Tomasz Stańko: różnorodność i tolerancja

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Rozmowę z Tomaszem Stańką trudno jest zaplanować. Zaczynamy rozmawiać o Bielsku a już za chwile podróżujemy przez historię ewolucji gatunku ludzkiego. Z rozmowy o Nowym Jorku płynnie przechodzi do budowania koncepcji wspólnoty idealnej. Wątki przeplatają się ze sobą. Gdy udaje sie dotknąć pytaniem ważnego dla Pana Tomsza tematu, odpowiadając nasz trębacz zaciera ręce. Co i raz wstaje z fotela, chodzi po mieszkaniu, podchodzi do pianina, po czym znów za chwilę siada. Choć jest bardzo gościnny, będąc w jego domu ma sie wrażenie, że byłoby dla wszystkich lepiej, gdyby, zamiast zadawać kolejne pytania, dać mu po prostu pracować nad muzyką. Poniższy tekst to tylko kilka śladów, wyłowionych z naszej rozmowy, jaka miała miejsce na kilka dni przed rozpoczęciem 11 Jazzowej Jesieni w Bielsku Białej. 

Tomasz Stańko: Pierwszego basistę, takiego z prawdziwego zdarzenia, miałem właśnie z Bielska. W moim pierwszym kwintecie był [Zbigniew] Seifert [skrzypce], [Janusz] Stefański [perkusja], [Janusz] Muniak [saksofon] - i nie mieliśmy basisty. No i pojawił się Bronek Suchanek - z Bielska. To niezwykłe miasto - i związany czuję się z nim od lat. Odkąd pamiętam, wszyscy tu grali - Marsalis, Garbarek, Paco de Lucia - zawsze o to miasto zaczepiali. Czuje się tu te tradycję, bliskość Wiednia. Tu odbywają się: festiwal kompozytorski, którym jeszcze za życia opiekował się Henryk Mikołaj Górecki, a do tego Krzysztof Penderecki i Wojciech Kilar - czyli jedni z najważniejszych współczesnych kompozytorów nie tylko w Polsce, ale i na świecie; festiwal muzyki sakralnej, dwa różne od siebie festiwale jazzowe - Zadymka i nasz festiwal. Sporo w tym zasługi Władysława Szczotki - dyrektora Bielskiego Centrum Kultury - ale i prezydenta miasta, którego wybrano bodaj trzeci raz z rzędu - Jacka Krywulta. O charakterze miasta decydują ludzie, którzy są na miejscu - którzy tu żyją i którzy sprawują nad nim pieczę.

Jazzowa Jesień odbywa się w tym roku po raz 11ty - od początku pod auspicjami wydawnictwa ECM. 

Nad naszym festiwalem, jak to Ania [Stańko] ładnie określa - unosi się duch ECMu. To nie jest całkiem ECMowski festiwal, ale wielu artystów u nas goszczących jest z nim związanych. W tym roku John McLaughlin przyjeżdża w towarzystwie Zakir Hussain [obecny na 7 płytach w katalogu ECM - 5 z Shankarem, 1 z Charlesem Lloydem: „Sangam” - i jednej autorskiej: „Making Music” z udział m.in. właśnie McLaughlina]. Anuar Brahem, ze swoim ostatnim projektem [„The Astounding Eyes Of Rita”], David [Virelles] już nagrywał parę płyt dla ECM [„Wisława” i „The Sirens” z Chrisem Potterem] - teraz będzie nagrywał własną, Fly - Mark Turner, Larry Grenadier i Jeff Ballard [„Sky & Country” i „Year of the Snake”]. Manfred z resztą nagrywa teraz strasznie dużo - mówił mi, że w tym roku zarejestrowali 54 płyty… To jest po prostu szczyt. Cały amerykański jazz, ten nowy, mniej konwencjonalny - wszystko to ma u siebie.

