„Wszyscy w coś ciągle uderzamy – to naturalne…ale trzymać w ustach kawałek metalu, to już jest chore.” - wywiad Robem Mazurkiem, Jasonem Adasiewiczem i Johnem Herndonem

Autor: 
Anna Początek, Krzysztof Machowina
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

„Wszyscy w coś ciągle uderzamy – to naturalne… ale trzymać w ustach kawałek metalu, to już jest chore.” O tym, co ważne dla pałkarza, o muzyce z mgły, o uniwersalizmie tria jazzowego, o Yusefie Lateefie i Roscoe Mitchellu, a także o planach Exploding Star Orchestra i Sao Paulo Underground, opowiedzieli po koncercie w warszawskim Powiększeniu członkowie tria Starlicker: Rob Mazurek, John Herndon i Jason Adasiewicz.

Jak długo ze sobą gracie jako trio?

Rob: Zaczęliśmy w listopadzie 2009 roku.

John: Chłopaki, słuchajcie – to jest nasz pierwszy wywiad jako Starlicker [grupa dała w Warszawie ostatni koncert w ramach trasy po Europie].

 

Gracie bez basisty. Jak się w tej formule czujecie?

Jason: Ostatni raz, jak tu graliśmy, byliśmy w kwintecie z dwoma kontrabasistami, a teraz chcemy ograniczyć nasz zespół do minimum.

John: Widziałaś nasz dzisiejszy występ?

 

Oczywiście.

Rob, Jason i John naraz: Podobało ci się?

John: Co ty o tym sądzisz?

 

Sądzę, że ty i Jason świetnie odnajdujecie się wzajemnie i stanowicie razem wspaniałą sferę rytmiczną-barwną dla Roba.

Jason: To działa tak, jakby grało dwóch perkusistów. I Rob.

Rob [z uśmiechem]: Tak, ja tu jestem tylko dodatkiem…

Jason: O przepraszam, przepraszam najmocniej: To Rob i dwóch bębniarzy!

Rob Mazurek, portret

Czy mieliście jakiś szczególny powód do założenia tego tria, czy po prostu lubicie grać razem i tak wszyło?

Jason: Wszyscy trzej graliśmy razem w zespołach kilkunastoosobowych. W pewnym momencie przyszło do odcięcia reszty i pozostania tylko we trzech. Zajęło nam pięć lat, by do tego dojść (śmiech).

Rob: W zasadzie pomysł na trio powstał w mojej głowie jeszcze przed założeniem Sound Is. Miałem w głowie banging idea, bo granie to w jakiś sposób łączenie silnych uderzeń. Rozpoczęliśmy próby w domu Jasona, we trzech. Napisałem muzykę, jednak okazało się, że tak muzyka wymaga kontrabasu. Tak powstał Sound Is. Jakieś czas potem wrócił do mnie pomysł na trio, i powiedziałem: spróbujmy tego jeszcze raz.

Nie pamiętam, czy najpierw umówiliśmy się na kilka prób, czy najpierw napisałem tę muzykę. W każdym razie, jak zaczęliśmy grać, szybko coś zaskoczyło, rozgryźliśmy, kto gra jakie sekwencje i w jakim czasie. Ustaliły się relację między perkusją i wibrafonem. Oczywiście, sposób, w jaki Jason gra, jest bardzo dynamiczny, są tam pola akordów i dźwięczność. A w dodatku Jason jakiś sposób stwarza basowe pogłosy – przynajmniej ja tak słyszę. Poza tym tworzy falę brzmieniową.

Jason: A pomiędzy mną a Johnem wytwarza się grzmienie, huk.

Rob: A potem z tych dźwięków wyłaniają się symbole. Jason stwarza swoistą chmurę ponad grą i instrumentami, w której jesteśmy zanurzeni. A ja pośrodku, grając na kornecie, muszę rzucać światło w tę mgłę, żeby wiedzieć, co się dzieje. Muszę rozjaśniać tę mgłę, by wyłoniła się melodia i przestrzeń. Sposób, w jaki to robię, jest bardzo ważny. Gdy gramy w trio, cały czas poruszamy się w masie, z której powstają pomysły, melodie, rytmy, brak rytmu, hałas.

