To był rok... według Macieja Krawca

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
K.Bieliński

Podsumować upływający jazzowy rok … Zadanie to kuszące acz niełatwe, gdy ma się świadomość, że nie było się w stanie wysłuchać wszystkich najważniejszych płyt, które odchodzący 2014. po sobie hojnie pozostawił, a także odwiedzić całej wielości, jak Polska długa i szeroka, interesujących koncertów. Poza tym – cóż – nie samą miłością do jazzu człowiek żyć może (choć czasem chciałby). Nie porwę się zatem na podsumowanie o aspiracjach ogólnych, a opowiem pokrótce o tym „moim”, a zatem subiektywnym i fragmentarycznym, jazzowym roku.

Festiwale ...

Gdy zastanawiam się nad moimi najważniejszymi muzycznymi doświadczeniami, myślę w pierwszej kolejności o festiwalach: tych świętach, tych improwizowanych błogosławieństwach, które pozwalają zapomnieć o bożym świecie i – co najistotniejsze – głęboko poruszyć, wzburzyć, metafizycznie nasycić bądź po prostu bardzo skutecznie zabawić. Jestem przekonany, że jazz to przede wszystkim właśnie koncert. Spotkanie na scenie muzyków, których żywiołem jest improwizacja, i ich spotkanie z widownią, której żywiołem z kolei jest uczestnictwo w nieprzewidywalnych podróżach pod wodzą artystów. Nie raz na przestrzeni mijającego roku taka podróż była moim udziałem. Które najbardziej zapisały się w mej pamięci?

 

Pierwszym takim wydarzeniem, które przychodzi mi na myśl, jest bez wątpienia tegoroczny festiwal „Warsaw Summer Jazz Days”. W Soho Factory działy się doprawdy rzeczy wielkie, a do tych niezapomnianych dla mnie należały: transowy, muzyczno-teatralny spektakl kwartetu Ronin Nika Bärtscha, porywający muzykalnością i improwizatorskim kunsztem koncert tria Geralda Claytona, występ zespołu N.A.K. Jacka Kochana z genialnym Dominikiem Wanią oraz energetyczny ładunek grupy „Prism” Dave'a Hollanda, w którym oszałamiał drapieżną elokwencją Kevin Eubanks.

 

Pora wakacyjna przyniosła także inny znaczący dla mnie festiwal: „Jazz w lesie” w kaszubskim Sulęczynie. Znaczący nie tylko za sprawą wydarzeń muzycznych, ale i mojej prywatnej historii – to tam bowiem, mając 10 lat, byłem na pierwszym jazzowym koncercie w życiu. Grał wtedy kwintet Jarka Śmietany z Tomaszem Szukalskim w składzie. Co więcej, zupełnie niespodziewanie znalazłem kilka miesięcy temu swoją dziecięcą relację z tego wydarzenia! Przeczytałem w niej, że „występ zrobił na mnie wielkie wrażenie”, zaś „wykonawcy grali bardzo oryginalnie i profesjonalnie”. 17 lat temu więc podobał mi się koncert grupy Śmietany, zaś w tym roku najlepiej zaprezentował się Irek Wojtczak ze swoim zespołem „The Bees' Knees”, a także wspominający muzykę Śmietany Adam Czerwiński z gwiazdorskim składem pod szyldem „Friends”. Doświadczać takiej sztuki w pięknej scenerii kaszubskiego lasu nad jeziorem, a następnie słuchać do rana jam sessions z prawdziwego zdarzenia – to przeżycia jedyne w swoim rodzaju.

