Przestałem się obawiać - wywiad z Michałem Aftyką

Autor: 
Rafał Zbrzeski (Radio Kraków)
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Swiderski (slider)
Maciej Rybicki (Photo 1, 2)
Wojciech Grzędziński (zdjęcie koncertowe)

Mimo młodego wieku zgromadził już doświadczenie gry w różnych zespołach i zdobył nagrody w kilku ważnych konkursach muzyki jazzowej i improwizowanej. Zaliczany jest do grona najbardziej interesujących instrumentalistów swojego pokolenia. Kontrabasista Michał Aftyka w ubiegłym roku debiutował w roli lidera płytą „Frukstrakt”, a na horyzoncie rysuje się już drugi album jego kwintetu.

 

- Stosunkowo niedawno ukazał się Twój debiutancki album w roli lidera. W moim odczuciu płyta bardzo ciekawa, a jednym z wątków, które chciałbym poruszyć w związku z tym wydawnictwem jest skład zespołu, który Ci towarzyszy. Skonstruowałeś grupę bazując na muzykach młodych i bardzo młodych. Właściwie wszyscy członkowie Twojego zespołu to świeże nazwiska na polskiej scenie jazzowej, niemniej uważam, że postawiłeś na jednych z najciekawszych przedstawicieli Twojego pokolenia.

Faktycznie. Muszę się zgodzić, że muzycy, którzy wchodzą w skład kwintetu należą do najlepszych instrumentalistów w moim przedziale wiekowym. Saksofonista Marcin Konieczkowicz i perkusista Stefan Raczkowski są minimalnie starsi, z kolei trębacz Marcin Elszkowski jest o rok ode mnie młodszy. Jedynie grający na wibrafonie i ksylofonie Tymon Kosma jest młodszy od nas o kilka lat, ale absolutnie nie przeszkadzało to ani jemu ani nam w nawiązaniu świetnego kontaktu.

Nie kusiło Cię, żeby zaprosić do współpracy kogoś z grona bardziej doświadczonych muzyków? Kogoś o uznanej już pozycji w jazzowym światku, żeby mówiąc niezbyt ładnie – jego nazwisko pociągnęło płytę pod względem promocyjnym?

Zdaję sobie sprawę, że zabieg o którym mówisz bywa stosowany przez niektórych młodych muzyków. Od razu zaznaczę, że jestem jego gorącym przeciwnikiem. Zdarza mi się trafiać na płyty, które zostały nagrane z myślą, żeby to nazwiska muzyków błyszczały. Albumy „projektowe”, które nagrane zostały przez jakiś specjalnie stworzony na daną okazję skład złożony z bardziej i mniej znanych muzyków. Zazwyczaj na takich krążkach od razu słychać, że nie gra tam zespół. Owszem wiadomo, że grają bardzo dobrzy instrumentaliści, niby wszystko działa według reguł sztuki, ale jednak czegoś brakuje. Mnie chodziło o stworzenie grupy, która wspólnymi siłami będzie zdolna tworzyć swoją własną jakość. Chciałbym powiedzieć „nową jakość”, ale wyrażenie to biorę w duży cudzysłów. Ważne dla mnie było też, żebyśmy czuli się dobrze ze sobą także na płaszczyźnie pozamuzycznej. Stąd taki właśnie wybór. Żartobliwie mógłbym powiedzieć, że to najlepsi muzycy spośród tych, których najbardziej lubię.

Mówisz o ważnej rzeczy. Jeśli dobrze rozumiem masz na myśli porozumieniu, które wykracza poza znajomość swojej roli w zespole i umiejętność prawidłowego odegrania materiału.

Uważam, że zespół nie tylko powinien działać w sensie technicznym, ale powinno też dziać się w nim coś więcej. Oczywiście zespół stworzony z tak różnych osobowości to skomplikowany organizm, powiedziałbym nawet, że nieprzewidywalny. Rzeczywiście kiedy o tym pomyślę, to widzę, że kompletnie nie dało się przewidzieć jaki efekt da zestawienie ze sobą tych akurat instrumentalistów, podobnie jak tego, że tak znakomicie będą uzupełniać się na scenie. Zresztą nie tylko tam. Zarówno w kwestiach muzycznych jak i życiowych mamy różne podejścia, ktoś jest bardziej ekspresyjny, ktoś inny bardziej stonowany. Nie chcę zapeszać, ale póki co - działa to wyśmienicie.