 

Wibrafon Jasona jest również bardzo barwny.

Rob: Bardzo. Jak tęcza.

John: Jak laserowy tęczowy snop.

Rob: Nasza muzyka jest bardzo spójna, a zarazem grając razem, otrzymujemy dźwięk wielki i nieokiełznany jak zwierzę.

Jason: Jesteśmy jak przedzierający się przez las olbrzymi czołg, którego nie można zatrzymać.

Jason Adasiewicz, portret

Powiedzcie w takim razie, co wam daje gra w trio, czego nie daje gra w większych składach?

Rob: W moim przypadku sprawa jest prosta. W Exploding Star Orchestra gram bardzo rzadko, głównie dyryguję i komponuję.

Jason: To jest tradycyjne jazzowe trio, tylko że bez kontrabasisty. Dobór instrumentów nie jest tradycyjny, ale koncepcja tria jest taka sama. Poza tym możemy grać bez żadnego wzmocnienia.

Rob: W pewien sposób sound, który możemy osiągnąć na tych właśnie instrumentach, jest przesunięciem brzmienia klasycznego tria jazzowego w inne rejony.

Jason: Natomiast możemy zachować role, występujące w klasycznych triach: John nadaje tempo, ja utrzymuję czas – prawie jak pianista.

Rob: A ja tworzę motywy rytmiczne.

 

Poznaliśmy Jasona na jego poznańskich występach dwa lata temu z Loose Assembly i z dużym składem Roscoe Mitchella na festiwalu Made In Chicago. Dzięki temu festiwalowi poznajemy jakąś część środowiska chicagowskiego, trochę młodych artystów, którzy grają w Poznaniu z tamtejszymi gwiazdami. Ale to jest sytuacja festiwalowa. Jest w Polsce taki obraz środowiska w USA, gdzie z jednej strony są starzy mistrzowie jazzu, którzy wywierają wpływ na drugą stronę: na młodych muzyków. Poza tym Amerykanie bardzo szanują swoją tradycję, co ma odzwierciedlenie zarówno w nauczaniu jazzu, jak i w tworzeniu. Możecie tworzyć rzeczy zupełnie nowe, wyrastając ze swoich korzeni. Świadomość i szacunek dla własnej tradycji jest u was do wysłyszenia w muzyce. W Polsce nie jest to do końca tak wyraziste. Moje pytanie jest takie: czy macie jakieś wyraziste wzory grania, osobistości, które wywarły na was wpływ i wywierają do tej pory?

Jason, John, Rob: Hmm... Hmm...

 

Bo dla nas zagranie z Roscoe czy z Billem Dixonem byłoby wielkim zdziwieniem: „Wow! On z nim zagrał? Niesamowite”. A wy przecież graliście z nimi.

Rob: Pierwszy raz, jak grałem z Roscoe, Dixonem, Fredem Andersonem, Pharoah Sandersem, czyli z szalenie znanymi postaciami, byłem przerażony. To nie było tak, że zawołałem do niego: „Hej, Roscoe! Fajnie, że dziś razem pogramy”. Nie. To było: „O cholera, przyszedł Roscoe, co mam zrobić!?”. Ale zarazem ekscytujące.

Jason: Bycie w ich obecności wywołuje bardzo dziwne uczucie, bo oni już są historią jazu i my zaczynamy grać w ich historii. A przecież czujemy się tak daleko w tyle. Niesamowite.

Rob: Co z tego, że znamy Chicago, znamy historię AACM, za każdym razem, jak byliśmy u Freda Andersona w klubie za każdym razem czuliśmy ten onieśmielający blask.

 

Fred Andreson był osobą bardzo przyjazną i otwartą na innych.

Rob: Każdy z nich jest. Bałem się jego, bałem się też Dixona, ale niepotrzebnie. Obaj natychmiast dali mi poczucie, że jestem z tej samej muzycznej rodziny. Doświadczyłem tego, gdy zapraszałem ich do swoich projektów Czy wy też mieliście takie odczucie?