 

Wspominając okres wakacyjny, nie mogę także nie odnotować jazzowego widowiska w ramach festiwalu „Solidarity Of Arts”, którego spoiwem – niczym Leszek Możdżer, Marcus Miller, Tomasz Stańko i Bobby McFerrin w poprzednich edycjach – była olśniewająca Esperanza Spalding. Obok Spalding w ów sierpniowy wieczór zagrały w Gdańsku megagwiazdy na czele z Wayne'm Shorterem, Herbiem Hancockiem i Terri Lyne Carrington. Miałem po tym koncercie mieszane uczucia: rozmach przedsięwzięcia i magia nazwisk były niewątpliwe, niektóre z występów rewelacyjne (The Pedrito Martinez Group!), ale pozostało poczucie, że gigantomania organizatorów wzięła górę nad artystyczną spójnością wieczoru. Co nie zmienia faktu, że będę wyczekiwał ogłoszenia programu kolejnej edycji.

 

Odbyłem też swoisty prywatny festiwal z triem Marcina Wasilewskiego: nie dość, że wydali wspaniałą płytę „Spark Of Life” (tak, uważam że to bardzo piękny album), to jeszcze obficie koncertowali. I choć można narzekać, że w ramach różnych wydarzeń muzycznych występują w Polsce ci sami artyści, to akurat spotkanie z triem Wasilewskiego nie jest nigdy czasem straconym. Miałem okazję słuchać tej grupy w mijającym roku trzykrotnie – w warszawskim Klubie Kultury Saska Kępa, w Filharmonii Narodowej oraz na Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu. Przyznaję, że dwa pierwsze koncerty nie spełniły moich oczekiwań z powodu niedoskonałych warunków akustycznych; dopiero kaliski występ w pełni ukazał siłę brzmienia zespołu i doskonałość komunikacji między muzykami.

 

… kluby ...

 

Z tematem festiwali nieodłącznie wiąże się kwestia klubów jazzowych, których – z mojej warszawskiej perspektywy – mamy coraz więcej i jazzu jest gdzie słuchać. Co prawda nie mamy w Warszawie jeszcze drugiego Birdland czy Ronnie Scott's, ale sieroty po Akwarium i Tygmoncie, zamiast opłakiwać kultowe sceny, mogą wybrać się do Szóstej po południu, Klubu Kultury Saska Kępa… i przede wszystkim do Pardon, To Tu. To tam przyszło mi słuchać jednego z najlepszych koncertów minionych dwunastu miesięcy: Marc Ribot Trio. Ostatnie dwa miesiące pokazały również, że jednym z gorętszych ośrodków muzyki improwizowanej stolicy będzie w nadchodzącym roku nowo powstała scena Mózg Powszechny. Wszystko więc wskazuje na to, że jazzu na żywo w 2015. będzie jeszcze więcej. Nie mogę doczekać się zapowiedzianych już występów Macieja Obary z Dominikiem Wanią na Saskiej Kępie czy tria Corvoisier w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Lutosławskiego…

 

… i płyty

Nie mogę nie wspomnieć również o ważnych dla mnie płytach, które przyniósł 2014. Było ich wiele; wszystkich wymienić nie sposób, ale w pierwszej kolejności są to albumy Sylvie Courvoisier „Double Windsor”, Tria 3 z Vijayem Iyerem „Wiring”, Grażyny Auguścik „Inspired by Lutosławski”, „Spark Of Life” tria Wasilewskiego i „In Two Minds” Johna Taylora.

W oczekiwaniu na 2015.

Rok 2014. wzmocnił moje zamiłowanie do jazzu. To był rok, w którym bardziej niż kiedykolwiek otworzyłem się na tę sztukę, a także na dziennikarskie oraz literackie odpowiadanie na nią. Czuję, że nadchodzący 2015. przyniesie intensyfikację tego mojego intymnego dialogu z muzyką. Sobie życzę, by nie przerodził się on w monolog, zaś Wam, drodzy czytelnicy, by stosunki z nią przyniosły wiele piękna, mądrości, refleksji, ale i rozrywki oraz odprężenia. Taki ten nasz jazz jest: różnorodny i otwarty na interpretacje. Aby było go jak najwięcej w 2015.!