Travelling with Kapuściński - rozmowa z Sarą Serpą

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Pisze się o Tobie i o Twojej sztuce jak o jednym z najciekawszych zjawisk na dzisiejszej jazzowej scenie. Jeszcze krok i pojawią się opinie, że jesteś nadzieją jazzu. Jak się czujesz, gdy świat zaczyna w Tobie widzieć artystkę, w którym pokładane są wielkie nadzieje?  Tak pisano nieco wcześniej o Lucianie Souzie, całkiem niedawno także o Gretchen Parlato.

To miłe uczucie, że coraz więcej ludzi słucha z przyjemnością mojej muzyki i że jestem rozpoznawalna – to marzenie każdego artysty. Ale jako artystka wiem także, że nasza muzyka nie może zależeć od tego, co myślą o niej inni, bo nad tym nie możemy panować. Możemy kontrolować jedynie naszą pracę, nasze życie, nasze relacje, nasze podejście. To jest to, na czym się koncentruję, to, co mnie inspiruje, co czyni mnie produktywną, kreatywną i szczęśliwą. Jak dotąd, przyjmuję wszystkie dobre chwile w mojej karierze, a jednocześnie jestem na tyle realistką, żeby rozumieć, że sława i status to bardzo względne pojęcia, których tak naprawdę nie możemy pojąć.

Zaczynałaś od klasycznej edukacji w Lizbonie, ale był także Hot Club Jazz. Czy to właśnie wtedy zdecydowałaś, że nie klasyka, ale jazz będzie Twoją dziedziną?

Grałam na pianinie, odkąd skończyłam siedem lat i śpiewałam w chórze do 18. roku życia. Chociaż moi rodzice wystawiali mnie na różne rodzaje muzyki, słuchaliśmy tyle jazzu, ile klasyki, rocka, popu, folku czy muzyki brazylijskiej. Nie mogę więc tak naprawdę powiedzieć, że wychowałam się na jazzie. Byłam go świadoma, ale nie miałam pojęcia, jak ta muzyka się rozwija i jak powstaje. Jedyna płyta jazzowa, jaką pamiętam, to ta z Ellą i Louisem Armstrongiem.

Porzuciłam grę na pianinie i śpiewanie w chórze w wieku 19 lat. To było prawie jak bunt przeciwko rzeczom, które robiłam od dzieciństwa. Przez pewien czas czułam się zagubiona, gdyż nie widziałam się już w muzyce klasycznej i nie wiedziałam też, jaką drogę mam obrać. Około 9 lat temu zapisałam się do Jazzowej Szkoły Hot Club, co otwarło przede mną wiele możliwości. Zapoznałam się z harmonią i improwizacją i to było to, co najbardziej mi się w tym podobało – rozumienie, jak można improwizować, używając harmonii. Nagle zobaczyłam, co się dzieje, gdy muzycy improwizują i dlaczego to tak bardzo wciąga. Właśnie to doświadczenie zmieniło moje życie, bo wówczas zrozumiałam, że mogę wykorzystać moje muzyczne wykształcenie, by tworzyć inne rodzaje muzyki.

Hot Club Jazz, Clean Feed Records to niemal jedyne pojęcia, które przenikają do polskich słuchaczy z jazzowej dziedziny. Jaka jest tamtejsza scena jazzowa? Kontrabasista Hugo Carvalhais, z którym przez chwilkę korespondowałem, twierdzi, że jest tam wielu wspaniałych muzyków, którzy, niestety, nie są szerzej znani. Opowiedz proszę o scenie portugalskiej.

Portugalska scena jazzowa jest niewielka – jak sama Portugalia. Jest tam jednak wielu wspaniałych muzyków, a scena ta jest płodna. Rozwinęła się bardzo wraz z boomem edukacji jazzowej. Mam wrażenie, że ma ona wiele wpływów. Jest wielu muzyków, którzy, jak ja, przybyli do USA, a potem wrócili do Portugalii. Jest także spora liczba takich, którzy uczyli się w Europie – w Holandii, Anglii czy Niemczech - i zachowali połączenie z europejskimi muzykami. Jest tu także wiele międzynarodowych festiwali jazzowych w ciągu całego roku. I wreszcie jest także Clean Feed, które zrobiło kawał dobrej roboty, wydając płyty ważnych muzyków ze Stanów i z Europy.

Sądzę, że jest to scena tętniąca życiem, związana z różnymi krajami. Myślę, że w Nowym Jorku, tak samo jak w Portugalii czy gdziekolwiek indziej, jest wielu niewiarygodnych muzyków, którzy nie są tak sławni, jak na to zasługują. Sława to podstępna rzecz i, niestety, wielokrotnie nie pociąga za sobą talentu.

