Friends

Autor: 
Maciej Karłowski
Stanley Jordan
Wydawca: 
Mac Avenue
Dystrybutor: 
Multikulti
Data wydania: 
28.10.2011
Ocena: 
2
Average: 2 (1 vote)
Skład: 
Stanley Jordan: guitar, piano (5, 9); Bucky Pizzarelli: guitar (3, 6); Mike Stern: guitar (4); Russell Malone: guitar (6, 11); Charlie Hunter: guitar (2, 5); Regina Carter: violin (7, 9); Kenny Garrett: soprano sax (1, 8); Ronnie Laws: soprano sax (7); Nicholas Payton: trumpet (1, 8); Christian McBride: bass (1, 8); Charnett Moffett: bass (5, 6, 10); Kenwood Dennard: drums (1-8, 10, 11)

 

Stanley Jordan – wirtuoz gitary, który opanował trudną, ale szalenie efektowną technikę gry tapingowej zamilkł na wiele lat czym zresztą zasmucił swoich fanów nieprzytomnie. Szczególnie myślę tych, którzy mieli okazję widzieć na żywo wyczyny amerykańskiego gitarzysty. Polscy słuchacze także mieli szansę doświadczyć na własne oczy jak to jest gdy staje przed nimi muzyk o niebywałej zręczności i dodatkowo reprezentujący tak olśniewające umiejętności grania na dwóch gitarach jednocześnie.

Teraz po latach przerwy Stanley powrócił na jazzowy rynek w barwach młodej oficyny wydawniczej Mac Avenue, dla której zresztą wraz z albumem „Friends” nagrał dwie płyty. Tytuł sesji jest wymowny i daje nam przedsmak tego co zobaczymy otwierając książeczkę doń załączoną. Tak, Stanley Jordan, choć jakiś czas nieobecny, ma przyjaciół w świecie jazzu. Co więcej są to przyjaciele z samego topu jazzowej listy popularności. Bo jak tu inaczej określić takich muzyków jak MIke Stern, Kenny Garrett, Christian McBride, Regina Carter, czy Nicholas Payton. Ma także od wielu lat wiernych druhów swoich muzycznych działań. Nie powinno więc dziwić, że gdy gitarzysta ustawiał płytowe nagranie to w gronie najściślejszym znaleźli się kontrabasowy mistrz świata Charnette Moffet oraz perkusista Kenwood Denard. Towarzystwo więc mamy doborowe i imponujące. A muzyka?

Jazz jeśli nie w czystej mainstreamowej postaci, to taki ze sporą domieszką bluesa i funku. Doskonale jest to wszystko nagrane, bardzo wyraźnie z inżynierską pieczołowitością, co także nie dziwi zbytnio bo sam Jordan wiele lat studiował w GIT (GUitar Institute Of Technolgy). Jego gra jest szalenie imponująca, wycyzelowana. W niektórych momentach wręcz zdumiewa precyzją, rytmiką, biegłością, frazowaniem oraz pełnym, soczystym brzmieniem. O wykonawstwie reszty zespołu właściwie nie ma po co się rozpisywać, bo ta jest na najwyższym światowym poziomie. Dodatkowo jeszcze bardzo wyraźnie słychać, że muzycy mieli podczas nagrania sporą frajdę płynącą jak sądzę z ogromnego naddatku ich technicznych umiejętności nad wymogami jakie postawił Jordan jako kompozytor czy główny architekt tracklisty.

Powstaje właściwie tylko jedno pytanie po co to wszystko? I przyznam nie potrafię na nie odpowiedzieć.

Capital J; Walkin' the Dog; Lil' Darlin'; Giant Steps; I Kissed A Girl; Seven Come Eleven; Samba Delight; Bathed in Light; Romantic Intermezzo From Bartok's Concerto For Orchestra; Reverie; One For Milton