Elektro Ad Libitum! The Report From The Place Of The Incident!

Autor: 
Andrzej Nowak

Czternasta edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej Ad Libitum przebiegła pod znakiem Elektro! Program zbudowany został wokół dwóch niebywałych, w ujęciu historycznym i artystycznym, formacji muzyki elektroakustycznej – Musica Elettronica Viva oraz Electro-Acoustic Ensemble Evana Parkera, zawierał w sobie także ważki wątek rezydencji mistrza elektroniki analogowej, Thomasa Lehna. Scena Centrum Sztuki Współczesnej Zamku Ujazdowskiego w Warszawie przez trzy dni festiwalowe tonęła w kablach, laptopach i urządzeniach do elektronicznego przetwarzania dźwięków generowanych przez instrumenty akustyczne. Wrażeń było mnóstwo, doznań artystycznych także, rzućmy zatem okiem na krótkie podsumowanie sześciu koncertów czynionych z pewnością ad libitum.

Festiwal rozpoczął się dźwiękami jak najbardziej akustycznymi, wprost z klawiatury fortepianu, za którym zasiadła Joanna Duda. Snuła intrygujące, minimalistyczne i zwinnie repetujące dźwięki, które grubymi kablami trafiały do oprzyrządowania elektronicznego Krzysztofa Knittela i Marka Chołoniewskiego (zgodnie z opisem – uprawiających live electronics). Połączenie młodości i doświadczenia, żywej fonii i elektronicznych dekonstrukcji było bez wątpienia zjawiskiem ciekawym, ale pod dwóch kwadransach, dość mało rozwojowym. W mojej ocenie zabrakło czegoś na kształt punktu zwrotnego, choćby nowego pomysłu pianistki w kontekście dramaturgii koncertu, który zdawał się ginąć w przestrzeni bardzo swobodnej elektroniki.

Drugi spektakl dnia pierwszego, to efekt dwudniowych warsztatów Thomasa Lehna i grupy polskich muzyków, swoistej próby połączenia wody z ogniem – doświadczonych muzyków związanych z estetyką free jazz/ free impro z muzykami młodymi, reprezentującymi współczesną, akademicką elektroakustykę. Co ciekawe, w samym koncercie nie wziął udziału Thomas Lehn, który efektom wspólnej, warsztatowej pracy przyglądał się z pozycji widza. Na scenie zaś pojawili się: Teoniki Rożynek - elektronika, skrzypce, Żaneta Rydzewska - klarnet, elektronika, Aleksandra Kaca - fortepian, elektronika, Wojciech Jachna – trąbka, Tomasz Gadecki - saksofon tenorowy i barytonowy, elektronika, Marcin Bożek - gitara basowa oraz Michał Gos – perkusja. Koncert w wielu momentach był naprawdę intrygujący. Siedmioosobowy ansambl bez dyrygenta radził się pod względem dramaturgicznym całkiem dobrze, pilnie trzymał się kontrolowanej ekspresji, bardzo ważnej dla dźwiękowych przebiegów elektroakustycznych. Na scenie czuło się chwilami, iż grają dwa podzespoły, ale fakt ten nie czynił wiele złego obrazowi całości. Z mojego puntu widzenia wszakże, najciekawszy fragment koncertu miał miejsce w momencie, gdy za wszystkie dźwięki generowane na scenie odpowiadała męska część zespołu festiwalowego.

Po dniu otwarcia, w trakcie którego, na scenie CSW, dominowały konstelacje personalne bazujące na intuicji i uroku pierwszego muzycznego spotkania, przed nami już wyłącznie stali współpracownicy, improwizujące working bands, jakkolwiek pokracznie by to nie zabrzmiało w przypadku muzyki, o której dziś mówimy. Na początek piątkowego wieczoru Tiziana Bertoncini na skrzypcach i Thomas Lehn na syntezatorze analogowym.  Świetna komunikacja, grad udanych dźwięków, zwłaszcza wtedy, gdy syntezator analogowy rozmawiał ze skrzypcami, a nie bombardował je ciosami spod gardy. Po prawdzie jeden z dwóch najbardziej dynamicznych koncertów wszechwładnej na scenie festiwalowej elektroakustyki.

