Maciej Obara International Quartet w studiu Lutosławskiego - czar, zmysłowość i ekspresja
Kiedy przeczytałam redakcyjny wpis o Maciej Obara International Quartet, że to jeden z zespołów, który najbardziej zdobywa serca słuchaczy, trochę pokręciłam nosem. Bez przesady zaraz z tym „zdobywaniem serc” pomyślałam, ale piątkowy koncert w Studio Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego nie pozostawił żadnych wątpliwości: Maciej Obara International Quartet podbił publiczność. Najpierw rzucił na nią czar, a potem wziął w swoje posiadanie i nie puścił aż do ostatniego dźwięku koncertu.
Maciej Obara International Quartet to działający już od dwóch lat stały międzynarodowy projekt Obary, powstały z doświadczeń z projektu Take 5: Europe, działającym przy London Jazz Festival. Jak sam główny bohater wieczoru stwierdził, dwa lata robią swoje, to czas, w którym zdołali się poznać, wymieszać własne muzyczne koncepcje i stopić je w jedno, czego po raz kolejny byliśmy świadkami w piątkowy wieczór.
I co tu dużo gadać, był to dobry koncert, któremu z przyjemnością można było się poddać aż do utraty poczucia czasu. Koncert trwał przeszło 1,5 godziny. Był świetnie rozegrany dramaturgicznie, doskonale zostały rozłożone akcenty dzięki czemu był zwarty, ale o różnorodnym tempie. Było i dynamicznie, szczególnie w partiach altowego saksofonu Macieja Obary, i lirycznie, w wyrafinowanych pasażach granych na fortepianie przez Dominika Wanię. Razem się bardzo uzupełniali, jakby dźwięki saksofonu były przedłużeniem dźwięków fortepianu i na odwrót. Idealnie ze sobą korespondowały. Koncert był dowodem, że rzeczywiście Dominik Wania jest bliski muzycznie Obarze i doskonale odwzajemnia jego ekspresję. Obarze i Wani towarzyszyła dyskretnie pulsująca norweska sekcja rytmiczna. Dwóch niemal identycznie wyglądających na czarno ubranych chudziaków z Norwegii: Ole Morten Vaagan – kontrabas i Gard Nilssen – perkusja. Ich muzyka delikatnie, jak pajęcze nitki, oplatała brzmienie instrumentów Obary i Wani. Jak na dobrze reżysersko przygotowany koncert przystało pojawiły się solówki: zamaszyste Wani na fortepianie, zdecydowanie mniej ekspresyjne na kontrabasie Mortena Vaagana i rewelacyjne solowe wejście perkusji Nilssena. Jakże on cudownie szeleścił szczotkami! Jakież to było zmysłowe, z początku delikatne, by w finale wystrzelić fajerwerkami rytmicznych mocnych uderzeń. Burza oklasków była jak najbardziej zasłużona.
Wszystkie utwory poza jednym zagrane na piątkowym koncercie, były autorstwa Macieja Obary. Ten jeden z najbardziej obiecujących artystów jazzowych młodego pokolenia kolejny raz pozwolił nam podążać swoją artystyczną drogą, utwierdzając przekonanie o swoim oryginalnym, charakterystycznym brzmieniu i kompozytorskim talencie. No cóż, znowu udany koncert. Panie Macieju, prosimy o więcej.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.