Vijay Iyer Trio w gdańskim Klubie Żak

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
ot. Pawel Wyszomirski / TESTIGO.pl www.wyszomirski.pl

Vijay'owi Iyerowi udało się to, o czym marzy chyba każdy twórca - stworzył własny język. W nim może on zarówno pięknie mówić jak i zapuszczać się w głąb siebie, by szukać nowych, nienazwanych jeszcze stanów. Wczorajszy koncert jego tria w Klubie Żak podobny był w pewien sposób do tego, co przed ponad rokiem zaprezentował na tej samej scenie grając solo. Znów był to popis, jak określił kiedyś improwizację sam Iyer: "spontanicznej architektury". Trzech znakomitych muzyków zasiadło do instrumentów jak do deski kreślarskiej. Każdy z nich szkicować zaczął przestrzeń, która bedzie dla zespołu otwarta i komfortowa a przy tym skłaniająca każdego z jej "mieszkańców" do wysiłku, rzucając im wyzwanie. Im, czyli zarówno muzykom jak i słuchaczom.

Vijay Iyer Trio to zespół, który do której przylgnąć zdąrzyło już miano jednej z najbardziej kreatywnych grup naszych czasów. Tak było w przypadku ich wydawniczego debiutu - płyty "Historicity" (2009) - jak i "Accelerando" - albumu, który płytą roku odwołał niemal każdym jazzowy ranking podsumowujący rok 2012. Uznanie krytyków stworzyło triu szanse na bardzo intensywny rozwój podczas koncertów - po obu stronach Atlantyku. Choć zarówno ze Stephanem Crumpem jak i Marcusem Gilmorem Iyer współpracuje już przeszło 10 lat, kilkaset koncertów na całym świecie musiało istotnie wpłynąć na zespół, którego głównym celem zdaje się być rozwój.

Byłem bardzo ciekaw co wydarzy się na gdańskim koncercie Vijay Iyer Trio. Miałem przyjemność słyszeć ich na żywo podczas w 2010 roku podczas Warsaw Summer Jazz Days. Już wtedy było jasne, że nie jest to trio jakich na jazzowej scenie pęczki. Choć wiele takich składów mówi o sobie, że stawiają na kolektywną improwizację, tylko nieliczni rzeczywiście wyzwalają się z formy fortepian+sekcja rytmiczna.

Iyer, Crump i Gilmore grają razem, jednak każdy podąża w muzyce zupełnie autonomicznym śladem. Fenomenalny - dosłownie zjawiskowy - jest Marcus Gilmore. Niezależnie od tego czy gra solo (w przypadku muzyki tego tria określenie to nie ma zbyt wielkiego sensu) czy po prostu jest dla niego miejsce w tej dźwiękowej przestrzeni, co i raz buduje rytmiczne rzeźby i wielobarwne abstrakcje. Wnuk wielkiego prekursora i mistrza jazzowej perkusji Roya Haynesa, chłopak, który poważną karierę muzyczną rozpoczął w wieku 16 lat a dziś gra, obok Iyera, także z Chickiem Coreą czy Stevem Colemanem - takie CV musi robić wrażenie, ale to, co robi na scenie, czy raczej w jaki sposób jest na niej obecny ze swoją muzyką przerasta i tak śmiałe oczekiwania.

Stephan Crump do Gdańska przyjechał świeżo po operacji wyrostka - z drugiej jednak strony ledwie 2 dni wcześniej świętował swoje urodziny. Choć w trio, zdawać by się mogło, przypada mu najmniej efektowna rola strażnika pulsu i swoistego porządku w improwizacji, bez trudu znajduje on własną przestrzeń do budowania muzyki.

Koncert otworzył utwór „The Star of the Story” z repertuaru grupy Heatwave, które płynnie przemieniło się w „Little Pocke Seize Deamons” - kompozycja jednego z mistrzów Iyera: Henry’ego Threadgilla. Choć fanom Iyera oba utwory dobrze znane są z ostatniej płyty, chyba każdy czuł tę wielką radość, kiedy na żywo muzyka ta pęczniała i otwierała się na kolejne rozszerzenia. Do tego jeszcze, silniej niż na „Accelerando” czuć było taneczność tej muzyki, naturalność rytmu, puls. Koncert był też szansą na poznanie kilku nowych pozycji w repertuarze grupy - m.in. kompozycji Iyera „Hood” dedykowanej producentowi muzyki elektronicznej Robertowi Hoodowi czy „Abundance”, znanej dotąd z wersji tria Iyera „Tirtha” z Prasanną i Nitinem Mittą.

Sercem koncertu była jednak wspólna improwizacja - długa, organiczna, żyjąca własnym życiem, zgłębiająca różne podejścia do rytmu i barwy w muzyce, zawieszona gdzieś miedzy światami amerykańskiego minimalizmu, muzyki elektronicznej, klubowej, transu i jazzu pod wezwaniem Theloniousa Monka. Odległa to była wyprawa, poruszająca wiele zmysłów. Powrotem na Ziemię było „Human Nature” - jeden z największych przebojów Michaela Jacksona. Na finał zaś zabrzmiało tytułowe, przyspieszające „Accelerando”. Choć koncert trwał już blisko dwie godziny, było jasne, że gdańska publiczność nie pozwoli muzykom zejść ze sceny bez bisu. 

Iyer nie musiał nawet zbyt kokietować słuchaczy dziękując za tak gorące przyjęcia. Warto też powtórzyć jego słowa, które potraktowałbym z dużą powagą: Keep listening - słuchajcie dalej. Nie chodziło w tym wezwaniu jedynie o jego muzykę. Iyer od dawna, zwłaszcza swymi płytami wydawanymi dla ACTu zachęca do słuchania, do szukania wspólnego muzycznego języka w różnych zakamarkach kultury dźwięku. Choć z jednej strony takie mieszanie stylów, wpływów i inspiracji wydaje się w naszej XXI-wiecznej „kulturze remiksu” czymś oczywistym, tylko ci najlepsi robią to w sposób tak biegły i tak osobisty jak Iyer i jego trio.

Wielkie brawa należą się organizatorom i gospodarzom Klubu Żak, za to, że w Sali Suwnicowej stworzyli dom dla twórców takich jak Iyer, Mats Gustafsson, Bugge Weseltoft czy śp. Austin Peralta, którzy regularnie prezentują w Gdańsku świeże, prawdziwe i tętniące życiem oblicze jazzu.