Dysonans i nienasycenie. Tomasz Stańko i Marcin Masecki w Alchemii

Autor: 
Mateusz Magierowski
Autor zdjęcia: 
Marta Ignatowicz-Sołtys

"Nienasycenie" jest z pewnością Tomaszowi Stańce - niegdyś silnie zafascynowanym osobą i twórczością Witkacego - utworem dobrze znanym. Tytułem Witkacowskiej powieści można właściwie spuentować całą jego karierę, której zasadą było właściwie ciągłe poszukiwanie coraz to nowych stymulantorów własnego muzycznego rozwoju. Ich rolę pełnili młodzi jazzmani, z którymi Stańko grywał i grywa, tak polscy (Simple Acoustic Trio, Maciej Obara, Dominik Wania) jak i tworzący w innych niż rodzimy kontekstach kulturowych (członkowie skandynawskiego kwintetu bądź David Virelles). Trębacz zwykł mawiać, że jest niczym wampir, który czerpie swą muzyczną witalność z "młodej krwi".

Jednym z najbardziej aktualnych projektów Stańki, który ma mu ów dopływ "młodej krwi"  zapewnić jest współpraca z Marcinem Maseckim. Swoją premierę duetowe przedsięwzięcie miało przed niemal dwu laty w warszawskiej Wytwórni Wódek "Koneser". Okazało się ono być dla Stańki na tyle inspirujące, że ten po ograniu materiału z wydanej przed rokiem "Wisławy" zdecydował się do kooperacji z ekscentrycznym pianistą powrócić i zagrać z nim klubową mini-trasę koncertową, na której pierwszym przystankiem okazała się być krakowska Alchemia.

Jeśli miałbym podsumować to, czego słuchałem w znajdującej się w podziemiach Kazimierza sali koncertowej za pomocą jednego słowa, najbardziej adekwatnym wydaje się być ... nienasycenie właśnie, niedosyt, by nie rzec wręcz - rozczarowanie. Masecki pozostawał w dialogu ze Stańką wycofanym aktorem drugiego tła, operującym minimalistycznymi pętlami i  odwołaniami do muzyki klasycznej akompaniatorem, który bardzo sporadycznie podejmował jakiekolwiek działania, które mogłoby stać się zaczynem intrygującego improwizacyjnego fermentu. Gwoli ścisłości Stańce również rzadko udało się wykroczyć poza utarte, tak charakterystyczne dla obecnego etapu jego muzycznej twórczości ścieżki. Zestawiony z zarysowaną przez pianistę klasyczną kreską przestrzenią charakterystyczny sound jego trąbki dawał wręcz momentami wrażenie dojmującego dysonansu. Adekwatna do tego, co się we wtorkowy wieczór wydarzyło wydaje się być metafora obrazu, tworzonego przez dwóch artystów, z których jeden poumieszczał na dość monotonnym i nie do końca licującym z resztą dzieła tle, stworzonym przez drugiego malarza  dobrze rozpoznawalne dla swojej twórczości motywy.

Tomasz Stańko powiedział w Alchemii swoją muzyką to, co zwykł za jej pośrednictwem mówić już od jakiegoś czasu - właściwie od kiedy zaczął pracować nad projektem poświęconym pamięci Wisławy Szymborskiej. Co  chce powiedzieć swoją twórczością Marcin Masecki - jak nie wiedziałem, tak nie wiem.  Kto liczył na nową jakość w polskim jazzie, będącą rezultatem tego spotkania, podobnie jak ja z dużym prawdopodobieństwem wyszedł z Alchemii z silnym poczuciem muzycznego nienasycenia.