Mats Gustafsson – wiedeńskie przyjęcie urodzinowe w imię pokoju i … ognia

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/)
Zdjęcie: 

Wiedeński przybytek kultury Porgy and Bess był pod koniec października 2014 miejscem obchodów 50 rocznicy urodzin Matsa Gustafssona, być może najwybitniejszej postaci współczesnej muzyki improwizowanej o korzeniach nieanglosaskich.

Zabawa trwała trzy dni i zapewne tyleż nocy. Były życzenia, był tort i świeczki. I co najważniejsze – multum gości, muzyków zaproszonych przez Jubilata z całego świata. Dziś trafia do naszych rąk czteropłytowa dokumentacja muzycznej strony obchodów zacnej 50-i Matsa. Dzieło zwie się Mats Gustafsson & FriendsMG 50: Peace and Fire. Wydawcą jest austriacki label Trost, pod numerem katalogowym TR140.
 
Nim prześledzimy zawartość tego wydawnictwa i przywołamy listę muzyków, którzy na nim zaistnieli, dwa słowa o tych, których na przyjęciu urodzinowym zabrakło. To muzycy na pewno dla Gustafssona ważni, muzycy, z którymi popełnił wiele znakomitych płyt. Myślę o Barry Guyu i Raymondzie Stridzie (ich wspólna formacja zwie się roboczo Tarfala Trio), a także Stenie Sandellu (z nim, jak i rzeczonym Stridem, Mats tworzy grupę Gush). Z pewnością ich nieobecność nie była intencją Jubilata, jakkolwiek mi osobiście tych Panów, w trakcie odsłuchu ekscesów muzycznych z trzydniowych obchodów, brakuje szczególnie dotkliwie. Ale cóż, nieobecni nie mają głosu, zatem skupmy się na tych, którzy w Wiedniu świetnie się bawili.
 
Nie kryję na tej stronie, pisząc dość często o współczesnych dokonaniach szwedzkiego saksofonisty, iż muzyczna przygoda Matsa niebezpiecznie pikuje w kierunku muzyki rockowej, noisowej i zgrzytliwej elektroniki. O ile użyte środki artystycznego wyrazu nie są dla mnie problemem, o tyle fakt, że muzyka Matsa ucieka od improwizacji w kierunku prostych rytmów i gigantycznego hałasu, jest trudna do zaakceptowania. Cierpi na tym scena free improvisation, dla której Mats był od lat motorem rozwoju i jedną z najważniejszych postaci.
 
Materiał z Porgy and Bess zresztą świetnie pokazuje tę dwubiegunowość poczynań Matsa. Na czteropaku znajdziemy zarówno błyskotliwe popisy free improv, jak i głośną, rytmiczną muzykę o prostym metrum, barwioną dźwiękami generowanymi na kilometrach grubych kabli, wreszcie zwoje zmyślnie pokomplikowanej elektroniki o delikatnie improwizowanym posmaku.
 
Przygoda Peace & Fire zaczyna się dwoma krótkimi miniaturkami wolnej improwizacji duetu Gustafsson – Dkerm. Za pseudonimem tego drugiego, kryje się avant-rockowy perkusista Dieter Kern, który w formule zaproponowanej przez Jubilata, radzi sobie … wyśmienicie. Ledwie dziewięć minut piorunującego zaproszenia do zabawy urodzinowej. No i gra Matsa – takiego lubię go najbardziej!
 
Następne dziewięć minut spędzamy w odmętach sycząco-skwierczącej elektroniki (Billy Roisz i Dieb13 jako Risc), by przez kolejnych kilkanaście poflirtować ze Svenem-Ake Johanssonem, weteranem freejazzowego bębnienia, w wersji solowej, który epizodycznie używa także głosu, na dość konwencjonalny zresztą sposób. Dysk pierwszy wieńczy prawie 25 minutowy set w wykonaniu stałej formacji Matsa, Swedish Azz (na ostatni fragment na dostawkę z Johanssonem), eksplorującej historię szwedzkiego jazzu na wskroś …nowoczesnymi środkami wyrazu. Nie są to wszakże dźwięki, które mnie osobiście szczególnie intrygują. W każdym razie, odsłuchałem bez szwanku na umyśle.
 
