Muzyka, kosmologia, barwy – wywiad z Kubą Wójcikiem

Autor: 
Maciej Krawiec

W ubiegłym roku ukazała się płyta "Dark Matter" kwartetu Minim Experiment. To zarówno debiut tej formacji, jak i Twój w roli lidera. Czy spodziewałeś się, że płyta spotka się z tak przychylną reakcją publiczności, tyloma znakomitymi recenzjami?

Szczerze mówiąc, w ogóle o tym nie myślałem. Chciałem nagrać płytę, która byłaby podsumowaniem moich artystycznych poszukiwań, realizacją pewnej wizji, nad którą długo pracowałem. To był, jak mi się wydaje, jedyny cel i na nim skupiona była moja uwaga. Niemniej jednak bardzo się cieszę, że zarówno moja praca, jak i całego zespołu, została tak doceniona. Myślę, że stało się tak właśnie przez tę autentyczność.

Jakie myśli towarzyszyły Ci przy opracowywaniu konceptu albumu? Jakie były początkowe założenia?

Koncept albumu zawarty jest w nazwie projektu. Minim to skrót od słowa minimalizm. Poza tym, w języku angielskim oznacza półnutę, a w hebrajskim grupę heretyków. Jednak nie starałem się realizować żadnej znanej koncepcji muzyki minimalistycznej. Rozumiem to na swój sposób. Chodzi o punkt wyjścia, pojedynczą nutę, której ważność implikuje kolejną i kolejną, jak w reakcji łańcuchowej, której efektów nie sposób przewidzieć. Ważność słuchania i reagowania jako podstawa improwizacji, w przeciwieństwie do narzucania gotowej muzycznej treści. W gruncie rzeczy zawsze w ten sposób podchodzę do grania muzyki i nie sądzę, żeby było to coś odkrywczego, natomiast wielu muzyków z pewnością o tym zapomina.

Zaprosiłeś do kwartetu pianistę Kamila Piotrowicza, kontrabasistę Lukę Curcio i perkusistę Alberta Karcha. Czy od samego początku myślałeś o tych właśnie muzykach w składzie?

W projekcie od samego początku uczestniczył Kamil. Współpracujemy ze sobą już od kilku lat i tworząc koncept Minim Experiment wiedziałem, że chcę go na fortepianie. Studiując w RMC w Kopenhadze (wyższa szkoła muzyczna Rhythmic Music Conservatory – przyp. red.), graliśmy ten materiał na sesjach z różnymi muzykami, jednak po próbie w konfiguracji z Luką i Albertem wiedziałem, że właśnie z nimi chcę nagrać płytę. Już na pierwszej próbie wytworzyła się wyjątkowa „chemia” w zespole i moja muzyka zabrzmiała tak, jak sobie to wyobrażałem, a może nawet lepiej. Bardzo się cieszę, gdyż każdy z muzyków wiele wniósł w tę płytę. Co prawda koncepcja i kompozycje są moje, ale wszyscy byli zaangażowani w tworzenie muzyki i wpłynęło to na wiele ciekawych rozwiązań.

Czy Wasz kwartet to tzw. working band, przewidujecie dalsze przedsięwzięcia?

Najważniejsze jest to, że bardzo lubimy ze sobą grać i jest to wystarczająca motywacja do dalszej pracy. Na koncertach powoli włączamy w program nowy materiał, czas zweryfikuje co z tego trafi na kolejną płytę, jeśli oczywiście zdecydujemy się ją nagrać. Chciałbym, żeby znalazły się na niej również kompozycje pozostałych muzyków. Byłby to niewątpliwie krok naprzód. Każdy z członków zespołu ma bardzo ciekawy język kompozytorski i wszyscy czujemy doskonale wspólny mianownik Minim Experiment, który razem stworzyliśmy. Nie mam więc obaw co do spójności takiego materiału. Bardzo bym chciał w przyszłym roku wejść znowu do studia i nagrać kolejny album.

 

Czy trafnie dostrzegam inspiracje sztukami wizualnymi przy nazywaniu utworów? Twoja muzyka ma dotykać w jakiś sposób malarstwa bądź innych sztuk?

Przy wybieraniu nazw utworów często korzystam z terminów kosmologicznych. Fascynacja astronomią towarzyszy mi właściwie od dziecka. Jest to bardzo pobudzający wyobraźnię obszar nauki, bogaty w wiele niesamowitych koncepcji i teorii dotyczących kosmosu, jego początków oraz w gruncie rzeczy nas samych. Jeden z utworów na płycie zatytułowany jest „Pale Blue Dot” – tak jeden z największych popularyzatorów nauki, Carl Sagan, nazwał zdjęcie Ziemi wykonane przez sondę Voyager 1, która opuszczała układ słoneczny. Na zdjęciu nasza planeta wygląda jak mała, nieistotna, błękitna kropka. Z kolei „Great Dark Spot” to nazwa olbrzymiego antycyklonu na planecie Neptun. Używam tych nazw jako metafor ludzkich emocji i kondycji ludzkości tak w ogóle. Tytuł płyty „Dark Matter”, czyli ciemna materia, która we wszechświecie wielokrotnie przekracza swą ilością materię widzialną, oznacza wszystko to co istnieje, mimo że tego nie widać. W muzyce jest wiele takich rzeczy. Natomiast jeśli chodzi o sztuki wizualne, to również jest w tym trochę racji. Jestem synestetą, więc muzyka naturalnie łączy się u mnie z kolorami. Poza tym uwielbiam malarstwo Gerharda Richtera, a także wielkich mistrzów jak Miró czy Kandinsky.