Dlaczego wyjechałaś z Portugalii? Co sprawiło, że zaczęłaś szukać inspiracji w USA?

Wyjechałam z Portugalii, bo chciałam się więcej nauczyć. Kierowałam się chęcią pójścia o krok dalej. Stany okazały się dla mnie właściwym miejscem. Najpierw przyjechałam na pięciotygodniowy program w Berklee i byłam kompletnie zaskoczona tym, to tam zastałam. Na kimś, kto pochodzi z niewielkiego kraju, przyjazd do szkoły, w której uczy się 4000 studentów muzyki, robi ogromne wrażenie. Po Berklee dostałam się na stypendium i przeprowadziłam się do Bostonu. Po trzech semestrach dostałam stypendium w New England Conservatory. I tak już zostałam. Przyjechałam do Stanów z myślą o pozostaniu tu na dwa lata, tymczasem mija już siódmy rok…

A fado? Przeczytałem, że Twoja wokalistyka właśnie z fado czerpie bardzo silne inspiracje. W jaki sposób Ty to widzisz? Jest tak w istocie, czy dziennikarze usłyszeli coś, czego Ty nie dostrzegasz?

Ja też kiedyś to czytałam, co bardzo mnie zaskoczyło, bo nie uważam, żebym miała mocne korzenie w fado (może osoba, która to napisała, nie słuchała mojej muzyki). Prawda jest taka, że dla pokolenia moich rodziców fado wiązało się faszystowskim dyktatorem Salazarem. Moi rodzice byli częścią rewolucji, więc u nas w domu nie słuchało się tej muzyki. Zaczęłam zwracać uwagę na fado dopiero, gdy wyjechałam z Portugalii. Podziwiam śpiewaków fado i nauczyłam się uwielbiać fado. Dużo o tym czytałam i właściwie jestem teraz zaangażowana w projekt ze społecznością portugalską w Newark, który kręci się wokół fado i jego poetyki. Jest to więc dla mnie nowy świat, ale lubię to.

Najpierw Berkley, potem New England Conservatory - to niemal normalna rutynowa droga, jaką przechodzi muzyk z Europy w USA.

Być może. Nie było aż tak wielu zagranicznych studentów w New England Conservatory, kiedy tam studiowałam. Jednak Boston jest właściwym miejscem do studiowania, a przebywanie tam zapewnia wyjątkową możliwość obracania się wśród ważnych muzyków, którzy kształtowali historię jazzu. Nauczyłam się tam naprawdę dużo i dobrze wykorzystałam mój pobyt w Bostonie.

Twój płytowy debiut nastąpił w USA, już po tym, jak przeniosłaś się do Nowego Jorku. Jak trafiłaś do Inner Circle Records Grega Osby’ego i na jego album „9 Levels”?

Poznałam Grega Osby’ego przez MySpace. Greg natrafił na mój profil, spodobała mu się moja muzyka i skontaktował się ze mną. Trochę się ze sobą komunikowaliśmy, aż Greg zaprosił mnie do śpiewania z nim. Zagraliśmy dwa koncerty, które były dla mnie zupełnie nowym i zadziwiającym doświadczeniem. Następnie naprosił mnie do udziału w swoim nowym labelu, który miał wystartować w Nowym Jorku tuż po uzyskaniu przeze mnie dyplomu. Dosłownie więc w momencie ukończenia studiów miałam występ z Gregiem Osbym w Village Vanguard, by zaraz wydać jego płytę „9 Levels" i nowy label. Jak dotąd wszystkie moje albumy wydane dostały pod szyldem Inner Circle.

Po raz pierwszy usłyszałem Cię na płycie „Providencia” Danilo Pereza. Danilo był jednym z Twoich nauczycieli. A Ran Blake? Jak się domyślam, jego także poznałaś, jeszcze studiując w New England Conservatory.

Danilo Perez i Ran Blake są moimi mentorami. Poznałam ich obydwu w NEC, chodziłam do nich na prywatne lekcje i to oni w bardzo dobry sposób ukształtowali moją wizję muzyki oraz podejście do niej i do życia w ogóle. Uwielbiam ich muzykę i ich ducha i mam nadzieję, że będę mogła stworzyć tak wiele dobrej muzyki jak oni. Są dla mnie ogromną inspiracją. Obaj nauczyli mnie bardziej używania moich uszu niż czytania muzyki z kartki. Muzyka wydarza się w czasie rzeczywistym i musimy być jej świadomi w danym momencie, więc występowanie z każdym z nich jest doświadczeniem zmieniającym życie. Nigdy nie wiesz, co zdarzy się za moment, ale cieszysz się każdą jego chwilą.

