Naked Truth
Dwuletnia medytacja, osobista emocjonalna podróż, melodie, które jakoś nie chciały się zapisać, wyznaje w materiałach promocyjnych sam Avishai Cohen. Wydawca w tychże samych materiałach dodawał już od siebie „pełne surowego piękna i wrażliwości poszukiwanie siebie”, aby potem skonkludować, że „charakter albumu „Naked Truth” tworzą małe instrumentalne detale, uwydatniające muzyczną duszę przez ograniczenie wszystkiego poza nimi. Kiedy Avishai zmienia delikatną trąbkę z tłumikiem na otwarte brzmienie w części III, to tak, jakby na jego muzykę nagle padło wyraziste światło.”
Aż chciałoby się napisać, w kontekście tytułu albumu, że oto mamy nagą prawdę o tym, kim jest ten znakomity izraelski trębacz. Możliwe jednak, że nie chodzi tu wcale o to kim jest tylko za kogo chciałby uchodzić.
Zatem za kogo chciałby uchodzić i kim jest? Chciałby uchodzić sądzę, za wybornego trębacza, choć coraz bardziej ten stan ukrywa przed słuchaczami. Chciałby uchodzić za odważnego artystę z ogromnym potencjałem, co wyraźnie i nie raz sugerował przed laty, ale który sądząc po dokonaniach z ostatnich, monachijskich lat jest raczej melancholijnym, wydelikaconym amoroso. Zupełnie jakby chciał powiedzieć światu, że teraz spektrum jego emocji uwydatnianych w muzycznych propozycjach uległa godnej ubolewania regresji .
Zresztą, tak szczerze mówiąc, całe to psychologizowanie nie ma większego sensu. Niezależnie czy trzyma się ono kupy czy nie, naga prawda obawiam się może być taka, że Avishai Cohen po prostu nagrał kolosalnie nudą płytę, z pewnością nie tak nudną jak nieco wcześniejszy album Macieja Obary, ale podobnie jak tamten boleśnie wpisujący się w szereg albumów, które równie dobrze mogłyby w ogóle nie powstać i nic by się nie stało.
Może być też tak, że Cohen szykowany jest w ECM na katalogowego następcę Tomasza Stańko. Jeśli tak to przyjdzie mu mierzyć się z czymś nieosiągalnym, ponieważ w jednej frazie pana Tomasza, nawet w czasach, kiedy porzucił awangardowe peregrynacje, było sto razy więcej medytacji, refleksji i poszukiwania siebie niż jest na nowej płycie Cohena.
Nie zdziwiłbym się jakbyśmy kiedyś doczekali sytuacji, w której Avishai wmontowany zostanie jako gość tria Marcina Wasilewskiego i wtedy będzie już naprawdę wielka bieda.
1. Part 1, 2. Part 2, 3. Part 3. 4, Part 4, 5. Part 6, 7. Part 7, 8. Part 8, 9. Departure
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.