Krakowska Jesień Jazzowa 2013: Paweł Szpura, Paweł Postaremczak i Imprographic w finale koncertów w Alchemii

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

W czwartek małe składy vandermarkowskiego Resonance zakończyły swoją rezydencję w Alchemii. Zakończyły ją dając przedsmak tego co zaplanowali na niedzielny wieczór. Ale pomiędzy tymi odsłonami zagrali muzycy polscy, no może w głównej mierze polscy, bo zasiadający za perkusją w Imprographic Gabriel Ferrandini to muzyk portugalski. Nie o wyliczanki jednak chodzi.

W sobotni wieczór, w wypełnionej niemal do końca dolnej sali Alchemii nas cenę wkroczył  duet Pawła Szpury i Pawła Postaremczaka, z ojcowskim ciepłem nazywanych przez Marka Winiarskiego – artystycznego dyrektora i architekta Krakowskiej Jesieni Jazzowej – Pawełkami. I niech nas takie określenie nie zwiedzie. Pawełki to w tym przypadku nie słodki duet oblany delikatną czekoladą z kruchym wafelkiem w środku, to również nie tandem grzecznych młodzieńców próbujących znaleźć uznanie w oczach publiczności.

W naturalny sposób, poprzez skład: saksofony i perkusja budzić mogą skojarzenia z legendarnym duetem John Coltrane / Rashid Ali. To nie dziwiące skojarzenie, tym bardziej, że kiedyś obydwaj panowie dali wyraźnie sygnał, że muzyka legend jest dla niech ważna i konwencja wykonawcza saksofon / perkusja istotna. Ale dobrze byłoby od takiego sposobu postrzegania odejść i nie porównywać ich muzyki w ogóle. Paweł Szpura i Paweł Postaremczak w wydaniu z Alchemii jawią się jako bardzo obiecujący duet. Mający szansę tworzyć muzykę kompletną i pod względem emocjonalnym ogromnie pociągającą. Ich granie zresztą w znacznej mierze już teraz takie jest. Wystartowali z bardzo wysokiego pułapu, grając mocno, niemal jak w transie, wyciągając na wierzch i te liryczne i gwałtowne strony wrażliwości i w przebiegu całego koncertu nie odpuszczają ani na chwilę. Tę szczerość publiczność doceniła gromkimi brawami. Bis jednak się nie pojawił, co tylko pozostawiło jeszcze lepsze wrażenie. Bo chyba nie ma bardziej ekscytującego momentu, w którym muzyk wiec co gra, wie co ma do powiedzenia i potrafi zostawić w słuchaczach ten dobrze pojęty niedosyt. Sztuką jest mieć taką umiejętność i jeszcze większą może być jej świadomym.

 Jako duo osiągnęli przy tym bardzo pełne brzmienie, które oczywiście w naturalny sposób będzie się zmieniać w miarę jak oni sami zmieniać będą się i jako instrumentaliści, i jako ludzie. I prawdę powiedziawszy stąd moja nadzieja, że z czasem staną się stałym i docenionym elementem naszej jazzowej sceny. Jeśli ich kolejne koncerty będą takie jak ten w Alchemii, to mamy szansę na świetny duet, których tak mało w naszej krajowej perspektywie.

Mocne, momentami wykrzyczane emocje pierwszego koncertu stanowiły ogromny kontrast do tego co przyniosła bodaj jedna z najciekawszych dzisiaj formacji polskiej sceny improwizowanej Imprographic. W składzie muzycy wielkiej oryginalności. Piotr Damasiewicz – trąbka – znany go doskonale i przybliżać czytelnikom jego dokonań nie ma potrzeby. Na saksofonie tenorowym Gerard Lebik – saksofonista jako jeden z niewielu dysponujący prawdziwie osobistym brzmieniem, Max Mucha na kontrabasie i malujący rytmy perkusista Gabriel Ferrandini.

Ich muzyka to całkiem inna propozycja artystyczna. To architektura dźwiękowa, z bardzo precyzyjną budową, wznoszona przez czterech równorzędnych budowniczych, zaimprowizowana mądrze z wiedzą, smakiem i wyobraźnią. I wydawać by się mogło, że to już tylko krok dzieli od nazwania jej ewidentnie intelektualną. Byłoby to jednak bardzo niesprawiedliwe.

W tej zamyślonej, chwilami bardzo kameralnej i dość oszczędnej muzyce, pozostaje ogromnie dużo miejsca, które słuchający może wypełnieć własnymi myślami, dopełniając niejako całość. Zaskakujące jednak wydało mi się brzmienie saksofonu Gerarda Lebika. Pamiętam je jako mocne, rezonujące, ziarniste i swoją siłą zmieniające oblicze każdego zespołu w jakim gra. W Alchemii zabrzmiał delikatniej, zaryzykowałbym stwierdzenie, że bardziej lirycznie, jakby szukał tamtego władczego soundu albo na nowo swoje brzmienie konstruował na naszych oczach. Zagadka jednak wyjaśniła się chwilę po koncercie. Gerard gra na nowym saksofonie, innym niż skradziony mu, stary, piękny Conn. Choć jednak brzmienie było inne nie odważyłbym się powiedzieć, że ujmowało ono muzyce Imprographic urody.

Bez wątpliwości uważam, że to był jeden z najświetniejszych koncertów tej części festiwalu. Piękna, dorosła muzyka, w której wolność zaistniała w obrębie struktury i w jej kształtach nabrała refleksyjnego blasku. I jeśli przychodzić będą komuś myśli, że pomiędzy muzykami polskimi, a amerykańskimi czy europejskimi jest dystans nie do pokonania, to niech zawaha się zanim ogłosi to publicznie i sięgnie do muzyki Imprographic czy duetu Pawełków.