To dobrze wróży na przyszłość, a ta rysuje się dość ciekawie, bo jak na debiutujący zespół dość szybko pojawiła się perspektywa nagrania i wydania drugiego albumu.

To jest wyjątkowa sytuacja. Wszystkim życzę, żeby przydarzyła im się na początku kariery taka możliwość, ale faktycznie jest to efektem zbiegu wyjątkowo sprzyjających okoliczności.

A jak radzisz sobie z pogodzeniem roli kontrabasisty w zespole i przynależnej liderowi odpowiedzialności za grupę? W historii światowego jazzu jest sporo liderów-kontrabasistów, w naszym kraju nie jest to zjawisko nadmiernie często występujące.

Faktycznie, choć i w Polsce było i jest przynajmniej kilku kontrabasistów, którzy wzięli na siebie trud prowadzenia własnego zespołu, ale rzeczywiście zdarza się to stosunkowo rzadko. Przyczyn takiego stanu rzeczy może być kilka, a pierwszą, która przychodzi mi do głowy jest ilość pracy, którą wykonują kontrabasiści w innych zespołach. Prowadzenie własnego składu jest przecież mocno angażujące i czasochłonne. Choć ostatnio pojawiło się kilka albumów nagranych przez basistów i są to rzeczy dość interesujące.

Bardzo lubię płyty kontrabasistów, którzy nie traktują swojego instrumentu w sposób solowy, takich, którzy mając świadomość roli jaką pełnią w składzie potrafią komponować z myślą o całym zespole, nie czyniąc z innych muzyków tła dla swoich partii. Rola kontrabasu jako instrumentu, który trzyma całość w ryzach i sama kompozycja - zasadniczo to są rzeczy, które najbardziej mnie interesują.

 

Twoim zdaniem lider nie powinien spychać w cień pozostałych członków zespołu?

Zdecydowanie. Nie tak rozumiem zespół, może trochę dlatego, że w dużej części wychowałem się na muzyce rockowej, zespołach typu Pink Floyd. Etos muzyka w jazzie i w rocku różni się od siebie. W jazzie długo pokutowało i do dziś jeszcze trochę pokutuje postrzeganie muzyka poprzez pryzmat jego indywidualności, objawiające się na przykład w tym jak dużą wagę przywiązuje się do grania solowych partii. Muzyka rockowa dużo bardziej opiera się na współpracy, kolektywnym, zespołowym graniu i tworzeniu. Markę tworzy cały zespół i o to mi chodzi.

Wiadomo, że jednym z elementów składowych  jazzu jest improwizacja i to też bardzo mnie pociąga, ale nie w kontekście tego, że ja muszę zagrać najlepszą solówkę, pokazać swoje ego. Moim zdaniem improwizacja też służy temu, żeby pokazać jaki jest zespół.

Chyba udało się to podejście zawrzeć na Waszym debiutanckim albumie. Utwory z „Frukstrakt” w dużej części sprawiają wrażenie tworzonych kolektywnie.

Na pewno w kręgu jazzowym są płyty, na których spotkać można więcej spontanicznego, wspólnego tworzenia. W tym przypadku jednak, większość muzyki została wcześniej przeze mnie skomponowana. Nie zmienia to faktu, że wkład członków kwintetu w interpretację, sposób wykonania, dokładanie także własnych pomysłów do kompozycji, jest ogromny. Każdy z muzyków pracował nad tym, żeby całość usprawnić i doprowadzić muzykę do finalnego kształtu.

Wspomniałeś o tym, że lubisz płyty kontrabasistów, którzy komponują muzykę dla zespołu. Kontrabasista ma jasno określoną rolę w zespole, zazwyczaj jest w „drugiej linii” i ma za zadanie spinać w całość to co dzieje się w zespole, a więc musi patrzeć na grupę muzyków w sposób całościowy. Jak Ty z tej perspektywy widzisz pisanie muzyki?

To jest pytanie, na które nie potrafię chyba udzielić zwięzłej odpowiedzi. Nie mam żadnego wykształcenia w kierunku kompozycji, więc działam raczej intuicyjnie. Nie mam ustalonego planu, nie mam rzeczy, od których zazwyczaj zaczynam pracę nad utworem. Czasem jest to jakiś ściśle matematyczny pomysł, czasem jakaś figura basowa… Tak naprawdę chyba każda z kompozycji powstała w inny sposób.