Musica Elettronica Viva, to nazwa, która intryguje, ekscytuje, czasami też obyczajowo prowokuje światową scenę muzyczną już od wielu dekad. Frederic Rzewski na fortepianie i Alvin Curran na różnorakich instrumentach akustycznych (także fortepianie) i elektronicznych - obecni na sali ciałem i duchem oraz Richard Teitelbaum (moog, syntezatory analogowe) obecny tylko duchem, w drugiej zaś części koncertu, także zwizualizowany i połączony dźwiękiem live linią przesyłową Warszawa – USA (muzyk ze względu na zły stan zdrowia nie mógł wsiąść do samolotu). Mimo tych drobnych (?) niedogodności usłyszeliśmy bodaj najbardziej ekscytujący koncert tej edycji Ad Libitum. Precyzja każdego dźwięku, humor, rodzaj artystycznej groteski… Minimalistyczny, filozofujący Rzewski, nadaktywny, tryskający pomysłami Curran, wreszcie dobiegający zza światów, oniryczny Teitelbaum. W pierwszym komentarzu społecznościowym napisałem: „Wielu muzyków pretenduje do miana artystów uprawiających elektroakustykę, MEV po prostu ją grają!”.

Dzień trzeci, dzień ostatni. Na początek duet Lucas Niggli (perkusja) oraz Andreas Schaerer (głos, elektronika). To właśnie ów drugi bardziej dynamiczny koncert festiwalu – niezwykle kompetentny drummer i wokalista, który od pierwszego dźwięku, prezentował ogromne możliwości głosowe. Być może trochę szkoda, iż równie dla niego ważnym instrumentem była rozbudowana, analogowa elektronika, która w wielu momentach dominowała na koncercie. Dynamika rosła, dość często muzycy wchodzi w klimaty wręcz rockowej ekspresji i beat boxingowej estetyki. Znacznie ciekawiej było, gdy tonowali emocje i szukali spokojniejszych rozwiązań dramaturgicznych, zapuszczając się nawet w etniczne, niemal dalekowschodnie zaśpiewy, wzbogacane rozbudowanymi perkusjonaliami. Publiczność wszakże kupili w pięć minutą właśnie ową dynamiką i scenicznym temperamentem. Bisy zdawały się nie mieć końca.

Evan Parker Electro-Acoustic Ensemble! Ta nazwa powoduje szybsze bicie mojego serca od kilkunastu już lat. Oto koncert, niczym spełnienie marzeń! Zacznijmy od danych personalnych: Evan Parker, saksofon sopranowy, Matt Wright, laptop, turntables, Paul Lytton, perkusjonalia, Richard Barrett, live proccesing, Paul Obermayer, live proccesing, Percy Pursglove, trąbka, Peter van Bergen, klarnety, Mark Nauseef, perkusjonalia, Sten Sandell, fortepian oraz Adam Linson, kontrabas, elektronika. Ta niebywała, elektroakustyczna podróż trwała ponad godzinę. Po niemal 50-minutowym secie zasadniczym, muzycy zagrali jeszcze spokojny, wyważony bis. Otóż i właśnie, jeśli miałbym do potoku zachwytu nad całym koncertem, absolutnie szczerego i niebudzącego wątpliwości, dodać łyżkę dziegciu…. Muzyka elektroakustyczna w swej najpiękniejszej formie, która zresztą jest udziałem tego ansamblu na każdej z jego licznych płyt, bazuje na wstrzemięźliwości i pewnego rodzaju minimalizmie. Ideą tego zespołu jest żywe procesowanie dźwięków akustycznych rozbudowanym instrumentarium elektronicznym. Tu, w trakcie tego i tak wspaniałego koncertu, było kilka momentów, w trakcie których część muzyków wydawała z siebie… po prostu za dużo dźwięków w jednostce czasu, czasami także dźwięków zbyt głośnych. Moja uwaga dotyczy przede wszystkim Nauseefa i Pursglove’a. Intuicyjna, niezauważalna quasi dyrygentura Parkera nie była w stanie tych momentów dramaturgicznie okiełznać. Ale i tak, wieczór ten przejdzie do historii Ad Libitum, jako jeden z tych najważniejszych.