Pana usłyszymy za to w towarzystwie Marka Feldmana, Sylvie Courvoisier i Marka Heliasa…

2 lata temu zagraliśmy po raz pierwszy na Vision Festival w Nowym Jorku. Bardzo mi się podobał ten skład: Sylvie jest bardzo otwartą pianistką, używa niekonwencjonalnych technik. Chciałbym rozwijać ten pomysł.  Gramy bez bębnów. Jej mąż Mark [Feldman] ma swoją barwę świetną, Mark Helias jest fajnym basistą, z którym znamy się od lat.

To będą Pana kompozycje?

Już od wielu lat gram właściwie wyłącznie swoją muzykę. Z resztą David [Virelles] na pierwszej próbie mi powiedział, że on nie zna takiej muzyki. To był dla mnie duży komplement, że mam całkowicie swoją, spójną muzykę, odmienną w jakiś sposób od tego, co się dzieje w jazzie. Ona jest z naszego terytorium - ona jest stąd.

No właśnie. Spędziliście ze sobą z Davidem sporo czasu w trasie. Ciekaw jestem o czym ze sobą rozmawiacie?

Głownie o muzyce… To jest koleś nieprawdopodobnie osłuchany. Jeszcze jako młody chłopak został z Kuby ściągnięty do Kanady. Był chłonny, na Kubie nie miał okazji słuchać tak wiele dobrej muzyki - więc słuchał na okrągło - i to takich najbardziej wyrafinowanych a przy tym różnorodnych rzeczy: i Don Pullen i Cecil [Taylor], Bud Powell - i wszystko to, co mnie także, jako młodego chłopaka najbardziej frapowały, czyli muzyka Afroamerykanów. Co by tu dużo nie mówić: cała dzisiejsza nowoczesna muzyka rozrywkowa, a może i muzyka dzisiejszych czasów wzięła się właśnie stąd. Dla mnie ta sztuka jest niesamowita!

W ogóle mam wrażenie, że nikt sobie jeszcze do końca nie zdaje sprawy jak dużo oni wnieśli w sztukę. Ludzkość zrobiła rodzaj koła - całe nasze człowieczeństwo wyszło przecież z Afryki - i okrążyło cały świat. Cała nasza cywilizacja, cała nasza kultura, Crô-Magnon - wszystko to rozegrało się gdzie indziej, ale teraz wraca - wraca do Afryki.
To też oczywiście kwestia globalizacji. Świat z jednej strony makabrycznie przyspiesza - z drugiej zaczyna się łączyć. Okazuje się, że te nasze korzenie nie są, wbrew pozorom takie słabe - i w tej olbrzymiej różnorodności człowiek jest człowiekiem i u źródeł jesteśmy jednakowi.
No właśnie: różnorodność i tolerancja - to świadczy dziś o wielkości miasta czy społeczności. Różne rzeczy się dzieją, wzajemnie nakręcają. Jak jest różne - to jest cool. Tolerancja jest kluczowa w naszych czasach po to by móc tę różnorodność odczuć. Ważni są i geje i transwestyci - każda różnorodność, także seksualna, tworzy bogactwo. Inaczej to jest horda pierwotna - tam byli wszyscy jednakowi. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to sam na tym traci.

A nie obawia się pan tego walca popkultury, którzy przyjdzie i wyrówna, podług gustu najgłupszego odbiorcy?

Od tego mamy piloty, przyciski. Możemy wybierać. Oczywiście, że są siły, korporacje, które chciały i będą chcieć nam narzucać. Michel Houellebecq on jest w swych diagnozach pesymistyczny. Ja nie rozumiem dlaczego to ma być takie złe, że siedzimy w domu, nie ruszamy się a między nami jest tylko mózg. Dlaczego to ma być koszmar? Ja często gdy siedzę i komponuję to mam stany euforyczne. Samo bycie, sam fakt, że mam świadomość daje mi euforie. Nie boję się robotów. Uważam, że prawdziwego człowieka, który będzie miał takie cechy, jakie sami byśmy chcieli by człowiek miał, to my sobie dopiero zrobimy - robota, który będzie szlachetny, dobry, nie będzie miał rządzy władzy... Trochę żartuje, ale nie boję się tego.