Wydaje mi się, że dzięki temu, że współtworzyłem już kilkanaście zespołów, mogłem zaobserwować w jaki sposób do pisania muzyki podchodzą moi koledzy. To dało mi pole do przemyśleń i wniosków w jakim stanie chciałbym przynosić muzykę na próby. Dążyłem do tego, żeby przynosić na próby kwintetu zapis na tyle wyraźny, aby przekazać kolegom mój pomysł, kolor jaki chcę uzyskać, tak by nie powstawały jakieś wątpliwości na podstawowym poziomie. Jednocześnie starałem się, by pozostawić im miejsce na wkład interpretacyjny, przestrzeń, w której mogą poczuć się swobodnie. Jednocześnie kwintet to wciąż tak niewielki skład, że mogę opierać się na intuicji. Potrafię wyobrazić sobie jak wiele planów mogę zmieścić, który instrument ma być na jakim planie, a to, że w zespole mam naprawdę wybitnych muzyków sprawia, że wiele rzeczy można sprawdzić, zweryfikować, zaakceptować lub odrzucić. To bardzo usprawnia cały proces nadawania ostatecznego kształtu utworom.

Kompozycje z albumu „Frukstrakt” charakteryzują się dużą różnorodnością, choć stylistycznie zamykają się w spójnej koncepcji. Jednak w jej ramach pojawia się bardzo wiele wątków, barw, przestrzeni, w których muzyka nabiera cech indywidualnych. Mimo to czuć, ze jako lider trzymasz nad wszystkim pieczę, i że ta muzyka wychodzi od Ciebie. Nie jest chyba łatwe osiągnięcie takiego balansu by stylistycznie domknąć program albumu, a jednocześnie uczynić muzykę tak różnorodną. Zastanawiałem się czy masz jakiś klucz, który pomaga Ci w wyborze tematów?

Myślałem o tym ostatnio. Rzeczywiście jest jeden klucz w wyborze materii, którą bierzemy na warsztat. Odpowiedź jest dość oczywista – to intuicja. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że podczas pisania muzyki na płytę nie myślałem w ogóle o tym czy powinienem napisać utwór spokojny, czy bardziej dynamiczny, czy brakuje czegoś szybkiego lub czy powinienem sięgnąć po jakąś konkretną stylistykę. W tym procesie w ogóle nie było elementu kalkulacji. Może nie zastanawiałem się też nad tym specjalnie, bo nie miałem na to zbyt wiele czasu.

Jednak przed wejściem do studia, mając świadomość różnorodności przygotowanych utworów, pojawiła się w mojej głowie obawa czy w efekcie zamiast spójnego albumu nie otrzymamy zlepku kompozycji, które kompletnie nie będą ze sobą współgrały. Czy każda nie będzie z innej parafii. Wtedy zacząłem się zastanawiać jakie płyty lubię, i dlaczego one działają jako całość? Zdałem sobie sprawę, że są to albumy, które gra zespół posiadający charakterystyczne, spójne od początku do końca brzmienie, także w kontekście miksu i postprodukcji. Przestałem się obawiać, bo dotarło do mnie, że posiadanie zgranego, pracującego wspólnie zespołu jest wartością, z której wynika, że można napisać właściwie wszystko i będzie to spójne.

Nawiążę do tego co Twój wydawca napisał w notce dołączonej do płyty. Pojawia się tam wyraźny dualizm Twoich inspiracji. Z jednej strony osobiste doświadczenia, z drugiej doświadczenia wspólnotowe, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że można je nazwać pokoleniowymi. Jednak na tym nie koniec, bo z jednej strony są to impulsy pochodzące z otaczającej nas rzeczywistości, z drugiej odwołujesz się do literatury XX wieku. Trop literacki wydaje mi się szczególnie interesujący.

Sporo podpowiedzi dotyczących inspiracji literackich znajduje się w samych tytułach kompozycji. „Nagi sad” to odwołanie do Wiesława Myśliwskiego, jednego z moich ulubionych polskich pisarzy – i to akurat przełom XX i XXI wieku. „Możliwość śniegu” to z kolei nawiązanie do powieści „Możliwość wyspy” Michela Houellebecqa. Treść książki nie wpłynęła co prawda na kształt muzyki, ale sama fraza tytułowa jest moim zdaniem tak genialna, że postanowiłem ją sparafrazować. „Trzeci papieros bezsenności” zaczerpnąłem z „Gry w klasy” Julio Cortázara. Tymi słowami zaczyna się jeden z rozdziałów, tej szalenie intrygującej, także pod względem formalnym książki. Zabieg „formalny”, który zastosował Cortázar pisząc „Grę w klasy” znajduje swoje odbicie w kompozycji. Nawiązałem też do „Głosu Pana” Stanisława Lema, który dostarczył mi wielu tematów do przemyśleń.

