Tomeka Reid Quartet

Autor: 
Maciej Karłowski
Tomeka Reid
Wydawca: 
482 Records
Dystrybutor: 
Multukulti
Data wydania: 
29.08.2016
Ocena: 
3
Average: 3 (1 vote)
Skład: 
Tomeka Reid: cello; Mary Halvorson: guitar; Jason Roebke: bass; Tomas Fujiwara: drums.

Nie da się ukryć, że Tomeka Reid kazała swoim fanom trochę czekać na swój debiutancki album w roli liderki. Jednak kiedy przyszedł czas debiutu to zaproponowała bardzo smakowity zespół. W swej małej, czteroosobowej trzódce zgromadziła muzyków jak się patrzy. Na gitarze Mary Halvorson – wiadomo, kluczowa postać dzisiejszej gitarowej młodej sceny jazzowej, na kontrabasie Jason Roebke – człowiek, który z nie jednego improwizatorskiego pieca chleb jadł i Thomas Fujiwara – prywatnie towarzysz życia Mary Halvorson, ale dla nas melomanów drummer, który miał szczęście bywać partnerem samego Anthony’ego Braxtona.

A sama Tomeka, mam nadzieję jest polskiemu miłośnikowi jazzu znaną postacią. My śledzimy jej poczynania, albo raczej mamy okazję je śledzić od niemal dekady. Tyle bowiem czasu gościmy ją na scenie festiwalu Made In Chicago, jako partnerkę wielkich postaci Chicagowskiej sceny z Roscoe Mitchellem czy Nicole Mitchell na czele. W tym czasie Tomeka dała się poznać jako głos wart co najmniej zainteresowania, a chwilami wręcz budzący głód nagrać i projektów sygnowanych własnym nazwiskiem. Ci którzy pamiętają poznańskie koncerty wiolonczelistki z Davidem Rempisem, Jochem Abramsem i Mike;m Reidem oraz koncert ze String Trio w towarzystwie skrzypaczki Mazz Swift i kontrabasistki Sylvii Bolognese wiedzą co mam na myśli.

 

W końcu więc mamy ten debiut i mamy też lekkie rozczarowanie. Słuchając tej płyty nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Tomeka jeszcze nie jest na siłach stanąć na czele własnych formacji. Owszem jej pozycja jest na tyle mocna, aby znakomity skład zgromadzić, ale gdzieś intuicyjnie bardziej niż ze stanowczym przekonaniem czuję, że na własną muzykę, na własny sposób organizowania przestrzeni muzycznej czas dla niej jeszcze nie przyszedł.

Dlaczego takie podejrzenia? Po pierwsze dlatego, że siłą rzeczy stając na czele własnych zespołów wchodzi się w orbitę porównań z innymi liderami. Rzecz nie w ustanawianiu rankingu oczywiście, ale ponieważ wiolonczelistów-liderów jest nie wielu, a ci działający to silne głosy, to i w od nowej postaci w gronie, takiej siły można oczekiwać. W przypadku młodej mieszkanki Chicago pewny nie jestem szczególnie gdy sięgam pamięcią po nagrania Erika Friedlandera, Vincenta Courtoisa, Hanka Roberta, Ernsta Reisegera czy nie żyjącego już Abdula Waduda. Ja wiem, że tak postawiona poprzeczka to zagranie bardzo nie fair, bo przecież zderzamy artystkę, przed którą całe życie muzyczne stoi otworem z nieomal legendami. Nie mniej wydając płytę na własny rachunek włąśnie do tego grona Tomeka chcąc nie chcąc dołącza.

Można również oczekiwać bardzo wyrazistego, stanowczego brzmienia. I znowu rzecz nie w tym, żeby tym Sundem dominować nad pozostałymi członkami zespołu, ale choćby pozostawić po sobie przekonanie, że nawet nie wychodząc na plan pierwszy, jest się źródłem wyjątkowości granej przez siebie muzyki.

Możliwe jednak jest także, że pannie Reid wcale nie chodziło o taki wymiar sygnalizowania swojej obecności w świecie liderów dzierżących w dłoniach wiolonczelę. Być może stawiała na band, na okazanie umiejętności skomponowania jego składowych, odszukanie przestrzeni wspólnej i zapewnienie słuchaczy przede wszystkim o takich talentach. Jeśli tak, to zamysł, w moim odczuciu powiódł się nieźle. Myśląc o kwartecie Tomeki jak o zbiorowości równoprawnych członków, znacznie łatwiej spojrzeć na album Tomeka Reid Quartet cieplejszym okiem. Razem tworzą muzykę, która ma z jednej strony dziewczęcą delikatność, z drugiej zdradza szerokie zainteresowania muzyczne oraz odwagę sięgania po inspiracje w jazzowej przeszłości i przekuwania ich na budowania rzeczy po swojemu. Miłe jest wiedzieć, że ważny jest dla Tomeki Billy Bang, cieplej na sercu robi się kiedy słyszymy gdy sięga po utwory Erica Doply’ego, a jeszcze sympatyczniej kiedy sama chwyta za pióro i piszę swoje, na razie niekoniecznie zniewalające, ale też i nie pozbawione czaru kompozycje.

Jak więc jest z debiutem Tomeki Reid? Chyba nie źle i bardziej rzecz w przesadnie być może wygórowanych moich oczekiwaniach niż w jej własnych niedomaganiach. Jednak z ogłoszeniem jej nową nadzieją AACMowskiej sceny jazzowej i nowym donośnym głosem w świecie improwizującej jazzowej wiolonczeli bym jeszcze chwilę się wstrzymał.

17 West; Etoile; Billy Bang's Bounce; Improv #1; Glass Light; Woodlawn; Super Nova; The Lone Wait; Samo Swing; Improv #2.