Wróćmy do muzyki, słuchając Virellesowego "Continuum" zauważyłem, że w muzyce improwizowanej mniej jest dziś takiego krzyku i buntu, a więcej podróży do wewnątrz siebie i swoich korzeni.

Chyba dość trafnie Pan to określił - ale to jest jeden z elementów. Muzyka improwizowana to przecież bardzo kompleksowe zjawisko.
Właściwie wszyscy dziś grają free. Granie free jest niejako rzeczą obowiązującą. David [Virelles] grał sporo czasu z Henrym Threadgillem, który jest jednym z filarów tej sceny. U mnie też gra bardzo dużo free, ale też świetnie radzi sobie w rozwiązaniach bardziej konwencjonalnych. Ta szerokość jego rażenia bardzo mi odpowiada.
Continuum słyszałem na żywo w Nowym Jorku. Bardzo mi się ta muzyka podoba. Jest to muzyka bardzo improwizowana, a przy tym czuje się tam i jego korzenie Kubańskie. Te ciężkie afrykańskie bębny - on w tym siedzi i doskonale to czuje. A do tego jest przecież klasycznie wykształconym pianistą i to w duchu szkoły o tradycjach bardziej rosyjskich, romantycznym. Moja muzyka bardzo lubi ten liryzm. Połączenie tych wszystkich elementów: kubańskich, haitańskich, bud-powell’owskich fraz, które on gra mistrzowsko, połączonego z tym liryzmem, bliskim naszym wschodnim tradycjom… Bardzo lubię tego pianistę i myślę, że bardzo trafnie udało mi się go wyłuskać z tej nowojorskiej sceny.

Czy cały czas w jazzie jest Nowy Jork i reszta świata?

Wie Pan, w Nowym Jorku mieszkają sami geniusze. Fakt, że ktoś dał radę przeżyć, zamieszkać, utrzymać się na tej scenie. To jest makabrycznie trudne. Virelles przyszedł na próbę i tej muzyki, której nigdny nie grał wziął i od razu zagrał! I to się tyczy wszystkich, z którymi tam grałem. 
Tam nie liczy się człowiek, który nie ma swojego języka. Jak Pan wejdzie do jakiegokolwiek klubu to wszędzie grają rewelacyjnie. Ale tylko ci są najlepsi, którzy mają swój własny język. Dzisiaj jest świat! Tylko tacy zostaną - nawet na krótko - którzy mają coś własnego do powiedzenia. To nie jest taka sztuka być dobrym muzykiem. Widać to w tych programach telewizyjnych - ilu jest fajnych całkiem ludzi, którzy biorą udział w tych talent-showach. Talent, to każdy ma. Zawsze w szkole jest paru najlepszych uczniów. A ile tych klas jest? Zawsze jest jakaś śmietanka. Ale to musi być śmietanka ze śmietanki. 

Marcin Masecki powiedział kiedyś, że w swojej muzyce nie wie o czym krzyczeć. [Mam duży warsztat, duża wiedzę, ale nie za bardzo mam pomysł, co z nią robić. I to jest uczucie, które, spodziewam się, będzie mi towarzyszyć przez czas jakiś. Nie wiem czy całe życie. Jest to zdecydowanie coś, co czuję i powraca w różnych stopniach natężenia].

Marcin to jest bardzo interesujący gość. Nie ma o czym krzyczeć, a krzyczy. Mądy cat. Rzadko, który koleś  potrafi tak obserwować samego siebie. To świadczy o nim niesamowicie dobrze. To jest w pewnym sensie myśl: wiem, że nic nie wiem. To jest poważne stwierdzenie - poważnego artysty. Dlatego mi się z nim ten jeden nasz koncert grało świetnie. On lubi grać free - ja gram trochę inne rzeczy - ale to jest w Polsce facet, jeden z niewielu silnych dojrzałych artystów w muzyce. Na 100%. Ciekawy cat. Chciałbym sobie z nim pograć jeszcze.

 

Aparat Słuchowy - odcinek 2: David Virelles i Tomasz Stańko by Kajtek Prochyra on Mixcloud