„Ocean” przywodzi mi na myśl powieść Cromaca McCarthy’ego „Droga”.

To także nawiązanie do Lema i oceanu z „Solaris”.

Zgaduję, że kompozycja wieńcząca płytę „Czas utracony” to odwołanie to „Raju utraconego”?

Niestety znów nie trafiłeś. To nawiązanie do tytułu ostatniego tomu „W poszukiwaniu straconego czasu”  Marcela Prousta, zatytułowanego „Czas odnaleziony”.

Dwa razy nie trafiłem, ale to chyba pokazuje jak Twoja muzyka jest uniwersalna, i że każdy słuchacz może w niej odnaleźć ślady własnych inspiracji oraz podążyć podczas słuchania zupełnie innymi ścieżkami, niż te którymi poruszałeś się podczas komponowania. Odwołując się raz jeszcze do „Gry w klasy”, zaryzykuję stwierdzenie, że „Frukstrakt” to album, którego każdy może słuchać na swój sposób.

Nie pomyślałem o tym wcześniej, ale jest to chyba najmilsza rzecz jaką zdarzyło mi się usłyszeć na temat tej płyty.

Podobno sam tytuł płyty „Frukstrakt” po prostu Ci się przyśnił, to dość abstrakcyjna droga wyboru tytułu debiutanckiego krążka.

Zgadzam się w zupełności, ale pewnie drugi raz to się nie przydarzy. Słowo które nie istnieje w żadnym ze słowników, rzeczywiście pojawiło się w moim śnie. Senny akcent pojawia się też na rozpoczęcie płyty w postaci utworu „Koszmar”, myślę, że warto jednak zaznaczyć, że większość utworów powstała bez tytułów, oznaczałem je tylko liczbami rzymskimi, ale zaczęły nam się strasznie mieszać na próbach.

Celowo pominąłem w odpowiedzi na pytanie o inspiracje literackie kompozycję „Jaszczur spod znaku panny”. Napisałem ją w trakcie, kiedy czytałem i słuchałem dużo Tomasza Stawiszyńskiego, filozofa, który zajmuje się m.in. teoriami spiskowymi. Jedną z bardziej popularnych jest ta, że światem rządzą reptilianie. Tomasz Stawiszyński rozprawia się z nią w sposób racjonalny, ale nie pozbawiony miejsca na element duchowości. Ja trochę robiąc unik od literatury, i trochę obok owej racjonalności wyśniłem słowo, które nie istnieje. Uznałem, że to świetny pomysł na tytuł płyty – trochę na zasadzie kontrastu.

Z tego co mówisz wynika, że jesteś człowiekiem dość mocno stąpającym po ziemi i taki sposób wyboru tytułu stanowi ciekawy kontrast dla Twojej osobowości.

Bliskie jest mi racjonalne podejście, ale jednocześnie uważam, że istnieje ogrom zagadnień, na których temat wiemy niewiele, albo nie wiemy niczego. Można chyba ten tytuł odczytać trochę jako hołd dla tego co jest jeszcze zasłonięte przed nauką i skrywa się poza obszarem dostępnej nam wiedzy. Wciąż tak naprawdę nie wiemy skąd u ludzi np. potrzeba religijności, być może nigdy się tego nie dowiemy, podobnie jak ja nie dowiem się skąd w mojej głowie pojawiło się to słowo.

Ciekawe jest to, że pomimo skomplikowanego procesu dowodzenia w świecie nauki, pomimo bardzo wysokich wymagań jakościowych jeśli chodzi np. o interpretację badań itp., wciąż istnieje szansa, że to co uznajemy za fakt może być tylko częścią prawdy. Nie wspominając o rzeczach których po prostu nie wiemy. Podobnie kilka razy głoszono już koniec fizyki, a okazuje się, że wciąż pojawiają się nowe wyzwania, nowe pytania i tak naprawdę nie można jednoznacznie stwierdzić, w którym punkcie odkrywania prawdy o świecie jesteśmy jako ludzkość. Jak wiele jeszcze tajemnic przed nami i dokąd zaprowadzi nas ich badanie.

