż czegokolwiek innego. Kobiety, które muszą walczyć o swoje prawa, a przecież po prostu powinny je mieć. Ludzie pozamykani w domach i w sobie, ze swoimi obawami i lękami. Staram się nie dopuszczać lęków do siebie – ale i tak się obawiam. W sumie nic dziwnego. Koncertów nie ma, i trudno powiedzieć kiedy wrócą; cała kultura w zastoju. Pozamykane teatry, kina, kluby… Coś pewnie przetrwa, ale co i jak? Zresztą może i da się przetrwać – ale komu jeszcze będzie chciało się grać, gdy to wszystko minie? W zasadzie chyba będzie trzeba od nowa decydować, czy można zaryzykować bycie artystą, czy może lepiej postarać się o inną pracę, a grać o ile starczy czasu i chęci? I czy jeszcze będzie się chciało? I jeszcze to, że przecież nie wiadomo, jak będzie wyglądało życie muzyczne po epidemii – tak samo? Nie jestem pewien. Chyba jednak coś się kończy. Tak trochę. Ot, malutka, lokalna apokalipsa.

Może to tylko kwestia punktu widzenia? Bo na protesty można przecież patrzeć z nadzieją, że ludzie robią coś razem, że się organizują, że odkrywają swoją siłę. A jeszcze są wybory w Stanach, wszystko wskazuje na to, że choć jeden populista straci władzę. A zatem może jakaś nadzieja, może w końcu u nas też coś się zmieni? A ten lockdown może wymusi większą świadomość tego, jak wyglada nasza praca, może coś wyostrzy, oczyści? Tak, nadzieja jest fajna, chciałbym ją zachować. Ale czasem to trudne.

Zresztą chyba nie każdy smutek jest zły. Słucham tego koncertu, w zasadzie cały dzień, raz za razem. Myślałem, czy nie sięgnąć po ten z Kolonii, czy nie porównać, nie zestawić…

Nie.

Nie dziś.