KJJ: W Alchemii bez pardonu! - 3 dzień rezydencji Resonance Ensemble

Autor: 
Mateusz Magierowski

Trzeci dzień koncertowych spotkań z małymi składami, tworzonymi przez muzyków Resonance Ensemble stał pod znakiem narastającej stopniowo dramaturgii, która swoje katharsis znalazła w ostatnim, bezdyskusyjnie najlepszym tego wieczora secie. W czwartkowy wieczór w Alchemii słuchacze mieli okazję wysłuchać występu solowego, złożonego z instrumentów dętych tria oraz kwartetu.

Rozpoczął solowym występem Christof Kurzmann, który zaprezentował niewiele ponad to, co mogliśmy usłyszeć podczas jego intrygującego wtorkowego występu z Vandermarkiem. Pojawiły się zatem basowe sample, spirale szumów i trzasków oraz dekonstruowane stopniowo strzępy melodii. Intrygującym przerywnikiem, podobnie jak podczas duetowego koncertu z  Kenem stała się podszyta niepokojem tak w warstwie tekstowej, jak i wokalnej melodeklamacja, zawieszona w strumieniu elektronicznie generowanych dźwięków, ale całość momentami sprawiała wrażenie nieco monotonnego déjà vu.

W secie drugim zaprezentowało się dęte trio w składzie Magnus Broo (trąbka) Per-Åke Holmlander (tuba) oraz Steve Swell (puzon), stawiając na dialogi tkane przede wszystkim z krótkich, zróżnicowanych w swej dynamice dźwięków. Niekiedy rozpływały się one w atmosferycznych plamach, rozcinanych zdecydowaną, prowokującą frazą Broo, wiodącą w nieoczywiste rejony akustycznych eksperymentów, w których centralną postacią był wirtuozerski Holmlander. Frapujące 30 minut.

Set trzeci to kulminacja i zwieńczenie całego wieczoru bezpardonową eskalacją piękna nagiej freejazzowej siły  w wykonaniu kwartetu w składzie: Mikołaj Trzaska (alt, klarnet) Dave Rempis (tenor,alt), Mark Tokar (kontrabas) oraz Tim Daisy (perkusja). Lawina, którą niczym opadający w górską przepaść kamień poruszył krótki, otwierający groove Rempisa runęła już na samym początku. Sprężysty pęd sekcji z będącym podobnie jak we wtorkowy wieczór w wybornej formie Tokarem  rozniecał niczym ogień świętego oburzenia nieokiełznany  żywioł, dla którego scena ulokowana  na krakowskim Kazimierzu i saksofonowe rogi były wentylami, poprzez które uchodziła jego pierwotna energia. Świetny, najlepszy (ex aequo z poniedziałkowym występem Reed Trio i Dave’a Rempisa) w mojej opinii spośród dotychczasowych koncertów  – kawał soczystego, mięsistego free, muzyki bez pardonu!