Jason i John: Tak.

A jak się to odbywało?

Jason: Dla naszego pokolenia bardzo ważne jest, byśmy zapraszali pokolenie mistrzów do swoich projektów. Nie można czekać na to, żeby oni się z tobą skontaktowali. Oni bardzo pragną kontaktu z nami, tak samo jak i my tego potrzebujemy. Im więcej czasu spędzasz z nimi, im więcej z nimi pracujesz, tym bardziej uświadamiasz sobie, że oni bardzo chcą współpracować z młodszym pokoleniem. Na przykład, w tym roku współpracowałem z Yusefem Lateefem.  Jak się go zapytaliśmy, czy chce z nami grać, był bardzo chętny.

John: On ma prawie 92 lata, a zaproponował Robowi granie w Brazylii…

Rob: Zarówno Yusef, jak i Roscoe, robią przecież cały czas swoją muzykę. Po pierwszych wspólnych próbach rozmawiałem z Yusefem, nie za bardzo wiedziałem, co robić. Rozmawiałem z nim przez telefon i zapytałem go, co chce grać, czy będziemy grać jego starsze kompozycje.  A on na to: „Nie, nie. Chcę grać coś nowego. Swoje rzeczy już grałem, to przeszłość. Ja chcę tworzyć nowe”.

Jason: I on zastanawiał się nad tym przez kilka miesięcy, man. I ostatecznie program, jaki ułożył, był w pełni skomponowany. A jedynym powodem jego działań było to, że ktoś taki jak Rob zaprosił go do współpracy. Ty go tylko poprosiłeś go, a on rozpoczął cały proces myślowy.

Rob: Tamten show rozpoczynał 10-minutowy fragment muzyki konkretnej, którą on przygotował na uniwersytecie. Ja nie miałem jakiegoś niebywałego doświadczenia z taką muzyką. Pomyślałem wtedy: „Ten gość jest niesamowity”. Trzeba było też zobaczyć, jakie miny miała publiczność, gdy widziała 92-letniego Yusefa, który gra taaak!

Jason: Ma niesamowicie mocny sound. A pamiętasz, jak na próbie dźwięku wziął znienacka tenor do ręki? Jej, co on wtedy zagrał! Ot, tak!

Rob: Poza tym Yusef jest jak otwarta książka. Podchodzisz, pytasz, on cierpliwe odpowiada. Nie stawia żadnej granicy.

No dobrze, skoro starzy mistrzowie są otwarci, chętni do współpracy i dzielenia się swoim doświadczeniem, w jaki sposób służą wam instytucje w rodzaju AACM?

Rob: Oprócz AACM są organizacje takie jak Umbrella Music Group Mike’a Reeda. Obie mają podobną ilość członków i dają muzykom przestrzeń do prezentacji swoich koncepcji.

Jason: Po prostu trzeba się jakoś jednoczyć.

Rob: Tak. Jednym z powodów do stworzenia Exploding Star Orchestra było skupienie ludzi z wielu regionów. Nie tylko z obszarów AACM czy North Side Jazz. Ważna jest też różnorodność gatunkowa. Na przykład Johnny ma punkowe korzenie, ale też wielką kolekcję płyt jazzowych. Zresztą wszyscy uczyliśmy się, słuchając płyt. Ze szkoły nie wynieśliśmy tyle, co z płyt. Dalej: Jason był wcześniej perkusistą w kapeli rockowej. Myślę, że to miało ogromny wpływ na jego grę na wibrafonie – na przykład kolor czy sposób, w jaki uderza w płytki.

 

Dlaczego zamieniłeś perkusję na wibrafon?

Rob: To dobre pytanie: dlaczego?

Jason: Hm… Jest głośne, rezonuje. Jest jak perkusja.

Rob [z uśmiechem]: Nie, nie, to ty głośno grasz na wibrafonie…

John: It’s like a drum come true.  Ja też grałem kiedyś na wibrafonie, jednak okazało się, uwielbiam perkusję. To właśnie jest instrument, który kocham.