Danilo jest dla mnie źródłem radości i energii. Jest wspaniałym muzykiem. Praca, jaką wykonuje w Panamie ze swoją fundacją – uczenie dzieci z biednych rejonów jego kraju i organizacja Panama Jazz Festival – jest fenomenalna, nie wspominając o Global Jazz Institute w Berklee, gdzie przed młodymi studentami otwiera wiele drzwi. Jest jednym z najlepszych wykładowców, jakich kiedykolwiek miałam, i jednym z najlepszych muzyków, jakich kiedykolwiek spotkałam.

Jak to się stało, że nagrałaś z Ranem wspólną płytę? To wielki pianista, ale podobno nie jest łatwo namówić go do studyjnych nagrań. Przed laty udawało się to skutecznie Jeanne Lee, teraz Tobie. Znalazłaś się w ten sposób w doborowym towarzystwie.

Dobre rzeczy same się nam przytrafiają. Ran bardzo mnie zaintrygował swoją grą i zdecydowałam się studiować u niego. Kiedy się poznaliśmy, między nami kliknęło. Obydwoje uwielbiamy kino i obydwoje jesteśmy ciekawi świata. Ran nie jest typowym nauczycielem, który mówi ci, co masz robić. Zamiast tego pokazuje rzeczy, które kocha, i inspiruje cię do tego, by znaleźć to, co ty kochasz. Nasz repertuar stworzyliśmy podczas naszych lekcji prywatnych. Wówczas to o raz pierwszy zaśpiewałam z nim tekst piosenki. Sprawił, że zaczęłam tworzyć moje własne historie w ramach standardów jazzowych.

Czyj był pomysł nagrania sesji w duecie? Opowiedz, proszę, o tej sesji, o pracy z Ranem, o tym, czy spotkanie z nim było ważnym momentem Twojej kariery. A może ważniejsza niż kariera była możliwość pracy, tworzenia w bliskości jednego z najbardziej wyjątkowych, mądrych, ale także w jakiejś mierze działającym na uboczu wielkiej jazzowej sceny, muzyków.

Pomysł nagrania w duecie był mój. Ran grał na moim recitalu na zakończenie studiów na NEC i wszystkim się to podobało. Poprosiłam go więc, byśmy razem coś nagrali, a on się zgodził. Repertuar mieliśmy już dobrze przećwiczony, wybraliśmy zatem dwie daty i weszliśmy do studia niedaleko jego mieszkania w Brookline, MA. Każdego dnia nagrywaliśmy tylko przez dwie godziny, i niczego wcześniej nie określaliśmy, tylko graliśmy.

Ran jest jednym z moich najlepszych przyjaciół. Kontaktujemy się ze sobą regularnie, dzielimy się refleksjami o życiu i muzyce.

Śpiewanie z Ranem to wielkie wyzwanie i odpowiedzialność zarazem, ponieważ jedyna rzecz, jaka go obchodzi, to melodia i to, co gra wokół niej. Swoją grą tworzy wokół tekstu dramat, napięcie i melancholię. Ma dla wokalistów ogromny szacunek. Jego ulubieńcami są Chris Connor, Jeanne Lee i Billie Holiday. Mam wrażenie, że wiele nauczyłam się o wokalistach, tylko z nim przebywając. Dogłębnie wsłuchuje się w różnych artystów i studiuje całą ich karierę, co jest szalenie inspirujące.

Ran jest także ciekawy wszystkich rodzajów muzyki i ekspresji artystycznej. Jego namiętność do filmu noir jest niewiarygodna. Jej wyrazem jest noc Halloween na NEC. Co roku w ten dzień Ran organizuje wieczór na temat jednego ze swoich ulubionych filmów. Dokładnie dobiera sceny i prowadzi różne przedstawienia, w których występuje lub improwizuje kilka grup jego studentów, podczas gdy na ekranie rozgrywają się sceny z filmów.

Przejdźmy do Twojej najnowszej płyty, do „Mobile". Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to właśnie na niej najpełniej pokazujesz kierunek, w jakim podążają Twoje muzyczne rozmyślania. Zebrałaś tam świetnych muzyków, w Polsce są tylko trochę znani, jako sidemani, zwłaszcza Ted Poor czy Ben Street. W Jazzarium.pl recenzowaliśmy także ostatnią solową płytę Kris Davis, ale szczególną bliskość pomiędzy Tobą a gitarzystą André Matosem. Jeśli się nie mylę, to opowiedz, proszę, o nim – jest w Polsce kompletnie nieznanym muzykiem.