Dysk drugi, to rozbudowana wycieczka w kierunku muzyki nieimprowizowanej lub … tylko trochę improwizowanej. Zaczynamy od formacji (Fake) The Facts (Siewert, Gustafsson, Dieb 13), wspartej dwoma perkusjami (Brandlmayr, Lytton). Dwudziestominutową ścianę dźwięku słucha się … zupełnie ciekawie, a już na pewno jest to propozycja bardziej przyswajalna, niż studyjne ekscesy w składzie trzyosobowym. Kolejny, jeszcze dłuższy interwał, to duet okablowanego Christiana Kurzmanna i … wokalistki Sofii Jernberg, którą okazję mieliśmy poznać w Fire! Orchestra. I podobnie, jak w trakcie poprzedniego fragmentu, nie spodziewając się wiele, mogłem się mile rozczarować, zwłaszcza w kontekście głosowych pogadanek Sofii. No i czas na punkt główny dysku, czyli ponad 30-minutowy set kolejnej stałej formacji Gustafssona – Fire!Bazą dla tej grupy jest skład trzyosobowy, znamy świetnie wersję orkiestrową, tu zaś na scenę trafił wariant pośredni – Mała Orkiestra Ogniowa! W ramach wzmocnień personalnych – Agusti Fernandez na organach,Erwan Keravec na bagpipes (!) i dwie wokalistki znane nam z Fire! Orchestra - przywołana już wcześniej Sofia i Mariam Wallentin. Początek spotkania absolutnie w estetyce free improv, przy pięknie jęczącymwokalu jednej z Panien. Aż do momentu, gdy do gry wchodzi twardy bas Bertlinga i zaczynamy jechać już całkiem na rockowo. Przyznam bez cienia wątpliwości, że Fire! w takiej formule bardzo mi się podoba. Oczywiście dominacja rytmu, oczywiście głośny jęk gitary basowej i elektroniki (często jednocześnie), ale … z jednej strony - kapitalnie śpiewające Panny, z drugiej - łagodzący obyczaje Agusti, wreszcie szalone piszczałki na dokładkę. Wszystko to powoduje, iż ten set ogniowy dostaje ode mnie dużego plusa prosto w czółko. Do tańca i do różańca! Jeśli dacie sobie wydziergać na czole ten rockowy sznyt Fire!, ta muzyka zaprowadzi Was do bram piekła i pozwoli doznać nieuciążliwej ekstazy.
 
 
Jesteśmy zatem w połowie zabawy. Jest całkiem fajnie, kilku gości, pozornie zbędnych na tym przyjęciu, dało istotny powód do czerpania przyjemności z ich muzyki, a przed nami  creme de la creme tego zestawu. Najpierw Gustafsson zaprasza na scenę… austriacką formację muzyki współczesnej Klangforum Wien, z którą wchodzi w szranki improwizacyjnej batalii bez przymrużenia oka. Wyśmienite! Matsa kontratakują flet, kontrabas, obój, trąbka i kwartet instrumentów smyczkowych. Potem jeszcze fragment z tubą i perkusjonaliami. Blisko kwadrans jakże konkretnej zabawy. Tuż po nich, spotkanie Matsa w weteranami niemieckiego free improv, Günterem Christmannem (puzon, wiolonczela) i Paulem Lovensem (perkusja), którzy jako TR!O mają w dorobku krążek, popełniony dwie dekady temu (z tym pierwszym Mats ma na rozkładzie także duety). Do trójki podłączono analogową elektronikę Thomasa Lehna, a nam pozostało nieźle się zachwycić tą szemraną improwizacją, trwającą niestety tylko niewiele ponad kwadrans. Otumanieni skupioną grą wyżej wymienionych, po chwili zostajemy zaatakowani freejazzową petardą, w postaci blisko 40-minutowego setu The Thing i Kena Vandermarka. Jakąś dekadę temu takie granie strasznie mnie rajcowało, dziś jednak nie potrafię nie natrafić na powtórki i kalki. Ale Urodziny Matsa mają swoje prawa, a przecież trudno je sobie wyobrazić bez tego koncertu! No i dysk trzeci za nami…
 
Dysk ostatni przynosi … prawie wyłącznie występy solowe. O ile pierwsze dziesięć minut na wibrafon solo w połączeniu z elementami perkusji (Kjell Nordeson), możemy śmiało zmarnować na wycieczkę do lodówki po zmrożony browar, o tyle kolejne solówki nie powinny już ujść naszej uwadze. Najpierw Per Ake Holmlanderi jego tuba (doskonałe!), potem prawie 20 minut preparacji fortepianu przez mistrza tego fachu, Agusti Fernandeza (kapitalne!), wreszcie jeszcze dłuższy fragment Erwana Keraveca i jego bagpipes (odjazd!). Na sam już finał znów okablowany Kurzmann, tym razem w towarzystwie Kena Vandermarka, a zaraz po nichAnna Högberg w dwuminutowej miniaturce na saksofon altowy. 
 
Wedle informacji zawartych na wydawnictwie, urodzinowa muzyka została zaprezentowana tu w porządku chronologicznym (dysk pierwszy zarejestrowany 26.10, dysk drugi - 27.10, zaś trzeci i czwarty – 28.10), przy czym dysk ostatni zawiera nagrania powstałe w Porgy and Bess, w części zwanej Strenge Kammer.