Jason: Wibrafon daje o wiele więcej możliwości harmonicznych niż perkusja. Jeżeli nie

możesz wydobyć tego z perkusji, dlaczego by nie grać na czymś, co też można uderzać, a należy do tej samej rodziny instrumentów. Bo już fortepian – nie, o nie. Nie trzymasz pałeczek, w nic nie uderzasz. Nie, nie. Ja muszę coś trzymać, ja muszę w coś uderzać.

John: Musisz w coś walić pałką.

Jason: Muszę mieć pałeczkę w ręce i w coś walić. Jakie instrument jeszcze to daje? Gitara w żadnym razie. A marimba jest wystarczająco głośna.

 

Wibrafon to nie jest popularny instrument…

Rob: No tak, trębaczy są setki.

Jason: W jazzie jest popularny. Każda dekada miała swojego mistrza wibrafonu: Lionel Hampton, Red Norvo, Milt Jackson, Bobby Hutcherson, Gary Burton, Stephon Harris. Poza tym wibrafon jest używany w wielu gatunkach, na przykład indie rock. W dekadzie 1990–2000 jest na prawie każdej f… płycie indie. Tak samo jak dzwonki. Swoją drogą – niecierpię tego instrumentu. Chrzanić dzwonki!

W każdym razie, głównym powodem, dla którego gram na wibrafonie, jest moja ogromna fascynacja harmonią i dźwiękami harmonicznymi. I jego niesamowita zdolność do prowadzenia melodii, tak jak to robi Rob, a czego nie ma perkusja. Mogę tworzyć harmonię i melodię naraz.

John: Ja na perkusji mam mniejszą paletę do dyspozycji.

Rob: No tak, a ja mogę grać tylko jedną nutę naraz.

Jason: Ty [do Johna] masz mniejszy arsenał, ale wyciągasz z niego esencję. Z kolei ja mogę o wiele szybciej nadawać rytm, wydłużać dźwięki, podtrzymywać je. No i nie mam jakiegoś f… kawałka metalu wetkniętego w moją buzię [śmiechy].

Rob: To właśnie robię w życiu. Trzymam kawałek metalu w ustach. Tu nie ma nic do śmiechu. Często sobie myślę: Co ja do cholery robię?

Jason: Wszyscy w coś ciągle uderzamy – to naturalne, ale żeby trzymać w ustach kawałek metalu, to już jest chore.

 

Zmienię teraz temat. Jak wiem, cała wasza trójka gra w dużym projekcie „63 Moons Jupiter Suite”. Podobno na jednym z ostatnich koncertów ESO zapowiedzieliście wydanie płyty?

Jason: Tak… Ale skąd o tym wiecie?

 

Na tym polega nasza praca w Jazaarium czytamy gazety z Chciago.

Jason: Pierwszy koncert tego składu odbył się z Roscoe Mitchellem w Brazylii.

Rob: Nagranie z tego występu ukaże się w przyszłym roku. Jest tam, oprócz Roscoe, Steve Swell, trzech perkusistów, niektórzy muzycy z Sao Paulo Underground. Wielki skład. To była największa jak dotąd Exploding Star Orchestra. Graliśmy dwie noce w Sao Paulo. Dla mnie to było wyjątkowe. Mieliśmy wtedy sesję nagraniową. Mamy też nagrany materiał z Billem Dixonem.

 

Na koniec pytanie o Sao Paulo Underground – kiedy wrócicie do Polski?

Może w maju. Mamy jakieś oferty występów we Włoszech, więc może uda nam się zorganizować jakiś występ też tutaj. To miejsce jest wspaniałe. Ludzie są niesamowici, reagują żywiołowo.

Jason: Yeaaah.

John: Jest tu jakiś rodzaj magicznej energii.

John Herndon, portret

Możemy podziękować za to organizatorom, którzy siedzą koło nas [brawa]. Dziękujemy wam za wasz występ i czas