Free Radicals At DOM

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/)
Peter Evans / Agusti Fernandez / Barry Guy
Wydawca: 
Fundacja Słuchaj!
Data wydania: 
19.12.2018
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Peter Evans - trąbka; Agustí Fernández - fortepian; Barry Guy - kontrabas;

Przenosimy się do moskiewskiego Centrum Kultury DOM. Jest początek listopada 2017 roku. Peter Evans na trąbce, Agusti Fernandez na fortepianie i Barry Guy na kontrabasie. Koncert zawarty na CD Free Radicals At DOM (Fundacja Słuchaj!, 2018) składa się z dwóch setów i bisu, tu na płycie, podzielonych na siedem separatywnych części. Potrwa 68 minut i 22 sekundy.

One. Koncert rodzi się w głębi preparowanego fortepianu, przy balladowym pizzicato kontrabasu i małej trąbce, póki co, głęboko ukrytej pod czarnym płaszczem. Muzycy rozpoczynają powolny marsz w kierunku krainy szczęśliwości słuchaczy, w tym także recenzenta. Rozgrzewka, która po krótkiej chwili przechodzi w stan biegłej narracji. Od startu muzycy świetnie się ze sobą komunikują, na scenie nie dostrzegamy jakichkolwiek podmiotów domyślnych. Trio, niczym zespół reakcji jednoczesnych - erupcje, salwy i grzmoty. Paralelne imitacje, skrupulatne riposty. Mistrzowskie schodzenie w ciszę i równie imponujące skoki w przestrzeń kosmiczną, wszystko dzięki sygnalizacji niewidzialnego. Do tego bajeczna technika instrumentalna i kompulsywna wyobraźnia. Uporządkowana dramaturgicznie swoboda improwizacji, tu poddawana permanentnej zmianie. Wolty energii i pasaże balladyzującego post-jazzu.

Two. Śpiewające preparacje fortepianu i klasyczne dla Guya szarpanie się z glazurą mocnych strun - taki duet na początek. Trębacz wchodzi po 90 sekundach, małymi krokami, stojąc na placach. Cała trójka rysuje wyjątkowe zgrabne bazgroły. Taniec egzotycznej klawiatury, ludyczny smyczek i płaszcz szumu w wentylach. Kolejne imitacje, kolegialne repetycje, kwiaty we włosach. Przy okazji, dynamika całej narracji godna klasyków free jazzu. W 9 minucie Evans milknie ponownie, bierze oddech, wypuszcza partnerów na wybieg, po czym wraca, zmysłowo wgryzając się pomiędzy struny kontrabasu. Po kolejnych dwóch minutach nowa bajka: trąbka rytmicznie prycha, kontrabas preparuje z samego dna baroku, w tle ciche klawisze – nowa, piękna i wyjątkowo spokojna sytuacja na scenie. Po chwili muzycy zmysłowo uwalniają się z kokonu łagodności i bez zbędnej zwłoki powracają do głównego, wciąż porywistego nurtu koncertu. Na wybrzmieniu moc wyzwolonej kameralistyki.

Three. Piano i trąbka w poszukiwaniu kompletnej jedności czasu i przestrzeni. Kontrabas wchodzi grzmotem. Trochę gry ciszą i dramaturgicznym zawieszeniem. Małe harmonie i strzępy melodii na gryfie, spod wentyla, na ciepłych klawiszach. Po chwili galopu, muzycy znów wchodzą w stan swobodnej kameralistyki i z saperską dokładnością szukają ostatniego dźwięku.

Four. Zdaje się, że tu jeden dźwięk starczy, by znaleźć zrozumienie u partnera. Po dwóch dźwiękach rodzi się już telepatyczna więź, a po trzech stają się jednym muzycznym ciałem. Przykład kompulsywnego tańca nad przepaścią. Lepka, cudna opowieść nie do okiełznania. Emocje tryskają z każdej strony sceny, prawdziwi furiaci! I jakie stopowanie!??

Five. Agusti preparuje piano, jednocześnie ćwicząc gardło przed spodziewanym atakiem konwulsyjnego kaszlu. Prychy i szarpnięcia tuż obok. Evans syczy przez wentyle i ciągnie kolegów na psychodeliczne manowce. Ale tu każdy ma garść swoich pomysłów – akcja, reakcja, kasacja! Rozmowy na rozpalonym słońcem pogorzelisku. Potem dialog trąbki i kontrabasu, znów ze szczyptą melodii. Ale też preparacje i bystra sonorystyka, i wybuchy wulkanów, i wodospady potu i krwi! A finał odcinka znów w zadumie, ciemnej plamie kameralistyki.

Six. Kontrabasowa introdukcja! Pojedyncze strzały spod klapy fortepianu, bulgotanie wentyli. Dygot pałeczek perkusyjnych, wepchniętych pomiędzy struny. Guy’s masterpiece! Moc tajemniczych dźwięków z każdej strony sceny, choć to niemal solo kontrabasu. Melodyjny komentarz trąbki, głębokie preparacje piana. Najbardziej nietypowy fragment koncertu – repetycje, imitacje, ale i bezczelne pyskówki. Z tego pięknego, kreatywnego chaosu wychodzą wspólnie, skutecznie poszukując utraconej harmonii i kęsów melodyjności. Opus magnum na finał zasadniczej części koncertu.

Encore. Skoki na linie, frywolne konwulsje, popisowe amplitudy trąbki. Tanecznym krokiem po zasłużone złote runo i najwyższą ocenę recenzenta! Garść małych, zabawnych pasusów Evansa, smyczek i piano w powykręcanym rytmie. Imitacje i fajerwerki w galopie. No i wielosekundowa owacja!

1. First Set - One; 2. First Set - Two; 3. First Set - Three; 4. Second Set - One; 5. Second Set - Two; 6. Second Set - Three; 7. Encore;