Krakowska Jesień Jazzowa 2012: Zlatko Kaucic - więcej niż sztukmistrz!

Autor: 
Maciej Karłowski

Jakby ktoś kiedyś chciał zadać pytanie, co jest potrzebne żeby powstała muzyka, to poniedziałkowy koncert, od którego rozpoczął się kolejny dzień VII edycji Krakowskiej Jesieni Jazzowej mógł na to pytanie bardzo wyczerpująco odpowiedzieć. Jeśli więc ktoś pomyśli, że potrzebna jest do tego technika, warsztat, albo jakaś mocno udokumentowana koncepcja to może nie mieć do końca racji. Do tego aby powstała muzyka potrzebny jest człowiek. Bez niego nie stanie się nic. Najlepiej gdy jest to człowiek obdarzony wizją. Podążamy wówczas jego śladami i nawet gdy artystyczna propozycja wymaga od słuchającego dużej koncentracji, a w ekstremalnych sytuacjach nawet gdy nie do końca ją rozumiemy to też nic nie szkodzi. Budowany przed nami świat dźwięków, jego kompletność i osobna uroda wystarcza za całą wiedzę i świadomość czy estetyczno-stylistyczne umiejscowienie.

W poniedziałek, na scenie Alchemii taki właśnie człowiek się pojawił. Niepozorny pan, w wieku o 60 lat, bez gwiazdorskich odruchów, bez mądrzenia się i ostentacyjnych zachowań klęknął przed zestawem najróżniejszych instrumentów perkusyjnych i zagrał nieco ponad godzinny koncert, o którym można chyba  śmiało powiedzieć, że był zdarzeniem magicznym. Magia tkwił i w tym w jaki sposób gra, jak wrażliwy jest na brzmieniowe niuanse, a także w jego świadomości co potrafią skrywać w sobie nie tylko instrumenty perkusyjne, ale i zwyczajne przedmioty wcale nie mające muzycznego przeznaczenia.

Ale jeśli coś wydaje dźwięk to takie muzyczne przeznaczenie może powstać. Zlatko Kaucic, któremu w toku 30 ponad lat artystycznej kariery przydarzyło się grywać z o wiele bardziej znanymi od siebie improwizatorami jak Peter Brotzmann czy Evan Parker chociażby potrafi wyczarować z przedmiotu nawet najbardziej banalnego, jak elektryczna szczoteczka do zębów, albo sznur koralików brzmienia zaskakujące charakterem i potem umieścić je w muzycznym kontekście w sposób urzekający urodą. Można było na ten koncert spojrzeć z takiej właśnie perspektywy, nieustannego zachwytu nad kolejnymi zaskakującymi rozwiązaniami brzmieniowymi i co i raz zmieniającymi się pomysłami użycia zwykłych przedmiotów.  Ale Kaucić nie występował przecież jako sztukmistrz, choć i na ten aspekt warto zwrócić uwagę.

Kaucić to gawędziarz, którego słucha się z otwartymi ustami. Nie było w jego grze przesadnej wirtuozerii, są perkusiści, którzy tę stronę swoich występów doszlifowali o wiele bardziej, ani nawet najmniejszego kokietowania słuchaczy. Była natomiast narracja, w efekcie której powstała mini podróż po krainie dźwięków czarujących, subtelnych i tak najzwyczajniej w świecie ludzkich. Otoczony swoimi dziwnymi instrumentami-nieinstrumentami Kaucic stał się przez tę godzinę najważniejszą postacią na scenie. Takim czystym źródłem, z którego popłynęła muzyka kompletna, której subtelności żadną miarą nie można było się oprzeć. Piękne i niespotykane to było doświadczenie.