Where (we) Live - dzień V Sacrum Profanum

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Michał Ramus, www.facebook.com/Ramusphotography

To był jak dotąd najlepszy koncert tej edycji festiwalu Sacrum Profanum. Oczywiście moim zdaniem. Piszę to tym ostrożniej, że muzyczny spektakl brooklyńskiego kwartetu So Percussion, który po raz pierwszy występował w Polsce, przez życzliwą dotąd krakowską publiczność został przyjęty dość chłodno.

„Where We Live” to program, który perkusiści stworzyli wspólnie z gitarzystą, piosenkarzem i improwizatorem Grey’em McMurray’em. Razem postanowili zastanowić się nad tym co sprawia, że dane miejsce zaczynamy nazywać domem. Materiał został w ubiegłym roku wydany na płycie nakładem oficyny Cantaloupe Music, założonej przez twórców Bang On A Can. I choć scenariusz ich spektaklu, układ piosenek na koncercie i na płycie był ten sam, to nie sposób porównywać ze sobą tych dwóch doświadczeń.

Narratorem opowieści „Where We Live” był Josh Quillen, długobrody perkusista kwartetu, który otworzył koncert słowami: To jest mój dom. To jest twój dom. Jej dom, jego dom - nasz dom. Przywoływać mogło to klimat sztuki „Nasze Miasto” Thorntona Wildera. Na ekranach pojawiały się domofon, okienne rolety, klamki drzwi, zabawkowy zegar... Głos prowadził: zamknij oczy, przypomnij sobie to uczucie, gdy pierwszy raz przekraczałeś próg miejsca, które stać miało się twoim domem; przypomnij sobie to uczucie gdy nie wiedziałeś który klucz otwiera który zamek, gdy w ciemności szukałeś po omacku włącznika świateł. A teraz wyobraź sobie mój dom. Wtedy zaczął się koncert.

Na scenę Małopolskiego Ogrodu Sztuki obok muzyków wyszła także choreografka Emily Johnson oraz krakowska malarka i performerka Cecylia Malik. Obok instrumentów, a raczej stołów, które zastawione były przedmiotami dźwięko-twóczymi - obok tradycyjnych perkusjonaliów Brooklyńczycy sięgają chętnie po przedmioty codziennego użytku, które w ich rękach zyskują rangę instrumentów - w różnych miejscach sceny ustawiono białe kartony, które pełniły role ekranów. Na nich prezentowane były przygotowany wcześniej materiały video a także obraz z kamer obserwujących z bliska muzyków przy pracy.

Cztery zestawy instrumentów perkusyjnych, gitara elektryczna, głos wokalisty i słowo narratora potrafiły stworzyć muzyczny spektakl, który chłonęło się garściami - nawet gdy instumentem stały się właczniki 4 ustawionych na scenie lamp. Autorzy postanowili jednak poszerzyć swoją paletę możliwości. Siedząca przy białym, drewnianym stole choreografka Emily Johnson obserwowała muzyków uważnie po czym na skrawkach papieru w dowolnie wybranym przez siebie momencie przynosiła im zadanie ruchowe: „stań na środku sceny”, „obejdź widownie dookoła”, „wybiegnij z sali”. Muzycy nie wiedzieli kiedy i jakie otrzymają zadanie - jedyne, co było jasne to to, że muszą się natychmiast podporządkować życzeniu choreografki. W tym samym czasie w głębi sceny Cecylia Malik malowała obraz, który miał być jej reakcją na słowo „dom”. Przyznać trzeba, że krakowska artystka miała trudne zadanie jednego dnia dołączyć do organicznie zrośniętej ze sobą grupy jaką jest So Percussion. Widać było niestety, że jest ona w tym składzie ciałem obcym.

Zaraz zaraz... Muzyka, proza, wideo, malarstwo, ruch... Co jeszcze? No właśnie. Dla tych, którzy nie widzieli spektaklu „Where We Live” opis powyższy może być doskonałym przykładem artystowskiego przerostu formy nad treścią. Otóż wprost przeciwnie! O sile tego spektaklu stanowiło właśnie to, że łącząc w sobie tak wiele elementów i języków, twórcy potrafili stworzyć autonomiczną, w pewien, trudny do wyrażenia sposób spójną całość. Od początku do końca oglądałem ten koncert w zupełnym skupieniu, ciekaw tego co wydarzy się za chwile - tu i teraz. Kolejną składową sukcesu „Where We Live” był luz i swoboda z jaką na scenie byli i opowiadali o sobie Amerykanie. Luz nie-Europejski i z pewnością, niestety, nie-polski
Rozbudowana inscenizacja nie przysłoniła jednak ani muzycznej wyrazistości tego - mimo wszystko - koncertu ani też tematu naszego wspólnego spotkania - domu.
Choć jasne było, że wspomnienia muzyków osadzone są w kontekście amerykańskim - bez bloków z wielkiej płyty, prusaków, teleranka, trzepaka itp - udało im się przekazać swoją prawdę i skłonić, przynajmniej część zebranych, do własnych, wewnętrznych badań terenowych.