Niechęć w Mewie Towarzyskiej - inauguracja wiosennej trasy!

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Hyunwoo Bareun Jung

Wygląda na to, że nie tylko przyroda, ale i kalendarz koncertowy rządzi się prawem cykliczności. Wczoraj w Mewie Towarzyskiej w Sopocie podczas występu formacji Niechęć trudno było nie ulec wrażeniu deja vu: panowie przybyli co prawda po jedenastu długich miesiącach, ale zameldowali się niemal pod tym samym adresem co przed rokiem, znów był to początek ich wiosennej trasy, ba, nawet pogoda była mniej więcej podobna...

Nie wszystko jednak pozostało zupełnie takie samo - Niechęć nie ma na szczęście zwyczaju eksploatowania materiału do granicy przyzwoitości. Panowie przyjechali zatem do Sopotu między innymi po to, by zaprezentować utwory z mającej niedługo się ukazać płyty o roboczym, zgodnym ze swoistą poetyką zespołu tytule „Dziewczyny tego nie chwycą”. Aby oddać, jak bardzo świeże są to rzeczy, wystaczy wspomnieć, że niektóre z nich nie zostały jeszcze opatrzone tytułami, inne zaś zagrane były absolutnie przedpremierowo.

Wśród charakterystycznych dla grupy psychodelicznych, precyzyjnie rozkładających wewnętrzne napięcia i skrupulatnie ułożonych nowych kompozycjach na uwagę zasługiwał z pewnością „Srebrny Strzał” przypominający nieco temat „Freddiego Freeloadera” Milesa Davisa, oraz jedna z pozbawionych jeszcze nazwy, nawiązująca według słów Rafała Błaszczaka do Eltona Johna, w której ścieżki poszczególnych instrumentów nakładając się kolejno (sekcja rytmiczna-gitara-organy i jako wisienka na torcie tenor Maćka Zwierzchowskiego) stworzyły hipnotyczno-porywający klimat. Poza tym nie mogło zabraknąć „sprawdzonych chwytów”: charakterne saksofonowe otwarcie z „After You”, hitowy „Taksówkarz”, filmowe „Fecaliano” i „Drugi Turnus w Pucku”...

Jedno jest pewne: Niechęć, przecząc własnemu mianu potrafi się spodobać i co więcej – doskonale wie jak to zrobić. Napędzane groovem i (czasami) gitarowym overdrivem numery pęcznieją aż do pełnego pasji perkusyjnego wybuchu, po to by przejść w oscylujące odrobinę ponad granicą nienarzucających się melodii ballady, saksofonista pręży się w stylowych pozach na środku sceny, a wszyscy bawią się doskonale. Tą metodą zespół dostarcza nie pozbawionej ambicji rozrywki, sądząc po reakcji publiczności (jak na środę dość licznie zgromadzonej) całkiem niezłej – i bardzo dobrze bo, zwłaszcza w Sopocie - czego więcej trzeba?