Myślę, że można znaleźć tutaj paralelę łączącą naukę z muzyką improwizowaną i jazzem. Bo przecież mimo znajomości historii muzyki, ukończenia szkół, zdobyci warsztatu i praktyki, właściwie każdego wieczoru artyści wychodząc na scenę nie mają stuprocentowej pewności dokąd zaprowadzi ich muzyka i co się wydarzy.

Zdecydowanie. Myślę, że to nawet nie do końca dotyczy tylko jazzu i muzyki improwizowanej, bo w każdym rodzaju twórczości są obecne elementy nieprzewidywalne, choć rzeczywiście w improwizacji są one szczególnie jaskrawe i widoczne. Po prostu w tego rodzaju twórczości pozostawiamy dużo większy nawias na „dzianie się”, niż ma to miejsce w rocku czy w popie. O ile w studiu proces twórczy nastawiony jest na osiągnięcie konkretnego rezultatu, to podczas koncertów nie ma już tej presji. Na pierwszy plan wysuwa się wtedy spontaniczność, można pozwolić sobie na większą swobodę i podejmowanie ryzyka. I to, że komuś coś nie wyjdzie zgodnie z pierwotnym założeniem trzeba weryfikować w czasie rzeczywistym i wyciągając na bieżąco wnioski modelować grę zespołu tak by nadać temu sens. Pomyłka w żadnym wypadku nie oznacza katastrofy, tylko punkt do zmiany optyki i umieszczenia tego w kontekście tego co wiemy, potrafimy i co dalej możemy z tym zrobić. Wtedy nie ma szansy na powtórkę, zagranie czegoś jeszcze raz, należy działać. Koncerty to dla mnie jeden z najpiękniejszych rodzajów adrenaliny.

Kończąc naszą rozmowę chciałem jeszcze zapytać o Twój udział w programach „Jazzowy Debiut Fonograficzny” oraz „Współbrzmienia”.. W obu Twój kwintet został dostrzeżony i doceniony, czego efektami jest album „Frukstrakt” oraz druga płyta, która jak rozumiem, jeszcze nie została nagrana.

Tak, na drugi album dopiero tworzę kompozycje, więc jest on wciąż w fazie mocno koncepcyjnej. Jak już wcześniej wspomniałem ta sytuacja jest mocno wyjątkowa i na pewno ogromnie motywująca dla debiutanckiego zespołu. Oba te konkursy są bardzo dobrze przygotowane i naprawdę wiele oferują uczestnikom. „Jazzowy Debiut fonograficzny” miał już kolejną edycję, a na przestrzeni lat dzięki temu programowi ukazało się naprawdę sporo wartościowych płyt młodych muzyków, z kolei fundacja Most The Most po raz pierwszy zorganizowała konkurs „Współbrzmienia” i tutaj naprawdę byłem zaskoczony bardzo pozytywnie. Mam na myśli zarówno poziom uczestników jak i poziom organizacji całej imprezy ale i ilość i jakość wsparcie, które jako zwycięzcy otrzymaliśmy od organizatorów. Z czystym sumieniem mogę polecić udział w obu tych przedsięwzięciach każdemu kto rozważa taką możliwość.

Jak wspomnieliśmy w wyniku zwycięstwa w konkursie „Współbrzmienia” powstaje druga płyta Twojego kwintetu, czy już teraz przeczuwasz jaka ona będzie? Czy jest na przykład coś, czego z perspektywy czasu zabrakło Ci na „Frukstrakt”, a co chciałbyś zawrzeć w nowo powstających utworach?

Na „Frukstrakt” nie brakuje mi niczego, uważam ten krążek za kompletny i skończony. Jeśli chodzi o nowe rzeczy, to wrócę do wcześniejszego pytania. Różnorodność utworów, o której rozmawialiśmy wynika tez z tego, że unikam powtarzalności, jeśli uznaję utwory za zbyt podobne do siebie, to je odrzucam. Obecnie mam trochę pomysłów na zupełnie nowe rozwiązania, ale nie mam pewności czy zastosuję je w muzyce kwintetu, czy zostawię je dla całkowicie innego składu. Tego dowiemy się w przyszłości.