A jak jawi Ci się Twoja sztuka - jako wyraz osobistej koncepcji, efekt pracy grupowej czy może emanacja wartości uniwersalnych, powszechnych, których Wy jesteście "przekaźnikami"? Sztukę tworzy jednostka czy jednostka jedynie odpowiada na impulsy skądinąd?

Gdybym miał spróbować odtworzyć i zanalizować proces twórczy, to wydaje mi się, że polega on na wydobywaniu treści z obszaru, który Jung nazywał nieświadomością zbiorową. Komponowanie w moim przypadku polega przede wszystkim na słuchaniu, tak jakby melodie były już gdzieś zapisane, a ja poprzez koncentrację i „wsłuchiwanie się” staram się je odtworzyć. Często improwizuję na fortepianie lub gitarze z włączonym dyktafonem. Nie kontroluję wtedy przebiegu improwizacji, próbuję wywołać stan, w którym rzeczy dzieją się same. Podobnie rzecz ma się na scenie, tylko dodatkowo trzeba zsynchronizować się z innymi muzykami. Dopiero później, słuchając nagrań wybieram najciekawsze fragmenty, z którymi czuję silną łączność emocjonalną. To one stają się rdzeniem moich kompozycji. Dalszy proces polega na „obróbce” tego materiału za pomocą różnych technik kompozytorskich i nadaniu mu określonej formy. Na tym analitycznym etapie ważne jest, żeby nie zatracić nic z pierwotnej treści. Na pytanie skąd ona pochodzi i czym jest nieświadomość nie potrafię odpowiedzieć. Z pewnością, jako jednostki będące częścią ludzkości mamy z nią głębokie połączenie, i w sztuce odzwierciedla się zarówno kondycja współczesnego świata, jak również próba zrobienia kroku naprzód, wywołania przyszłości takiej, której byśmy chcieli.

 

Wspomniałeś o kopenhaskiej RMC. Mógłbyś przybliżyć, co daje Tobie i innym muzykom edukacja w Kopenhadze? Robi się z tamtejszej uczelni prawdziwa kuźnia talentów! Oprócz Ciebie wystarczy wymienić Grzegorza Tarwida, Alberta Karcha, Kubę Więcka, Marka Kądzielę...

Wydaję mi się, że najistotniejsze jest to, że RMC jest uczelnią artystyczną w przeciwieństwie do większości uczelni muzycznych w Europie, które skupiają się tylko na warsztacie. Ogromny nacisk jest tam położony na indywidualizm i artystyczne poszukiwania. Wbrew pozorom nie trzeba wiele, aby to zrealizować. Wystarczy stworzyć odpowiednie warunki i zanadto nie przeszkadzać. RMC dysponuje świetnymi warunkami, jeśli chodzi o sale, sprzęt, możliwości nagrań, a wszystko dostępne 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Gdy zbierze się wielu kreatywnych muzyków z całego świata w takim miejscu, to na efekty nie trzeba długo czekać. Ludzie bardzo chętnie grają ze sobą w różnych konfiguracjach, często umawiają się na sesje. Dzięki temu czerpią od siebie wzajemnie inspiracje. Studenci sami kształtują swój program i wybierają kierunek rozwoju, bez względu na styl muzyczny, który ich interesuje, a nauczyciele wspierają ich w tych poszukiwaniach. Mam nadzieję, że z czasem więcej uczelni przyjmie ten właśnie model.

Na koniec naszej rozmowy opowiedz proszę o swoich planach na najbliższe miesiące.

Pracuję teraz nad moim nowym projektem w trio. Piszę dużo muzyki i wciąż dopracowuję koncepcję grania, która będzie inna niż z Minim Experiment, bardziej atonalna i awangardowa, lecz słowo to jest współcześnie tak nadużywane, że ciężko powiedzieć, co tak naprawdę znaczy. Jestem pod dużym wrażeniem XX-wiecznego serializmu, a także współczesnej sceny z Berlina i Nowego Jorku. W maju odbędzie się trasa koncertowa tego projektu, a w czerwcu planuję nagrać album ze znanymi skandynawskimi muzykami, ale żeby nie zapeszyć nie powiem o kogo dokładnie chodzi. Poza tym, w kwietniu gramy koncerty z Minim Experiment oraz, jako zwycięzcy III edycji Tyskiego Banku Kultury, organizujemy warsztaty muzyki improwizowanej właśnie w Tychach – moim rodzinnym mieście. Sam organizuję wszystkie te wydarzenia i wymagają one dużego nakładu pracy managerskiej. Pisanie maili i wykonywanie telefonów to nudna, ale konieczna część mojego życia. Myślę, że wielu młodych muzyków doskonale wie, o czym mówię.

A ja myślę, że wiedzą o tym nie tylko muzycy, ale i – na ten przykład – dziennikarze. (śmiech) Dziękuję za rozmowę, powodzenia!