Jachna/Tarwid/Karch wystąpili w sopockim Teatrze BOTO

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Trio Jachna/Tarwid/Karch nie ma szczęścia do Trójmiasta. Do Teatru BOTO, jednego z niewielu już miejsc realnie działających na utrzymanie uświęconego tradycją statusu Sopotu jako „miasta artystów” i życia artystycznego przez deszcz i wiatr (cóż to, swoją drogą, za wiosna!) przeprawiło się na ich koncert dosłownie około dziesięciu osób. Przyznać należy, że warunki do słuchania muzyki były dzięki temu, zwłaszcza zważywszy na jej kameralny charakter - komfortowe, gdyby nie fakt, że nie o to tutaj przecież chodzi. Gdy przyjeżdża jedna z najciekawszych formacji dzisiejszej sceny jazzowej, żadne warunki atmosferyczne nie powinny być przeszkodą. 

 

Na szczęście lekko niefortunne okoliczności niespecjalnie na samą muzykę wpłynęły. Wydarza się ona jednak przede wszystkim na scenie, i kluczowe jest sprzężenie między samymi grającymi, które w małej teatralnej salce zafunkcjonowało bez zarzutu. Wojciech Jachna, Grzegorz Tarwid i Albert Karch to zresztą skład należący do wyjątkowych i cennych także ze względu na porozumienie, które istnieje między obecnym już przecież jakiś czas na scenie trębaczem a dwójką młodych, coraz zdolniejszych adeptów kopenhaskiego Rytmisk Musikkonservatorium – i na to, co dzięki wyżej wymienionemu trio osiąga artystycznie. Bo też choć podstawa ich muzyki pozostała ta sama, to pewne „rozglądanie się wokół”, i rozwojowe kroki da się zauważyć. Materiał z Sundial II w Teatrze BOTO zaprezentowany to wciąż otwarta jazzowa kameralistyka o lekkim, eleganckim i klasycznym pobrzmieniu, niemniej – już kameralistyka bardziej zdecydowana (zapewne jest to konsekwencją ogrania grupy i siłą rzeczy doskonalącego się warsztatu - zwłaszcza Tarwida i Karcha), potrafiąca dopomnieć się o uwagę za pomocą bardziej ekspresyjnych środków, a nawet - swoiście „krzycząca”. Pojawiały się w trakcie koncertu i szarpane pochody pianina (utwór Holmen), i strzeliste porywy trąbki, a perkusja Karcha nabierała chwilami szczególnej mocy, lub też tempa drobiącego coś w pośpiechu na maszynie edytora (przy uderzaniu o obręcze bębnów uzyskany efekt był zgoła dźwiękonaśladowczy). Poszerzeniu pola przysłużył się na pewno podział obowiązków kompozytorskich – w repertuarze koncertowym znalazły się autorskie utwory każdego z trójki muzyków, co pozwoliło na wprowadzenie np. smaczków w postaci tapersko-ragtime’owe echa pianina w One for Hedgehog. Wojciech Jachna, który jako najbardziej w trio doświadczony był na etapie pierwszej płyty nominalnym liderem grupy, umożliwiając rozwój młodszym kolegom zdaje się wycofywać się na plan dalszy – ci zaś robią to, co w takiej sytuacji powinni – podnoszą kwalifikacje, grając lepiej i pełniej.

 

Bo i pełniej jakoś wybrzmiała cała swoista liryka ich muzyce właściwa – chwile takie jak quasi-malarskie studium pianistyczne, które Grzegorz Tarwid zafundował w Money for AP, klarowna gra Alberta Karcha w Mazurka czy Terpsychore’s Back i to wszystko, co dzieje się pod i między dźwiękami przez całą trójkę wygrywanymi to wciąż główna przyczyna, dla której na koncertach zespołu warto się pojawiać. Więc proszę się, szanowni Państwo, (dla własnego dobra) pojawiać.