Niby tak blisko, a tak daleko - wywiad z Grzegorzem Tarwidem i Tomaszem Markaniczem z Diomede
Dlaczego dopiero po dziesięciu latach współpracy zdecydowaliście się na wydanie debiutanckiej płyty?
Grzegorz Tarwid: Nasza znajomość zaczęła się od tego, że Tomek uczył mnie gry na saksofonie, kiedy jeszcze chodziłem do gimnazjum i byłem początkującym pianistą jazzowym. Później, w trakcie liceum, z racji braku czasu zarzuciłem saksofon i zaczęliśmy się spotykać, żeby wspólnie muzykować. To właśnie wtedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze pomysły na stworzenie duetu. Zaprezentowaliśmy swój pierwotny materiał dwa razy w klubie Chłodna 25 i nieistniejącym już miejscu Mała Czarna u Grzecha Piotrowskiego. Równocześnie wiele razy podchodziliśmy do nagrywania, natomiast nigdy - z różnych względów - nie udawało nam się pociągnąć tego tematu do końca. Mam takie odczucie, że dopiero teraz, w okolicach nagrania płyty, nasz styl i współgranie się w pełni wyklarowały.
Tomasz Markanicz: Do tej pory szukaliśmy tematu przewodniego naszej pierwszej płyty. Dużo graliśmy i jeszcze więcej ćwiczyliśmy. W sposób naturalny tak to się potoczyło, że właśnie idziemy w tę stronę, a nie inną. Nie chcieliśmy tworzyć kolejnego projektu tylko po to, żeby w ten sposób zaznaczyć swoją obecność. Chcemy dać coś więcej naszym słuchaczom niż tylko odegrane nuty. Ważne dla nas jest przeżycie emocjonalne, jakie nam towarzyszyło podczas pisania i grania tego materiału. Dążyliśmy do tego, aby udzieliło się także słuchaczom i by zapadło im w pamięci.
Skąd pomysł, by nawiązać do miejsca, w którym znajduje się międzynarodowa linia zmiany daty?
Grzegorz Tarwid: Pomysł wyszedł od Tomka. Właśnie ta linia zmiany daty, swego rodzaju początek i koniec czasu, ale też zetknięcie się w tym miejscu wschodniej i zachodniej części świata - co w pewnym sensie odzwierciedla nasza muzyka – zainspirowały nas do wzięcia nazwy Diomede pod uwagę.
Tomasz Markanicz: To trochę jak z naszą muzyką, która jest pomieszana. Mam na tutaj na myśli to, że na albumie Diomede przeplatają się frazy bardzo melodyczne z tymi, które można określić jako free jazzowe. Trochę takie dwa światy na jednym krążku, a więc podobnie jak z tymi wyspami Diomede - niby tak blisko, a tak daleko. Świetna zagadka filozoficzna na długie zimowe wieczory.
Płyta "People From East" budzi liczne skojarzenia podróżnicze. Po pierwsze nazwa zespołu nawiązuje do wysp oddzielonych od siebie Cieśniną Beringa. Z drugiej zaś strony tytuły utworów przypominają słuchaczowi o ponoć najzimniejszym mieście na świecie - Jakucku – oraz jeziorze Bajkał. Czy fascynuje was Syberia? Jakie to ma przełożenie na muzykę?
Grzegorz Tarwid: Tomek jest zafascynowany od dzieciństwa tym rejonem świata. Jako młody chłopak był zaczytany w książkach takich autorów jak Jacek Hugo-Bader, w reportażach przyrodniczych itd. Wschód jest dla niego inspiracją muzyczną, literacką, ale też życiową, ponieważ jego przodkowie byli zesłani na Sybir, więc ma to związek z osobistą historią. Dla mnie zaś to przede wszystkim inspiracja muzyczna - głównie związana z klasyką. Kiedy uczęszczałem na wydział jazzowy przy ul. Bednarskiej w Warszawie, dużo słuchałem muzyki Szostakowicza, Rachmaninowa i Prokofiewa. Dużo im zawdzięczam, ponieważ była to inspiracja do komponowania, z drugiej zaś strony - rozwinąłem technikę klasyczną przy takim repertuarze. A wracając do pytania i tego, jakie to ma przełożenie na muzykę – moim zdaniem istnieje pewna prostolinijność i melancholijność w kulturze rosyjskiej i w życiu mieszkańców Syberii. Mam wrażenie, że jest to obecne także w naszej muzyce.
Tomasz Markanicz: Syberia zawsze mnie bardzo fascynowała, i to w różnych kontekstach: od rodzinnych, historycznych, etnograficznych, aż po przyrodnicze. To taka kraina geograficzna, w której jest wszystko, a zarazem nic w niej nie ma. Człowiek jest tam bezsilny, jeśli nie przejawia ducha walki. To miejsce na ziemi, gdzie mamy duże kontrasty, np. pogodowe: od -70 °C do 45 °C. Człowiek dostrzega piękno i powagę tego świata. Syberia to także ludzie, którzy tam żyją i ich mądrość życiowa.
Na pierwszy rzut ucha debiutancki album Diomede wydaje się bardzo spójny. Utwory przykuwają uwagę melancholijnym, pełnym zadumy klimatem. Im dalej w las, tym jednak ta spójność według mnie się zaciera. Pojawiają się momenty bardziej zadziorne, niemal free jazzowe. Czasami gracie też po prostu ładne melodie. Czy taki był wasz zamysł, gdy przystępowaliście do nagrania płyty?
