Izumi Kimura – Słuchanie, zaufanie i brak oczekiwań

Autor: 
Marta Jundziłł

Izumi Kimura to pochodząca z Japonii pianistka i kompozytorka, mocno związana ze sceną improwizowaną. Swój ostatni album „Illuminated Silence” nagrała wraz z Barrym Guy’em i Gerry’m Hemmingwayem. Opowiedziała mi o kulisach nagrań, swojej niezawodnej intuicji i o tym czego wymaga od niej gra w zespole.

Swoje dzieciństwo spędziłaś w Japonii. Następnie zdecydowałaś się na przeprowadzkę do Irlandii. Dlaczego akurat tam?

Dorastałam w Japonii w latach 80. i 90. w bardzo zmaterializowanym społeczeństwie. W tamtym czasie ekonomia i gospodarka Japonii była na bardzo wysokim poziomie. Każdego dnia ludzie zbyt pożądliwie podchodzili do pieniędzy, komfortu, sukcesu. Jako małej dziewczynce, ciężko było mi zauważyć, co dokładnie jest nie tak w tym świecie, ale ta atmosfera w jakiś sposób źle na mnie oddziaływała. Cały czas powtarzałam sobie „nie może tak być” i podświadomie pracowałam nad tym by stamtąd uciec, wydostać się na świeże powietrze. Potrzebowałam przestrzeni, prostoty i przede wszystkim prawdziwej komunikacji pomiędzy ludźmi, z którymi można wdać się w interakcje. W Japonii czułam wiele fałszu.

Irlandia była dla mnie nieznanym i bardzo tajemniczym miejscem. Irlandzką muzykę pokazał mi mój bliski przyjaciel. W jakiś sposób bardzo szybko ta kultura, kraj i ludzie stali się dla mnie mocno interesujący. Byłam młodą, bardzo zmęczoną osobą z dużym pragnieniem wyrażenia siebie. Od samego początku czułam, że Irlandia w jakiś sposób mnie wyswobodzi, da mi klucze do wolności. Pomyślałam więc: „Ok., Jadę tam. Wiem, że to na pewno coś dla mnie”. Być może brzmi to nieco niezrozumiale. Zawsze ciężko mi to dokładnie wyrazić. To po prostu bardzo silne, intuicyjne działanie. Do Irlandii przybyłam sama z jedną walizką. Zastałam tu bardzo dużo lodowatego powietrza i zaczęłam zupełnie inne życie. Teraz to mój dom, jestem bardzo wdzięczna, że mogę tu być. Myślę, że mogę powiedzieć, że udało mi się znaleźć „to coś” w Irlandii, choć ciężko mi określić, co to naprawdę jest. Znam wielu ludzi, którzy wyemigrowali do Irlandii i również mają podobne odczucia.

Ostatnio nagrałaś album „Illuminated Silence”. Przewodzisz na nim trio, w którym grasz z bardziej doświadczonymi od siebie muzykami. Dlaczego zdecydowałaś się nagrać płytę z Gerry’m Hemingwayem i Barry’m Guyem?

Podobnie jak z przyjazdem do Irlandii, to był po prostu impuls. Kiedy zobaczyłam Barry’ego i Gerry’ego grających ze sobą, kilka lat temu, pomyślałam: „Ok, nie wiem jak tego dokonam, ale jakimś cudem muszę z nimi zagrać”. Poczułam, że muzycznie jest to mój klucz do wolności. Wiedziałam też, że bardzo wiele się od nich nauczę. Byłam zszokowana, gdy poprzez muzykę pokazali mi czego tak naprawdę szukam. Ale byłam gotowa zaakceptować to wyzwanie. W 2017 poprosiłam by zagrali ze mną, jako duet trzy koncerty w Irlandii. Było to dla mnie bardzo inspirujące doświadczenie. Barry i Gerry współpracowali ze sobą już wcześniej, trio stało się więc naturalnym następstwem. Współpraca z nimi okazała się zaskakująco spokojna i pełna dobrej zabawy. Byli dla mnie bardzo wspierający i zawsze pozytywnie nastawieni.

“Illuminated Silence” to muzyka improwizowana, w której da się wysłyszeć mocno zarysowane tematy i motywy, głównie na fortepianie. Czy na początku Twojej współpracy z Barry’m i Gerry’m opowiedziałaś im o swoich pomysłach? Pokazałaś akordy, nuty na których później bazowaliście improwizując, a może odwrotnie: po prostu zaczęliście wspólnie grać, a podczas improwizacji wyłoniliście tematy i motywy?

