The Bad Plus

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

The Bad Plus to amerykańska formacja rodem z Minneapolis, powstała w 2000 roku, w której skład wchodzą: pianista Ethan Iverson, basista Reid Anderson i perkusista Dave King. Tak można zaczynać artykuły o grupie jeszcze tylko chwilkę. Za moment Ethan Iverson opuści band i trzeba będzie zrobić stosowny up date. Póki co jednak jeszcze grają razem i grają 1989 roku, choć premierowy album jako trio zarejestrowali dekadę później. Podczas występu w nowojorskiej Village Vanguard, który trio zagrało po zaledwie trzech innych koncertach, grupę wypatrzył pracujący dla wytwórni Columbia, Yves Beauvais, który zaprosił The Bad Plus do pracy w tej wielkiej firmie.

Dziś trio ma na swoim koncie sześć płyt studyjnych i dwie koncertowe. Uważani są za jedną z ciekawszych formacji jazzowych, sprawnie łącząc elementy tradycyjnego jazzu z awangardą a nawet wpływami metalu i grunge. W równym stopniu ich muzyka odwołuje się do twórczości Ornette'a Colemana, co Nirvany i Davida Bowiego. Wśród ich bogatego repertuaru znajdują się ponadto covery "We Are The Champions" brytyjskiej grupy Queen, "Karma Police" Radiohead (wersja nieco inna niż ta, którą zaproponował pianista Brad Mehldau) a nawet kompozycje z filmu "Rydwany Ognia".

I tak właściwie można by zakończyć tekst o The Bad Plus, bo dzisiaj muzyka, którą przed laty ci trzej dżentelmeni grywają już wcale niekoniecznie musi robić wrażenie szokującej czy choćby zaskakującej. Dzisiaj, po najróżniejsze fuzje stylistyczne sięga jeszcze powszechniej niż kiedyś. Ba może nawet stało się to najzwyczajniej regułą. Dzisiejsza muzyczna młodzież, co zresztą zapewne wcale nie takie złe, zrobiła kolejne kroki wprzód na drodze do udowodnienia tezy, że lepiej być twórcą muzykalnym niż za wszelką cenę jazzmanem, którego dłonie wiąże stylistyczna reguła, której łamanie nie uchodzi.

To także dobry moment, aby spojrzeć na The Bad Plu nie tylko jak na trio jazzowych prześmiewców, bo i takie opinie się przytrafiały, ale raczej jak to powiedział kiedyś dziennikarz New Yorkera, raczej „braci Cohenów jazzu”. I coś w tym chyba jest. Bo umiejętność opowiadania poprzez muzykę to wielka sztuka, tak zresztą jak umiejętność by trudne nierzadko zagadnienia podać w prosty i w swej przewrotności komunikatywny sposób. Potrzebna jest do tego nie mała wiedza i ta wiedza jest po stronie The Bad Plus. Zresztą Ethan Iverson, szczególnie po nie tak dawno nagranej płycie w barwach ECM nie jest już postrzegany tylko jako muzyk przesuwający estetyczne granice jazzu nawet za cenę wywołania pobłażliwego uśmiechu, jaki nie raz widziałem na twarzach ortodoksyjnych słuchaczy kiedy wraz z kolegami z tria sięgał po „Iron Man” Black Sabbath. I dobrze, że tak jest, bo wbrew często słyszanej opinii, że zespół ten to tak naprawdę nie do końca bardzo serio działająca formacja, The Bad Plus są nie lada instrumentalistami traktującymi poważnie swoją muzykę i co równie ważne ludźmi imponującego muzycznego i nie tylko muzycznego horyzontu.

Pamiętam jak by to było dziś, gdy Iverson podczas którejś z edycji WSJD, podszedł do stoiska płytowego rozlokowanego w warszawskiej Królikarni i zanim wszedł na scenę bez zastanowienia kupił kilka płyt Henry’ego Threadgilla, w tym także świeżo wydane na CD „AIR Time” oraz nagrane w sekstecie smakołyki dopiero co zreedytowane przez About Time Records. Takich płyt nie kupuje się ot tak sobie, z pewnością nie dla prostej przyjemności postawienia ich sobie na półce. Zresztą Iverson sam wówczas powiedział, że długo czekał na ich kompaktowe wydanie i cieszy się, że w końcu takie wspaniałości są dostępne dla wszystkich.

Od tamtego czasu The Bad Plus stało się już gwiazdą jazzowej sceny. Zagrali wiele koncertów także i z Joshuą Redmanem, które stały się w sowim czasie wielką koncertową atrakcją. Uwiecznili zresztą tę kolaborację na płycie wydanej przez Nonesuch Records. Nieco wcześniej sięgnęli po muzykę Ornette'a Colemana oraz po wiekopomne  "Święto wiosny" Igora Strawińskiego, a a teraz? A teraz Ethana Iversona już w nim nie ma. Jego miejsce z wielkim sukcesem zajął Orin Evans i dowody na to to nie tyko koncerty, ale również i albumy, któych do tej pory nagrali dwa. I czywiście jak to zawsze świat miłośników fomacji podzielił się na tych, którzy kochająich za przeszłośc i tych którzy widza jego przyszłośc w ciekawszych kolorach. DO której grypy się zaliczacie?