Pardon To Tu - Spinifex/Damasiewicz – czarny koń października?

Autor: 
Krzysztof Wójcik
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Dla osób, które nie lubią czytać polecam od razu zapoznanie się z ostatnim zdaniem niniejszej relacji. Zespół Spinifex był dla mnie zupełnie nieznany do wczorajszego wieczoru. Jadąc na Plac Grzybowski miałem cichą nadzieję, że wreszcie trafi się koncert, który będę mógł zniszczyć, skrytykować, oblać wiadrem recenzenckich pomyj. Tak dla odmiany, odświeżenia, dezynfekcji pióra. Dlatego z pewną dozą przykrości pisze tę relację, która należy do cyklu „jeden z lepszych koncertów sezonu na którym Cię nie było”.

Bardzo lubię chodzić na występy, po których nie spodziewam się fajerwerków, bądź nie spodziewam się zupełnie niczego, nic nie wiem o wykonawcy, nie słuchałem muzyki – pełne zaskoczenie. W tym wypadku sytuacja była podobna, choć obecność Piotra Damasiewicza nieco psuła podejście tabula rasa. Szybko się jednak okazało, że polski trębacz nie będzie występował jako suwerenna wartość dodana, a zostanie wtłoczony w precyzyjnie skonstruowane kompozycje Holendrów. Kilka słów o samym Spinifex: jest to zespół wywodzący się z kraju tulipanów, chodaków i legalnej marihuany (notabene sama nazwa jest odwołaniem do rośliny z gatunku trawiastych). Working band liczący sobie pięciu członków w Pardon To Tu występował jako kwartet z gościnnym udziałem Damasiewicza i okazjonalnie Pawła Niewiadomskiego na tubie. Zespół mieszając jazzowe instrumentarium z klasycznym rockowym power trio z założenia tworzy (a w dniu wczorajszym rzeczywiście stworzył) muzykę za nic mającą granice stylistyczne, dla której chyba najbardziej adekwatnym określeniem byłaby kontrolowana erupcja energii.

Sedno scenicznego oblicza Spinifex stanowiły bez wątpienia kompozycje, które umiejętnie prezentowały możliwości i muzyczną wyobraźnię poszczególnych artystów. Choć niemal każdy – z wyjątkiem perkusisty i gitarzysty – miał przed sobą partyturę, dźwięki dobywające się ze sceny nie traciły nic na spontaniczności, a struktury, w których muzycy zamknęli utwory pomimo swego sztywnego charakteru ani na moment nie pozostawiały miejsca na nudę. Czyli po pierwsze – zespół zdolnych kompozytorów -  w trakcie występu zostały zaprezentowane dzieła każdego spośród czterech obecnych na scenie muzyków: Tobiasa Kleina na saksofonie altowym, Jaspera Stadhoudersa na gitarze, Goncalo Almeidy na basie i Philippa Mosera na perkusji. Po drugie: moc! Panowie podczas dwóch setów i jednego, w bólach wyklaskanego bisu, pokazali prawdziwą radość grania, która bez trudu udzieliła się publiczności. Muzyka balansująca pomiędzy jazzową finezją a no wave’owym zgiełkiem gitary, charakteryzująca się doskonałym timingiem i nieustannymi zmianami rytmu, wodząc tym samym przyzwyczajenia słuchacza na manowce, porażała swą inteligentną lekkością w operowaniu szerokim wachlarzem form i stylistyk. Niegdyś został ukuty termin fake jazz odnoszący się do traktowania gatunku w sposób przewrotny i nieoczywisty – właśnie podobną taktykę zaprezentowali muzycy wczorajszego wieczoru. Zarówno Damasiewicz, jak i Niewiadomski odnaleźli się w muzyce Spinifex doskonale, a ich udział dodał kwartetowi z Holandii niemal big bandową siłę rażenia.

Wszystkie te czynniki sprawiły, że wtorkowy koncert w Pardon To Tu zmienił się niespodziewanie w szalenie interesującą muzyczną przygodę. Bez wątpienia czarny koń sezonu jesiennego. Rozczarowała mnie natomiast niska frekwencja – klub był prawie pusty. Czyżby stałe audytorium Pardon To Tu przychodziło jedynie na nazwiska? Ciekawość nowej muzyki – dwója. Jest czego żałować. Koncert był po prostu cholernie dobry.