Grzegorz Tarwid: To prawda, są na tej płycie utwory, które odchodzą od klimatu pozostałych i kiedy szykowaliśmy się do nagrania materiału, faktycznie mieliśmy taki zamysł, żeby zestawić je obok siebie. Natomiast dla mnie spójność i narracyjność tej muzyki są tu dość czytelne. Takich elementów chcemy się zawsze trzymać, żeby tworzyć jedną, długą opowieść muzyczną. Jeżeli nie ma zróżnicowania w nastrojowości i przekazie - improwizacje idą w tym samym kierunku, tematy utworów mają ciągle ten sam kolor - istnieje wtedy ryzyko wpadnięcia w monotonność.
Tomasz Markanicz: Takie jest właśnie życie na „dalekiej północy”. Zmienność nastrojów jest często odwołaniem do zmian pogodowych nad Bajkałem. Nic nie jest nam dane raz na zawsze i trzeba ciągle pamiętać: „żeby przeżyć, nie wolno się zatrzymać”. Szczególnie wtedy, gdy ktoś zacznie zwiedzać Syberię.
Na ile "People From East" jest efektem improwizacji, a na ile dziełem dwóch kompozytorów?
Grzegorz Tarwid: Nasze tematy powstają tak, że Tomek przynosi melodie, a ja do nich komponuję harmonię. Znaczącą rolę odgrywa tu czynnik improwizacji. To właśnie w ten sposób wymyślamy na bieżąco formy. Jednakże na samej płycie, mając na uwadze wspomniane już powyżej zróżnicowanie materiału, komponowaliśmy formy przebiegu tematów i solówek w utworach.
Tomasz Markanicz: Tematy są wynikiem pracy kompozytorskiej, a reszta to kwestia przypadku, który jest jak dla mnie najlepszym reżyserem.
W materiałach promocyjnych waszego debiutanckiego albumu można wyczytać, że inspirujecie się motywami folkowymi. Jakimi konkretnie?
Grzegorz Tarwid: Obaj byliśmy zafascynowani płytą Moscow Art Trio „Village Variations”. A zwłaszcza sposobem, w jaki ten zespół łączył rosyjskie motywy folkowe w improwizacjach. Interesował nas także kontekst zaaranżowania ich na modłę XX-wiecznej muzyki klasycznej. Poza tym, kiedy jeszcze chodziłem na wydział jazzu przy ul. Bednarskiej, bardzo lubiłem kontrabasistę Avishaia Cohena i jego płyty, na których niejednokrotnie interpretował folkowe pieśni izraelskie. Pamiętam, że dla mnie był to duży impuls do komponowania, ze względu na prostotę w używaniu faktury fortepianu, którą zauważyłem u pianisty Shaia Maestro. Jeśli chodzi o Tomka, to u niego dużą rolę w rozwoju wyobraźni muzycznej odegrała buriacka muzyka ludowa.
Tomasz Markanicz: Myślę że to jest bardziej kwestia podświadomości artystycznej, podróży w głąb siebie. Może moja praprababcia śpiewała czy grała coś podobnego. Nie wiem, trudno to rozwinąć. Z całą pewnością te utwory są szczerym przekazem emocjonalnym.
Czy i gdzie planujecie odbyć kolejną muzyczną podróż ze słuchaczami? Może do Skandynawii?
Grzegorz Tarwid: Mamy różne plany zaprezentowania materiału za granicą. Jesteśmy w trakcie rozmów z Instytutem Rosyjskim w Warszawie na temat zorganizowania w przyszłości trasy koncertowej po Rosji. Planujemy też trasę po Skandynawii - oprócz Kopenhagi chcemy odwiedzić Göttingen w Szwecji, gdzie Tomek swego czasu grał z kwartetem STAFF. Natomiast póki co gramy w Polsce: 21 lutego w klubie SPATiF w Warszawie z gościnnym udziałem Janka Młynarskiego, 15 marca na festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku i dzień później w Służewieckim Domu Kultury, czyli znów w Warszawie.
Tomasz Markanicz: Cały czas jestem pogrążony i zatopiony w Syberii, więc może rozwiniemy ten wątek, np. poprzez użycie oryginalnych instrumentów z syberyjskich okolic.
A jakie są wasze najbliższe plany artystyczne niezwiązane z działalnością pod szyldem Diomede?
Grzegorz Tarwid: Tomek ma ciekawy duet z akordeonistą Zbigniewem Chojnackim, natomiast z braku czasu chłopaki na razie przerwali działania. Jeśli chodzi o mnie to w kwietniu nagrywam trzecią płytę tria Sundial z Wojtkiem Jachną i Albertem Karchem. Będzie to album koncertowy z gościnnym udziałem Irka Wojtczaka. Poza tym, 30 kwietnia w ramach Międzynarodowego Dnia Jazzu, będę miał przyjemność zagrać Koncert Fortepianowy F-dur Gershwina wraz z big bandem pod przewodnictwem Marcina Maseckiego.
Tomasz Markanicz: Planujemy koncerty w Polsce i oczywiście w Rosji. Mamy już trochę zaproszeń i propozycji grania. Czekamy na wizy. Chcemy także powiększyć nasz duet, marzy nam się praca z chórem z Jakucji bądź z Irkucka.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.