André Matos jest portugalskim gitarzystą, którego poznałam w Bostonie. Mieszka w Stanach od roku 2001 i jest absolwentem Berklee i NEC. Od początku rozwinęliśmy silną muzyczną relację, a dziś jesteśmy partnerami zarówno w życiu, jak i w muzyce (André jest moim mężem). Odkąd zaczęłam pisać muzykę, bardzo mnie wspiera w mojej wizji. Zawsze piszę muzykę z jego grą w głowie. Ciągle inspiruje mnie jego talent, pasja i ciężka praca. Zapoznał mnie z mnóstwem muzyki i z wieloma muzykami. Cieszę się, że mam takiego współpracownika. Poza moim kwintetem tworzymy również duet, ponadto on jest leaderem swojego własnego zespołu. Bądźcie czujni, bo André szykuje wspaniałą nową muzykę wraz z Billym Mintzem, Eivindem Opsvikiem i Jacobem Sacksem.

Jest raczej nieszczególnie częstą sytuacją, by w tak otwarty sposób muzycy przyznawali się do inspiracji wielką światową literaturą. W twojej twórczości to ważny wątek. Herodot, Steinbeck i inni. Czy w kontekście muzyki literatura fascynuje Cię w ogóle, czy tylko w szczególny sposób postanowiłaś uhonorować pisarzy drogi, podróżników, ludzi piszących w nieustannym ruchu?

Tak właściwie to myślę, że wszystko w życiu jest źródłem inspiracji. Uwielbiam czytać i literatura mnie fascynuje. Tym, co wpędziło w ruch ten projekt, był fakt, że podczas pierwszego roku mojego pobytu w Nowym Jorku zdałam sobie sprawę, że czytałam w zasadzie tylko historie podróżników. To jest temat przewodni mojego albumu: podróżnicy i poszukiwacze przygód. Czułam, że nadaję na tej samej fali z takimi - czy to prawdziwymi, czy fikcyjnymi - postaciami, które opuściły swój kraj, by odkrywać świat.

Nie będę ukrywał, że spotkanie w tym gronie Ryszarda Kapuścińskiego to coś, co mile łechce każdego Polaka. Jak odbierasz jego twórczość, co w niej jest dla Ciebie najcenniejsze, co szczególnie zwraca Twoją uwagę? Pytam o to także dlatego, że nie tak dawno powstała w Polsce jego biografia, w której autor wyciągnął na wierzch niekiedy niezbyt dobrze świadczące o Kapuścińskim szczegóły biografii. Jak Ty postrzegasz jego postać?

Uwielbiam dzieła Kapuścińskiego. Pierwszą jego książką, jaką przeczytałam, był „Heban”. Podobała mi się w każda strona. Poszukałam zatem wszystkich jego książek. Sposób, w jaki postrzega innych i opisy jego odkryć są absorbujące. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego uwielbiam jego dzieła. Dla mnie po prostu stały się one jak narkotyk. Uwielbiam także „Podróże z Herodotem”, które właściwie powiodły mnie do przeczytania „Dziejów” Herodota. To dlatego zatytułowałam moją piosenkę „Travelling with Kapuściński” („Podróżując z Kapuścińskim”). Jego książki przeniosły mnie do innego świata i wiele nauczyły o gatunku ludzkim.

Słyszałam o tej biografii, ale nie miałam okazji jej przeczytać. Jestem pewna, że wszyscy mamy w swoim życiu sprawy, których nie chcemy wystawiać na światło dzienne, a rzeczywistość Kapuścińskiego była zupełnie inna od dzisiejszego świata. Ale kogo to obchodzi? Jego działa są nadal zadziwiające. Spróbuję jednak zdobyć tę biografię po angielsku!

Trafiłaś na okładkę „Jazziz". To ważny, jak sądzę, moment w twojej karierze, a szczególnie w kwestii promocji Twojej muzyki. Jakie są Twoje dalsze plany? Przygotowujesz następną płytę? Jeśli tak, to czy możesz zdradzić jakieś związane z tym szczegóły?

Jestem bardzo podekscytowana przyszłością! Zamierzam nagrać nowy album z Ranem Blakiem w przyszłym miesiącu w Lizbonie. To będzie nagranie na żywo i już przygotowujemy zupełnie nowy repertuar. Kończę także nagranie w duecie z André Matosem i piszę nową muzykę. Jeszcze nie wiem, co z tej nowej muzyki wyjdzie, ale w tym cały urok – pozwolić się temu toczyć i dać się zaskoczyć.

No i oczywiście: kiedy przejedziesz do Polski?

Kiedy tylko nadarzy się okazja. Nigdy tam nie byłam, a bardzo bym chciała. W Polsce jest wielu wspaniałych muzyków, a i o samym kraju słyszałam wiele dobrych rzeczy! Mam więc nadzieję, że będzie to wkrótce.