Roland Dahinden – Podejmij ryzyko i baw się tym!

Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Roland Dahinden to szwajcarski kompozytor, improwizator, puzonista, a także człowiek któremu nic nie jest obojętne. Opowiedział mi o najnowszym albumie „Dancing a Stone”, współpracy ze swoją żoną i inspiracjach zaczerpniętych od Johna Cage’a i Anthony’ego Braxtona. W rozmowie z Rolandem przede wszystkim, na pierwszy plan wyszły wartości, którymi kieruje się zarówno w życiu, jak i muzyce: wolność, równość i szacunek do drugiego człowieka.

 

Twoje ostatnie wydanie “Dancing A Stone” jest mocno poetyckie, stymuluje wyobraźnię, pokazuje całą paletę różnych emocji. Czy myślisz o tych aspektach kiedy komponujesz? Czy raczej skupiasz się na strukturze kompozycyjnej?

O swoich kompozycjach myślę raczej w ściśle muzyczny sposób. Razem z trio, idziemy tam gdzie prowadzi nas dźwięk. To bardzo delikatne oddziaływanie, z jednej strony pomiędzy muzykami a z drugiej strony pomiędzy aktywnym graniem pełnym przestrzeni, po to by mogło zdarzyć się coś niespodziewanego.

 

Dlaczego album  “Dancing A Stone” zdecydowaliście się nagrać razem z Cameronem Harrisem?

Z Hildegard gramy razem od ponad trzydziestu lat. Ale oprócz grania w duecie uwielbiam grać w trio. Przez ostatnie piętnaście lat zaczęliśmy otwierać się na nowych muzyków. Jak dochodzi do tych współpracy? Najważniejsze w tym wszystkim, to wybór odpowiedniej osoby. W muzyce improwizowanej nie ma nic waźniejszego niż pasujący do siebie muzycy: ich umiejętności, ich podejście do wolności, ich wyobraźni, doświadczenie. „Dancing a Stone” nagraliśmy razem z Cameronem Harrisem. Współpracujemy z nim ponad pięć lat. W tym czasie rozwinęliśmy nasz język, wytowrzyliśmy wspólną energię, po to by wspólnie popracować nad albumem.

 

A jaki jest najważniejszy techniczny aspekt podczas nagrań?

Jest ich wiele: odpowiednia inżynieria dźwięku, studio, dobry fortepian. Natomiast zdecydowanie najważniejszy jest czas. Nigdy nie nagrywamy w pośpiechu. Gramy z długimi przerwami na kawę, na rozmowę. Innym razem przerwy są wypełnione ciszą. Cały czas jesteśmy mocno skupieni na nagrywanym materiale. W przypadku „Dancing A Stone” nagraliśmy około trzydzieści take’ów. To naprawdę sporo, ale nie chcieliśmy przyspieszać tego procesu. Z tych trzydziestu, wspólnie wybraliśmy te najlepsze i ustaliliśmy kolejność na płycie. Hildegard nadała tytuły utworom. Bardzo interesuje się poezją, dużo czyta i zawsze dba o to, by frazy były pełne pięknych znaczeń.

 

Hildegard to Twoja żona. Współpracujecie ze sobą na codzień także na scenie.

Przede wszystkim Hildegard to inspirujący muzyk i artystka. Dzielenie razem z nią życia to dla mnie dar od losu. Nie jesteśmy już w stanie odseparować drogi prywatnej od artystycznej. I jestem za to ogromnie wdzięczny.

Jak wygląda process komponowania u Ciebie? Gdzie to robisz najczęściej?

Komponuję wszędzie. Właściwie cały czas coś się dzieję w mojej głowie. Aby to zapisać potrzebuję chwili odpoczynku, najczęściej w naszym domku w górach. Obecnie komponuję utwór dla Garetha Davisa na klarnet basowy, perkusję i elektronikę.

Współpracowałeś z wielkimi kompozytorami klasycznej muzyki współczesnej jak Alvin Lucier czy John Cage, ale także z wielkimi improwizatorami jak Anthony Braxton. Czego się od nich nauczyłeś?

Przez te współprace nauczyłem się jak ważne jest bycie autentycznym i bezpośrednim w muzyce. Są jednak pewne różnice, które warto tu przywołać. Kiedy współpracowałem z Johnem Cagem zawsze starałem się być bardzo dokładny, rozumieć każdy nawet najmniejszy aspekt jego twórczości. Skupiałem się więc na jego tekstach, sztuce wizualnej, filozofii. Dopiero potem przechodziłem do nut. Za wszelką cenę chciałem podążać za jego ideami. Być tak dokładnym jak to tylko możliwe. A przy tym wszystkim, na bazie tej wiedzy zbudować wolność i piękno. Jeśli chodzi o Anthony’ego Braxtona – tutaj z kolei wszystko dotyczy wolności. Po moim pierwszym koncercie razem z Anthony’m byłem dość zadowolny ze swojej gry. Miałem wrażenie, że zagrałem bardzo czytelnie, wyraziście i dokładnie. Anthony podszedł do mnie po koncercie i powiedział: „Roland, świetnie grasz, ale wiesz co? Podejmij ryzyko i baw się tym.” Zachęcał mnie od popełniania błędów, poszerzał moje granice, pchał na skraj moich możliwości. Twierdził, że błędy zaprowadzą mnie do czegoś nowego. I miał rację.

Pracujesz na całym świecie, w różnych środowiskach i kulturach. Jak sobie z tym radzisz? Czy widzisz jakieś różnice pomiędzy muzykami w zależności od tego skąd pochodzą?

W muzyce chodzi o budowanie wspólnoty, dlatego też zamiast o różnicach wolałbym mówić o szczegółach typowych dla danej społeczności. Jako muzycy, musimy być pełni szacunku dla każdej kultury. Powinniśmy też być świadomi historii i obecnej sytuacji na świecie. Nie można być obojętnym. Kiedy razem z trio mieliśmy trasę koncertową po Południowej Afryce graliśmy na trzech rożnych festiwalach. Podczas tych koncertów na scenie występowali wyłącznie biali muzycy. Byliśmy tym bardzo zdziwieni i zaniepokojeni. Dostaliśmy zaproszenie od organizatorów na przyszły rok, ale stwierdziliśmy, że nie jesteśmy zainteresowani współpracą na takich zasadach. Praca bez uwzględnienia społeczności czarnoskórych jest wykluczająca. Bardzo chętnie zagralibyśmy tam ponownie, ale tylko kiedy moglibyśmy współpracować z lokalną społecznośćią, bez względu na kolor skóry. To nasz obowiązek by rozumieć sytuację polityczną i społeczną. Muzycy muszą reagować.