Przed tym jak zaczęliśmy nagrywać, wysłałam chłopakom moje pomysły, ale nie żadne nuty czy akordy, tylko słowa i koncept. Nie chciałam prosić ich by grali według określonej kolejności i schematu. Po prostu chciałam stworzyć przestrzeń, w której możemy się spotkać i pograć ze sobą. Podczas improwizacji zawsze staram się znaleźć melodię, która przeważa nad rytmem i harmonią danego momentu. Tak naprawdę każda z tych melodii może stać się potencjalnym tematem danego utworu. Barry przyniósł swoją muzykę, która miała już trzon melodyczny i akordowy, jako strukturę do improwizacji. Więc wspólnie pracowaliśmy zarówno na napisanym materiale i kreowaniu programu. Niektóre utwory są ze sobą scalone lub zawierają się w innych kawałkach.

Na „Illuminated Silence” nagraliście jeden utwór z repertuaru Agustina Fernandeza – „How To Go Into A Room You Are Already In”. Dlaczego akurat ten kawałek?

To zasługa Barry’ego. Przyniósł ten utwór na próbę. Zagraliśmy go i natychmiast chcieliśmy wrzucić do materiału na płytę. To bardzo piękny kawałek.

Podczas utworu słychać śpiew.

To Gerry śpiewa. Kiedy po raz pierwszy zagraliśmy ten utwór, zaczął śpiewać, pomimo że nie znał tego utworu. Jego głos blendował i zderzał się z napisanymi nutami. Stworzyło to piękny efekt, spotęgowało w jakiś sposób nastrój utworu. Oprócz głosu używał również mechanicznej pozytywki, pozwalając w naturalny sposób dziać się rzeczom magicznym. Bardzo prosty i piękny przykład pojmowania dysonansów i konsonansów.

Dlaczego zdecydowałaś się nagrać „Illuminated Silence” w kościele?

Granie w kościele to po prostu bardzo wyjątkowe doświadczenie.  Kościół Św. Anny w którym nagrywaliśmy znajduje się w sercu Dublina. Posiada też swojego rodzaju przyjazną atmosferę. Bardzo się cieszę, że mogliśmy nagrać koncert właśnie tam. 

Na albumie, zamieściłaś cytat Sekito Kisena – nauczyciel buddyzmu z 8 wieku. Jesteś buddystką?

Jestem zainspirowana filozofią buddyjską na poziomie osobistym, ale nie uważam się za buddystkę.

W Twojej dyskografii szczególne miejsce zajmują albumy solowe. Masz na nich szersze możliwości wyrażenia siebie i bardzo mi się to podoba. A co wolisz Ty: grać sama czy z grupą?

Dziękuję Ci. Właśnie przygotowuję mój solowy występ i to bardzo odświeżający proces. Sądzę, że w graniu muzyki w różnych konfiguracjach potrzebny jest balans. Nie potrafię powiedzieć, co wolę. Nagrania solo są wyprawą do wewnątrz; negocjowaniem ze samą sobą po to, by znaleźć wzory, które mogą wydostać się do świata zewnętrznego. Granie z innymi muzykami jest z kolei bardziej aktywizujące, wymaga większego przepływu informacji. W każdym momencie przekazuje się mnóstwo informacji, ich przepływ na zewnątrz i do wewnątrz odbywa się w tym samym czasie. Takie granie może wydawać się większym wyzwaniem, ale z drugiej strony to właśnie wtedy wszystko dzieje się niespodziewanie, niewytłumaczalnie. I chyba to jest w tym najwspanialsze. Warto jednak iść obydwoma ścieżkami: grać solo, ale nie zapominać o graniu w zespole. Te dwie rzeczy są wobec siebie komplementarne. Kiedy przychodzi czas by zagrać, niezależnie czy solo czy w zespole, słuchanie, zaufanie i brak oczekiwań wobec rezultatu, to jedyne rzeczy, które się liczą. 

Jesteś także nauczycielką. Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem w Twojej pracy?

Muszę przyznać, że wszystko, co obecnie wiem, opiera się bardziej na moim doświadczeniu związanym z uczeniem innych i graniu, niż byciem uczennicą w przeszłości. Sądzę, że tak samo będzie w przypadku moich studentów. Nauczyciel może pomóc, ale potrzebujemy mnóstwo doświadczenia, żeby rzeczywiście czegoś nauczyć. Jestem znacznie lepsza, gdy komunikuję się ze studentami, jako osoba, która sama się uczy. Gdy zaczynałam uczyć, nie wiedziałam absolutnie niczego. Obecnie najtrudniejszą rzeczą w byciu nauczycielem jest dla mnie świeże podejście, za każdym razem, gdy konfrontuję się ze studentem. Niezależnie czy spotykam entuzjazm, ciekawość, znużenie czy poirytowanie – zawsze staram się mieć świeże nastawienie. Poza tym, podczas nauczania dużo improwizuję.